Po co komu spotkania autorskie (niedziela)
14 czerwca 2025, niedziela
1.
Miałem
ostatnio kilka tak zwanych spotkań autorskich. Piszę tak zwanych, bowiem wydaje
mi się, że znaczenie, które wypełniało kiedyś to pojęcie pomału, acz stale się
wypłukuje i pozostaje z niego sama skorupka bez treści. Jeszcze nie tak dawno,
powiedzmy dwadzieścia lat temu taka okoliczność jak spotkanie autorskie dla
autora czy autorki oznaczało wyjście z bezpiecznej przystani prywatności, konfrontację
ze światem w jakiś sposób zewnętrznym. Wydanie książki – wszystko jedno jakiego
gatunku – oznaczało, że czy się to lubi czy nie, będzie się proszonym do
wystąpień publicznych i będzie trzeba stawić czoła wyzwaniu. Taka robota –
bycie autorem. Byłem nawet gotów jeszcze całkiem niedawno, patrząc na pomału
zsuwające się po równi pochyłej wyniki czytelnictwa czegokolwiek widzieć szansę
na odbudowę relacji na linii autor – odbiorca właśnie w powrocie do tej
najprostszej i – jak mi się wydawało – najbardziej wydajnej formie przekraczania
samotności tekstu i twórcy. Bo przecież tekst nie jest w pełni gdy tylko
zostaje napisany, ale musi zostać opublikowany, ogłoszony światu. A jednak –
chyba coś się zmieniło i chyba nie jest to doświadczenie osobnicze, ale proces
bardziej permanentny i ogólny.
Piszę
te słowa w czerwcu 2025 roku, dokładnie piętnastego czerwca, w niedzielę. W
zeszły czwartek byłem w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej im. Mikulskiego, strategicznie
położonej w samym wrocławskim rynku. Spotkanie autorskie, w związku z tym, że w
sposób nagły zachorowała prowadząca, prowadziłem sobie sam. Poza mną na sali było
pięć osób z tego trzy znajome i pracownik biblioteki. Przedwczoraj z kolei Klub
4 Bazy Logistycznej we Wrocławiu. Wielki budynek, spora sala pełna replik husarskich
karacen oraz partyzan, halabard po rogach. Przy wielkim stole w podkowę – nie licząc
prowadzącej i drugiej autorki – siedem osób. I to nie są wyjątki, to pewna
norma, niezależnie od tego czy rozmawiamy o Festiwalu Góry Literatury czy
Targach Książki we Wrocławiu. Średnią uczestnictwa w spotkaniach autorskich zawyżają
autorzy i autorki o statusie celebryckim, ale umówmy się – jest ich coraz
mniej, bo nawet ogólnopolska nagroda literacka poza środowiskiem literackim rozpoznawalności
nie gwarantuje. A i to tylko do następnego sezonu nominacji i nagród, który
zaczyna się Polsce koło lutego i wygasa w listopadzie. Ten przemysł musi
wskazywać, odtrącać, gasić i zapalać nowe gwiazdy, żeby żyć i już od dawna
służy przede wszystkim sam sobie, a nie literaturze. Zatem czy to na
ogólnopolskich targach czy z powiatowej czy gminnej bibliotece – spotkania autorskie
wyglądają w swojej masie bardzo podobnie.
2.
I tak
wracając ze spotkania z Klubie 4 bazy Logistycznej we Wrocławiu zadałem sobie
pytanie - po co w ogóle te spotkania? Kiedyś to miało sens taki, że autor,
autorka mogli zdobyć nowych odbiorców, czytelników. Autor wychodził po za swoją
pustelnię, bańkę, jak to się teraz mówi, stawał się dotykalny, można było
dotknąć go do żywego. Autor przestawał być zbiorem liter na okładce. Była to też
ważna forma zdobywania nowych czytelników, jeżeli przekonasz do siebie jako do
człowieka – łatwiej ci będzie przekonać kogoś do tego, że warto wziąć do ręki
twoją książkę. I to już nie działa. Niby autor staje wobec nowych osób, nawet
jeżeli to są dwie, trzy cztery osoby to może je do siebie przekonać, pewnie.
Ale z drugiej strony, gdyby spojrzeć na efektywność większości spotkań w jakich
uczestniczę jako prowadzący, organizator, autor – to w rozumieniu analizy
koszt-efekt – one zupełnie są pozbawione sensu. Można powiedzieć, że aktor
powinien grać dla jednego widza tak samo jak dla tłumów i podobnie autor -
powinien tak samo się starać gdy na sali jest pięć osób, jak i wtedy gdy jest
sto pięć. Tyle, że dla odbioru, recepcji książki, a temu zdaje się spotkania
autorskie kiedyś służyły - ta jedna osoba, pięć, trzy - nie będą miały
znaczenia, nie pomogą przebić nie tyle szklanego sufitu ile szklanej bańki
wokół.
A co do
nawiązywania relacji - media społecznościowe sprawiły, że jesteśmy dostępni w
zasadzie cały czas. Wypowiadamy się, wchodzimy w interakcje, dyskutujemy,
odpowiadamy na komentarze, czasem dostajemy wiadomości prywatne, czasem na nie
odpisujemy. Obecność autora nie jest dobrem reglamentowanym, ale przeciwnie.
Tej potencjalnej obecności, dotykalności jest być może za dużo. Tym samym,
można zapytać, po co ktoś miałby wychodzić z domu, iść w coraz częściej
nieoczywiste, trudnodostępne miejsce by się spotykać z autorem czy autorką,
skoro wszystkie wypowiedzi można mieć na pstryknięcie palcami, skinienie od
niechcenia? Skoro klikając myszką, wykonując kilka ruchów na ekranie dotykowym
można się dowiedzieć jak autorka wygląda, jak duka lub recytuje, jakie ma
poglądy polityczne, społeczne, z kim żyje, co je, gdzie pracuje? Życie autorów,
autorek przestało stanowić tajemnicę, akt twórczy – być może ku rozczarowaniu
widowni – okazał się dłubaniną wciskaną między zupełnie zwyczajne, codzienne
czynności i stracił wiele ze swojego romantycznego stereotypu. Autor to trochę
śmieszny, a trochę pożałowania godny Adaś Miauczyński z „Dnia Świra”, tyle, że
najczęściej dostępny, o dostępność proszący. Być może zatem zamiast płacić
prowadzącemu, autorowi za przybycie na spotkanie autorskie taniej, prościej i
efektywniej jest nagrać na telefonie jak zadaje się samemu sobie kilku pytań,
wrzucić materiał w otchłań mediów społecznościowych z linkiem do zakupu książki
i opłacić mikroreklamy?
3.
Jechałem
zatem dalej, skręciłem właśnie w ulicę Dworcową i przypomniałem sobie świecącą
pustkami salę Klubu 4 Bazy Logistycznej, smak herbaty, niespieszny rytm
rozmowy. Pytania prowadzącej były inteligentne, zakotwiczone w treści książki,
raz łączyły współautorów, to znowu rozdzielały ich historie. I były pytania
zaskakujące, gdy okazywało się, że sam nie wiedziałem, coś umieściłem w
książce, że jakiś motyw mimo woli wybijał się tam na plan pierwszy. Nic
dziwnego – źdźbło bowiem w oku brata dostrzeżesz a belki w swoim – nie. Rozmowa
z drugim człowiekiem o ile jest uważna bywa zaskoczeniem, odkryciem, nie tylko
tego, z kim się rozmawia, ale też siebie samego, bo nigdy w lustrze człowiek
nie odbije się tak dokładnie jak w oczach drugiego człowieka. Tego nam media
społecznościowe nie dają, w nich bowiem raczej tworzymy statusy, statyczne
posty, które są ekspresją naszych słusznych poglądów na wszystko. To rozmowa na
oświadczenia. Coraz częściej to skandowanie naprzeciwko siebie, zaś skandować
da się tylko proste hasła, równoważnik zdania, a jeżeli nawet zdanie to coś w
stylu „słychać wycie – znakomicie”. Literalność, generalizacja, agresja – taka triada
komunikacyjne rządzi tą przestrzenią, w której coraz mniej dialogu, a coraz
więcej krzyku, wrzasku, jednokierunkowego szumu.
I spotkanie
autorskie, na przykład takie jak Klubie 4 Bazy logistycznej we Wrocławiu
pozostaje cudownie staroświeckie w swojej formule, nawet jeżeli zbiera
nielicznych tak bardzo. Żeby się dokonało, ktoś musi napisać książkę na jakiś
temat. Z drugiej strony ktoś musi tę książkę uważnie przeczytać, przemyśleć ,
wychwycić motywy, ułożyć sobie w głowie plan pytań, odpowiedzi, być gotowym na
każdy rodzaj odpowiedzi, wreszcie spróbować stworzyć chwilową relację, zamienić
wywiad w rozmowę, „złapać flow” jak mawiają niektórzy muzycy. Bo niby wszystko
o sobie wiemy, a w każdym razie bardzo wiele bez większego wysiłku możemy się
dowiedzieć, ale to jeszcze nie rozmowa. Być może zatem ostatnią wartością jaką
niesie ze sobą ten stary, niewiele się zmieniający od lat rytuał spotkania
autorskiego jest pielęgnowanie umiejętności rozmowy, pokazywanie innym, że tak
można, że to daje dodaną wartość. Nawet jeżeli nie wspiera to autora, promocji
książki, miejsca w którym spotkanie się odbywa – koniec końców staje się jedną
z ostatnich sytuacji w której wydarza się relacja między ja i Ty, w którym ani
ja ani Ty nie są dla siebie wystarczające, w której siebie nawzajem potrzebują
i istotne nie jest ja ani Ty samo w sobie, ale relacja która się wydarza, która
tworzy inny rodzaj opowieści. Spotkanie autorskie pozostaje w tym ujęciu archetypową
sytuacją z kręgu kultury rozmowy, dialogu, relacji. Z tej perspektywy - ilość
osób obecnych na sali przestaje się liczyć tak bardzo, a ta stara forma życia
literackiego ma jeszcze coś do uratowania, ocalenia.
Komentarze
Prześlij komentarz