Gołębica Winkie (niedziela)




 


18 października 2020, niedziela

I wcale nie będzie dzisiaj o tym, że skończyłem "Dziennik hipopotama" Vargi i mam z nim kłopot interpretacyjny, bo wierzyć mi się nie chce, że Varga napisał to na serio, że tej osoby pierwszej nie da się, nie wolno wziąć w nawias. Chyba trzeba. Nie wolno ani chwili wierzyć, że ta pierwsza osoba, ma jakieś wielkie znaczenie. Ale nie, nie o tym chciałem napisać. Otóż po skończonej książce zazwyczaj zanim oddam się w niewolę kolejnej - nie liczę tutaj wiszących nad głową redakcji czy po prostu propozycji wydawniczych dla Stowarzyszenia - lubię nadrobić zaległości prasy morskiej, lotniczej, militarnej i hobbystycznej. 

W tej zaś nad wyraz cenię sobie artykuły autorstwa braci Fiszerów, Jerzego Gruszczyńskiego, Wojciecha Holickiego, Tomasza Szlagora. Nie znoszę przy tym Tymoteusza Pawłowskiego i Roberta Michulca. Co widzę to nazwisko, to dostaję nerwowego tiku i muszę powstrzymywać się od rzucenia pismem o ścianę. A że jedni i drudzy pod jedną stoją winietą, no to cóż, jakoś się kohabitujemy. 

I dzisiaj artykuł Szlagora czytam, a warto czytać Pana Tomasza uważnie, bo on pisze niby mozolnie, bywa, że miejscami nudno, ale potem sieknie akapit od którego świat wywraca się do  góry nogami, gmach wiedzy i wyobrażeń rozpada się jakoby z pyłu był i robi się dziwnie. Ten artykuł co go dzisiaj czytałem dotyczył zastosowania bojowego samolotów Bristol Beaufort. Samolot jak samolot, jeden dziesiątków typów jakie wyprodukował w kilka lat przemysł brytyjski. Nieszczególnie udany samolot patrolowo-bombowy używany głównie w dywizjonach przeznaczonych do zwalczania niemieckiej żeglugi w rejonie Morza Północnego.



Samoloty były paskudnie awaryjne, głownie za sprawą silników Bristol Taurus, które miały tendencję do przegrzewania się, co z kolei powodowało, że w wypadku uszkodzenia jednego z nich, lot na drugim do bazy był niemożliwy, bo prędkość samolotu spadała tak bardzo, że opływające silnik powietrze nie było w stanie go chłodzić. No a po to samoloty miały po dwa silniki, żeby zwiększać nie tylko prędkość, ale i prawdopodobieństwo przeżycia załogi w przypadku uszkodzenia jednego z nich. Podobno więcej załóg Beaufortów zaginęło i zginęło z powodu awarii silników, niż od ognia przeciwlotniczego Niemców. 

I oto czytam, że 23 lutego 1942 roku 42 dywizjon RAF wybrał się na patrol nad wybrzeże Norwegii. Załoga Squadronleadera W.M. Cliffa musiała wodować z powodu awarii silników. Ponieważ zasięg radiostacji pokładowych nie był zbyt wielki załogi samolotów patrolowo-bombowych zabierały ze sobą na lot... skrzynki z gołębiami. I kiedy samolot W.M. Cliffa i jego 4 osobowej załogi zaczął pogrążać się w wodach Morza Północnego - uwolnili gołębicę Winkie. 




Gołębica w ciągu kilku godzin pokonała dystans około 200 kilometrów do swojego gołębnika. Właściciel (tego już Szlagor nie napisał, to już szperanina własna po sieci) - George Ross zawiadomił natychmiast pobliską bazę RAF. Mimo, że Winkie nie przyniosła żadnej wiadomości, było jasne, że została uwolniona z tonącego samolotu. Sztabowcy szybko policzyli czas w którym samolot powinien był dotrzeć do bazy, średnią prędkość gołębicy, wiatru, kierunku z którego wiał i w ciągu 15 minut uruchomiono pomoc dla lotników, którzy w komplecie jeszcze tego samego dnia wrócili do bazy. 


Okazuje się, że nie był to odosobniony przypadek w czasie tamtej wojny. 2 grudnia 1943 roku niejaka Pani Mary Dickin ustanowiła specjalny medal dla zwierząt służących w brytyjskich siłach zbrojnych. Tak. Medal za ... odwagę i męstwo. "Gallantry". Wśród pierwszych kawalerek odznaczenia była oczywiście gołębica Winkie. Do dzisiaj medal otrzymało 31 psów, 32 gołębie, 4 konie i 1 kot. 

Rekordzistą pozostaje gołąb Dutch Coast, który w podobnej misji co Winkie pokonał 288 mil (nie wiadomo czy brytyjskich czy morskich) w czasie 7 i pół godziny. Powierzona mu załoga, czy też załoga, której on był powierzony - przeżyła. Jak łatwo policzyć jego średnia prędkość wyniosła między 61 a 71 kilometrów na godzinę. 



Tutaj zaduma. Czy zwierzę wie co to jest odwaga? Czy gołąb po prostu leci tam, gdzie jego dom, leci za wszelką cenę, bo taki ma obyczaj, a to co przy okazji robi, że ratuje jakichś tam ludzie, jest jedynie sprawnie zaplanowaną manipulacją ludzi?

Czy w ogóle nie jest to pozornie wzruszające plątanie zwierząt w świat spraw im obcych tak jak nasze ludzkie, totalne wojny, udawanie, że odgrywają one świadomie jakąś rolę?

Z drugiej strony - czy to źle, że w jakiś ludzki sposób ludzki świat oddaje cześć zasługom tych, którym nie w głowie zaszczyty, symboliczne konflikty? 

Z trzeciej strony - jeżeli zwierzę może być podmiotem, bo przecież nadanie odznaczenia jest objawem podmiotowego potraktowania istoty, to może to bycie podmiotem można rozszerzyć nieco bardziej, nie tylko na te istoty, które spełniły szczególne oczekiwanie rasy ludzkiej, ale także po prostu na wszystkie istoty czujące, dlatego, że są? Są czujące? Argument nie wprost, ale znaczący.



A z czwartej strony - poza tymi wszystkimi dywagacjami, czy można się dziwić, że załoga M.W. Cliffa była gotowa przyznać gołębicy Winkie zapewne dowolne odznaczenie w dowolnym trybie lub bez trybu, kiedy zobaczyli na horyzoncie łódź latającą, pewnie to był wielki Short Sunderland, i zrozumieli, że Winkie doleciała do domu?





Komentarze

Popularne posty