Maszty przywieźli (piątek)

 


23 października 2020, piątek

Przywieźli maszty, 60 sztuk po 2 metry, stalowe, na palecie postawionej pionowo, opartej o ścianę ciężarówki. Kuriera załamany, bo żeby nam zrzucić paletę, to zawsze blokuje ulicę, cały pas ruchu, albo wjazd na podwórko. No i stoi i patrzy, kolega obsługuje klienta z piterkiem z logiem Ferrari, więc trwa ta obsługa wieki, bo on sam kurwa nie wie co chce i co ma wieszać i gdzie i ile ma miejsca i zwierza się z głębokich kolei swoich myśli. No to jest nas dwóch i patrzymy na tę paletę, na niej sześćdziesiąt masztów, dwumetrowych stalowych przypiętych taśmami w pionie do burty ciężarówki i myślimy co by tu zrobić. 

A tam trąbią, migają światłami i mają rację bo przecież pas ulicy cały blokujemy. A tu trzeba to jakoś położyć w poziom, wyciągnąć na podnośnik, podstawić mini-paleciaka i wciągnąć do firmy. No nic, odpięliśmy te na oko kilkaset kilo luźnej stali i kładziemy niby płasko najpierw na boku a z boku na nogi palety, w zasadzie byłej palety.

Bo to bardziej kontrolowany upadek i rozpierdol całej przesyłki był. To się musiało rozwalić z wielkim brzękiem i hukiem. Paleciaka nie było jak pod ten rozpierdol wepchnąć, więc kilka rur wyjęliśmy luzem, resztę rękami, jak krasnoarmiejcy armatę ZIS-3 w zimie pod Stalingradem na pych, zapierając się nogami wypchnęliśmy na podnośnik. Ten zjechał na dół, udało się bokiem podstawić paleciaka, ale bokiem ej palety nie dało się przeturlać pod nasze drzwi czy zgoła w nich zmieścić, bo to już była stal luzem. Mimo, że maszty po dwa metry, to tak rzucone, rozpierdolone, że całość była dłuższa niż dwa metry a ściślej biorąc pod uwagę pozycję paleciaka - szersza. A tu bokiem poparkowane jakieś BMW i inne takie - rysę zrobisz - płacisz. Ostatecznie paleta stanęła pod ścianą bloku i nosiliśmy po trzy maszty do środka, nie za dużo, żeby się nie przedźwignąć. Razem na dwóch po dziesięć kursów na ryj, plus z resztką palety koło osłony śmietnika, gdzie zaraz ktoś drewienko zawinie do domowego kopciucha, raz dwa. Sezon się zaczął, życie palety koło osłony śmietnika to są godziny. 

Ale pomiędzy  kursami, rozmasowując bolący kark miałem czas pomyśleć w oderwaniu od tego całego tumultu o ojczyźnie, Polsce naszej. Bo Polska staje się czarnym edenem. Tak zwane prawa kobiet, tak zwane prawa człowieka, czekam aż ktoś powie tak zwany obywatel, tak zwany człowiek. 

Ale pomyślałem też w oderwaniu o tym, że z jednej strony chciałoby się pić kawę w jakiejś kawiarni, księgarni - tak pisałem dzisiaj Anecie Kamińskiej - i przerwach między kawą zajmować się pisaniem swoich tekstów, rozmowami z autorami, tłumaczami, wydawcami, fajnymi ludźmi. Tymczasem dowodzę życiem i zajmuję się życiem w przerwach rozładunku, obsługi, sprzedaży, wstukiwania faktur, do czego umówmy się nie jest potrzebny humanista z wyższym wykształceniem setkami publikacji, dwoma doktoratami w głowie (bo po co je robić, skoro nie ma zapotrzebowania z zewnątrz), doświadczeniem w  edycji, promocji, animacji. Ale nie narzekam. Lepsi ode mnie mają gorzej. 

I zaraz mi sie przypomniało co powiedział w jakiejś naszej rozmowie, chyba w Brzegu Andrzej Franaszek, gdy zdarzyło mi się małostkowo jęknąć coś o tej pracy:

- Nie tacy jak my Radku pisali w pustkę.

To jedno z tych zdań, co jak dzwon brzmią jeszcze długo, długo po tym, jak zostały wypowiedziane.


Cholerna racja, tymczasem przyjechał dostawca czasz satelitarnych, całe piećdziesiąt sztuk stalowych, znowu łapami, bo nie ma jak wózkiem wyciągnąć, bo przyjechał swoim osobowym kombi a nie dostawczakiem.

Do końca dnia daleko. 

Literatura. Ach. Czysta literatura.

Komentarze

Popularne posty