O tym, że czasem coś się robi dla jednej osoby, czasem dla dwóch (Sobota)




17 października, sobota

Zapytacie gdzie ci uciekł czwartek, piątek żwawy borsuku? Już objaśniam. W czwartek nic zupełnie nie pisałem, bo dzień przed "Syfonem" po pierwsze wpadło mi szykowanie umów, po drugie byłem w pracy, po trzecie kończyłem sprawozdanie z działalności naszej małej organizacji dla Ministerstwa Pracy. Nie to, nie to samo sprawozdanie, które od trzech tygodni próbowaliśmy podpisać zgodnie z przepisami poprzez system kwalifikowanego podpisu elektroniczego ePuap. Czy tam ePupa. Bo to do pupy bardziej było podobne. Nie, nie. Tamto sprawozdanie, po wizycie kolegi Rycha-Sekretarza w naszej lokalnej skarbówce okazało się można jednak złożyć bezpośrednio, tak jak zawsze, na papierze.

- My też mieliśmy problemy - miała powiedzieć Pani z okienka Rychowi.

- Popatrz - mówił Rychu - "my też"! Widzisz, jacy mili? Oni TEŻ mieli problemy. A jakby nie mieli, to pewnie by nie wierzyli, że inni mieli...

No nic, to sprawozdanie, które stukałem do pierwszej w nocy z czwartku na piątek to takie dla ministerstwa, która składają wszystkie organizacje pożytku publicznego. Jak się go nie złoży, to ministerstwo usuwa organizację ze spisu OPP i nie można zbierać 1%. Zastanawiam się nad tym czy mi się chce ślęczeć nad tym, co nota bene wydaje mi się powinna robić księgowa, która bierze co miesiąc określoną kwotę za obsługę Stowarzyszenia. 

Gram w otwarte karty. 1% coraz mniej znaczy i coraz trudniej się go zbiera. Dwa lata temu 1% podatku to było ponad 3 tysiące złotych. Taki przypływ gotówki do Stowarzyszenia się czuje. To są koszty produkcji skromnego objętościowo zbioru wierszy. Albo koszty obsługi księgowej za cały rok.

Rok temu to było nieco ponad 1,2 tysiąca złotych. Skromnie, ale nadal nie do pogradzenia. Książki za to sie nie zrobi, księgowej za rok nie opłaci, ale powiedzmy na wysyłki kurierskie za rok - będzie. Za jakieś plakaty na Syfon - da się. Na broszury, ulotki, dyplomy już zabraknie, ale plakaty się za te pieniądze zrobi.

W tym roku jakoś dziwnie ponoć mniej niż 300 złotych. Granda jakaś, bo jak policzyliśmy między sobą, kto wskazał Stowarzyszenie w swoim PIT to już wyszło więcej, a w sprawozdaniu skarbówki w ogóle tego nie widać, ale cóż - będziemy teraz sprawę w sądzie wytaczać o 65 złotych? 

No i tak. Organizacja działająca na rzecz kultury i literatury w małym mieście powiatowym ma przesrane w starciu z fundacjami, które działają w oparciu o na przykład telewizję, lub działały. Nie mam nic przeciwko tamtym, ale stwierdzam tylko fakt. Nie mamy szans. Tym, którzy mieli mało, będzie odebrane.

Także czwartek to były umowy, przygotowywanie się do prowadzenia dwóch spotkań w piątek, pianie sprawozdania do ministerstwa, krótki, głęboki sen na barłogu i pobudka. 




Na piątek wziąłem urlop z pracy, żeby mieć margines manewru, polegać na sobie i mieć czas wszystko opanować. Ale najpierw rano na rehabilitację, płatną, bo się sypie to i owo. Podaję kartę zabiegów, a rehabilitant mówi że do pokoju 149, ja mówię, że 7:40 przeciez mam zabieg, a on:

- No tak ale ja zostałem sam i nie dam rady z pięcioma osobami pracować na raz.

Miałem dwa zabiegi z pięciu. Dlaczego ja odpadam, a inni mają dalszy ciąg - nie wiem.  Jakie są kryteria mojego odpadnięcia? Nie wiem. Wiem, że kontynuacja kolejnych trzech zabiegów z pięciu dopiero za półtorej tygodnia. Ale to po odstaniu w kolejce do pokoju 149 pół godziny. Jaka jest skuteczność rehabilitacji składającej się z pięciu zabiegów- dwa w jednym tygodniu i trzy po 10 dniowej przerwie nie wiem. Tak samo jak wielu innych rzeczy nie wiem. Ale nie mam prawa narzekać, ostatecznie nie mam raka. Albo nic o tym jeszcze nie wiem.

Spotkanie w szkole z Małgosią Lebdą. Miała być dwie klasy na dwie lekcje w auli. W ostatniej chwili udaje mi się zorganizować laptop, bo szkolny w związku z restrykcjami epidemicznymi - nie jest do wydania ludziom z zewnątrz. W nocy szykowałem się do tego spotkania , żeby zarazem prowadzić spotkanie z Małgosią, ale też i z dzieciakami z liceum. Żeby być takim elektronem między atomami. Małe rekolekcje z "Matecznika" z 2016 roku. Małgosia czyta dokładnie te wiersze, które wbiły mi się w pamięć, mówi o tym, o co chciałbym zapytać, odpowiada na niezadane pytania. Po przerwie wymieniają nam jedną klasę. Tego nie było w umowie ze szkołą. Chwila konsternacji, bo jak niby teraz prowadzić spotkanie,żeby ci co zostali z poprzedniej lekcji nie znudzili się, a ci co przyszli kumali o co chodzi?To się w szkołach często zdarza i nie ma na to kary bożej, tak zwany ciekawy człowiek zaproszony przez szkołę ma sobie jakoś poradzić. Chyba sobie radzimy, po zakończonym spotkaniu do Małgosi podchodzi jedna osoba, rozmawia przez chwilę - tak, warto było. Dla tej jednej osoby.

Odprowadzam Małgosie na pociąg i jadę do Uli po sprawozdanie do skarbówki, to, którego nie udało się złożyć elektronicznie a Rychu ustalił, że złożymy na papierze. 

Wracam do biblioteki, zjadam śniadanie, wpijam barszczyk w proszku, odnoszę laptopa, wykonuję z dziesięć różnych telefonów, mam chwilę żeby spisać sobie z głowy jeszcze jakieś rzeczy do otwarcia wystawy Tomka Bohajedyna, jeszcze raz porządkuję papiery. Koło trzeciej wychodzę do miasta wypłacić pieniądze dla wszystkich występujących. Nie znoszę płacenia za imprezę przelewami. Lubię zamknąć dzień wypłatami gotówkowymi i nie mieć z tyłu głowy ciągnących się powinności organizatora. Ale to powoduje, że trzeba przejść przez miasto z portfelem, którego nie da się złożyć w pół, nieswoich pieniędzy.

Zatem koło czwartej z powrotem w Bibliotece. Przyjeżdża Janek ze sprzętem do nagłośnienia i światłem. Janek, który jest moim wytchnieniem. Kiedy jest Janek i stać nas na to, żeby mu zapłacić stówę, dwie, trzy za obsługę - nie muszę o niczym myśleć co dotyczy technicznych rzeczy. Janek oznacza spokój. Bo on sam jest spokojny. Wpada Żołędziu z kamerką i kumpel od zdjęć. Krzychu Żołędziu znaczy spokój gdy idzie o wszystkie sprawy związane z rejestracją. W nim także oparcie takie prezesa jak ja. 

Ludzie pytają o koncert Czyżykiewicza, bo limity, wejściówki, oświadczam że oddam swoją wejściówkę. Potem kilka osób i tak się odbije od drzwi biblioteki. Czuję się z tym źle a w zasadzie fatalnie. To całkowite zaprzeczenie tego, co staramy się robić od tylu lat. Dla wszystkich zawsze drzwi otwarte. A tutaj, gdzie i tak ciężko zgarnąć ludzi na cokolwiek, trzeba ludziom powiedzieć "miejsc brak" mimo że normalnie to by jeszcze zostało miejsca a zostało. 

Otwieram wystawę dla kilku osób. Ale nie martwi to jakoś bardzo bo wystawa jest, wisi, ludzie i tak będą oglądali. Między otwarciem wystawy a rozpoczęciem spotkania z Łukaszem Orbitowskim pojawia się spory kłopot. Mirek Czyżykiewicz potrzebuje minimum pół godziny próby, a już są ludzie na spotkanie autorskie. Próba miała być wcześniej, ale cóż, pogoda paskudna, drogi kawał, mogło się zdarzyć takie spóźnienie, bywa. Szybko ustalamy możliwy plan alternatywny - teraz spotkania autorskie, które zaczniemy i skończymy jak nigdy na tej imprezie punktualnie, a potem próba w czasie, kiedy przyjdą już ludzie na koncert. Ludzi na koncert przetrzymamy w ciepłej wypożyczalni wśród książek, będą mogli usiąść, pogadać, poprzeglądać co jest na półkach. 

Łukasz Orbitowski od zawsze robi na mnie dobre wrażenie fajnego, prostolinijnego człowieka. Cieszę się z jego nagród, cieszę się z jego obecności, uważam, że to bardzo dobrze, że w polskiej kulturze, literaturze jest taki człowiek jak Orbit. Miło się go słucha nawet jak nie czyta kawałków swojej prozy, gdy nawet nie mówi o swoim pisaniu, ale za przeproszeniem o dupie Mariana (żeby nie było, że oMaryni). A poza protokołem miło się przebywa w jego towarzystwie chyba dlatego, że nie jest zupełnie skupiony na sobie, ale na rozmówcy, na tym kogo spotyka. Wszystko jedno czy to kumpel z fandomu, czy to pijak przy barze. Tego nie da się zagrać, bo byłoby za trudno. I nawet lepiej, żeby sam Orbit o tym nie wiedział, że to ma. Bo jak zauważy to może straci i się zepsuje? Ej, filozofowie dialogu, nie gadajcie tyle, idźcie na wódkę z Orbitem.

(Ciągle się na to umawiamy od kilku lat i ciągle nie wychodzi)




Spotkanie z Radkiem Kobierskim zaczynamy wcześniej jeszcze siedząc niezobowiązująco na krzesłach poza sceną. Ewa Lubowiecka mówiła, że najlepsze rozmowy na antenie to te, które są częścią naturalnej rozmowy, która zaczyna się wcześniej i nie kończy się z wyłączeniem mikrofonu. Słuchacz, widz czuje wtedy, że jest świadkiem czegoś ważnego, co się dzieje na prawdę a nie jest mówioną wersją ankiety. Że dzieje się rozmowa, komunikacja. Każdą rozmowę z Radkiem odbieram bardzo osobiście mimo, że ta toczyła się publicznie. Każdą jego bytność w Brzegu odbieram osobiście, mimo, że nigdy nie spotkaliśmy się w Brzegu po prostu połazić. Pewnie za krótkie smycze nas prowadziły. Ale próbowaliśmy policzyć ile razy w Brzegu się spotkaliśmy, ile razy spotkaliśmy się w innych miejscach - Olkuszu, Nowej Rudzie, Częstochowie. To nigdy nie były miejsca duże, gwarne, zawsze trochę na uboczu.


Jest tutaj mowa o ostatniej ikonie, którą Radek robi. I jest tutaj pierwszy raz publiczne odczytanie jego nowej książki, nad którą pracuje. "Nieczyste". Kiedy Radek pracuje, to wychodzi mu zawsze, nieodmiennie Dzieło. Brzeg, Syfon, Biblioteka, ja sam wplątany zostaję znowu w jakiś system znaków. Bo podobnie było z "Ziemią Nod" pisaną jeszcze jako "Mistrz", prawda? Lata mijały a myśmy spotykali się i książka narastała.

Krystian uświadomił mi, że tak, że spotkaliśmy się po wydaniu "Ziemi Nod", mimo, że ze sceny mówiłem, że tak nie było. Było. Przyjechała na Twoje spotkanie Radku telewizja, bo właśnie dostałeś "Gwarancję Kultury 2010", a Ty odmówiłeś rozmowy, nie pamięta nikt dlaczego, ale pewnie miałeś rację.

I myślę o tym zawsze z pewnym spokojem, że mnie się udaje pisać książki, a od Dzieł świat, naród nasz jak lawa, literatura nasza ma innego Radka. Tylko jeszcze o tym jakoś dziwnie nie wie, dziwnie tego nie rozpoznaje. Że jest Radek, który pisze dzieła. A w zasadzie Dzieła.

Posłuchajcie i zapamiętajcie. Radek Kobierski. Pisarz.

A Tobie Radku jak zawsze - bardzo dziękuję za czystą, skoncentrowaną obecność. To bezcenne.

Kiedy w przerwie między spotkaniem, próbą akustyczną Mirka i zapowiedzią koncertu wyszedłem na chwilę na dwór wpadłem na Radka jak stał z jednym człowiekiem i rozmawiali. Chyba od serca, tak od spodu,. To znaczy ten człowiek rozmawiał, Mirek, ale nie Czyżykiewicz, mieszka, mówi tu zaraz obok biblioteki. Nie mam z kim pogadać. To mówię wpadnij czasem w czwartek, zawsze się zbieramy. Mówi coś, że chciałby pożyczyć książkę Radka, bo jego rodzina pochodzi z Tarnowa. Daję mu do ręki swój egzemplarz "Ziemi Nod" - wpadniesz w czwartek to oddasz.

Czas pokaże.

Zapowiadając koncert Mirka Czyżykiewicza jestem już na krańcu swojej wytrzymałości. Upewniam się, że umowy podpisane, kasa wypłacona przez Krystiana, że ci co mieli pójść na nocleg, wiedzą gdzie. Nie mogę w zasadzie zostać, bo przecież oddałem swoją wejściówkę, żeby mógł wejść ktoś z zewnątrz. Cieszę się, że Mirek publicznie wymienia tę nazwę w pełnym brzmieniu:

- Zaprosił mnie Klub Integracji Twórczych Stowarzyszenie Żywych Poetów

Mirku i jeszcze cała koalicja ludzi w tle i zapleczu, bo gdyby nie Miejska Biblioteka z jej obstawą, gdyby nie Pan Burmistrz Stanisław Kowalczyk, który już nie jest burmistrzem, ale był z ami kiedy nim nie był, był kiedy pełnił te funkcje i jest teraz kiedy znowu formalnie nie jest burmistrzem gdyby nie te konstelacje ludzkie, koalicje - cały ten Klub Integracji Twórczych by się zdezintegrował 20 lat temu, jak wiele innych, podobnych klubów, które wtedy powstawały w takich miasteczkach powiatowych jak Polska długa i szeroka. 

Chwile paruje w pustej wypożyczalni. Gadamy z Dyrekcją Biblioteki żeby za rok zrobić Syfon ciepły, na granicy lata i jesieni, we wrześniu, jest scena, są namioty, można by zamiast wewnątrz zagospodarować plac koło biblioteki, stworzyć taką kiermaszową atmosferę, kącik dla dzieci, foodtruck jakiś zaprosić, booktrucka z Tajnych Kompletów.

jeszcze po drodze wpadam na chwilę na Orbita i Cetnara, dosłownie minuta, dwie, może trzy, żeby dać znak, żem nie buc, ale muszę w samochód i do domu a rano do pracy, bo jestem o d ósmej sam w hurtowni, jak ja nie otworzę to nikt nie otworzy.

W domu usiadłem na chwilę pogadać z Małgosią, ale jak łatwo się domyślić, zasnąłem w pół zdania. Małgoś podłożyła mi poduszkę pod głowę, okryła kołdrą i zostawiła na barłogu, żeby nie budzić. W nocy tylko zmieniłem pozycję z siedzącej na poziomą. 

Tak. I oto jestem. Obsługuję klientów detalicznych i hurtowych i czytam że dzisiaj rano 9 tysięcy zakażeń i ważę losy imprezy. To znaczy myślę ciepło o tym, co mamy w planach na przyszły piątek i sobotę. Decyzję podjąć chciałem w poniedziałek.





Komentarze

Popularne posty