Syfon ante portas. Dzień w biegu. (wtorek)
13.10.2020
wtorek
Wczoraj
nie było dziennika, niestety znowu zasnąłem na siedząco, a obudziwszy się o drugiej
w nocy miałem siły na to żeby rozłożyć sobie barłóg na kanapie i zasnąć znowu
tyle, że na leżąco, nie na siedząco. Domykaliśmy cały dzień masę spraw z „Syfonem”
i tym, że w tym roku niejako towarzyszą mu cztery premiery książkowe. Tak
pisałem o tych premierach, jakoś bardzo mi, nam zależy żeby to ruszyło. Ruszył
też sklepik na stronie internetowej, od lat jako projekt, postulat, że oprócz
sprzedawania książek do hurtowni, moglibyśmy po prostu sami też sprzedawać
wydawane nasze książki po psim groszu, czynić je po prostu dostępnymi.
Dziwnie
się czuję brnąć w organizację „Syfonu”. Jesteśmy wszyscy w strefie żółtej i w
takim tramwaju może być 60 osób a w budynku biblioteki – 15, nie licząc obsługi
technicznej i występujących. No ale brniemy bo nie jesteśmy w strefie czerwonej
więc dla sponsorów, mecenasów mogłoby być dziwne dlaczego po wydaniu tylko
części kwoty – na wydrukowane i zaprojektowane już plakaty, zaproszenia, broszury
nagle resztę chcemy oddać. Także na razie brniemy w to, z założeniem, że w
każdej chwili nasza impreza może się zakończyć.
Jeszcze
ustalanie werdyktów konkurs o laur Scherffera i tego zwykłego i noclegu,
noclegów, kilkanaście telefonów, plus potem marsz z Tymkiem na uniwersytet
małolata i efekt taki, że zasypia się w godzinie próby, kiedy tyle jeszcze było
do zrobienia. No bo tak – kończę czytać dzienniki Krzysztofa Vargi, czeka na
mnie przerwana w pół książka Adama Puławskiego i jeszcze redakcja monografii
wojny 1920 roku na północnym Mazowszu. O zaległych numerach „Polityki” nie
wspomnę. No nic. A do domknięcia sprawy sprawozdania Stowarzyszenia do urzędu
skarbowego i do Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. I jeszcze tekst
wspomnieniowy o Januszu Wójciku do miesięcznika „Śląsk”, no bo do jakiego pisma
coś takiego napisać, gdzie jest najwłaściwszy adres? Tylko tam.
Wiedziałem
wczoraj w nocy, że muszę się wyspać na dzisiaj, bo wprawdzie dzień poza
hurtownią sobie zaplanowałem, ale to bywa bardziej wyczerpujące.
Od
rana zasię w biegu, chociaż nie w pracy. Trzeba czasem wziąć dzień urlopu po
prostu, żeby osobiście załatwić kilka spraw, spotkać się z ludźmi. Ta cała sieć
powiązań w jakiej się funkcjonuje, która działa dzięki napędowi relacji międzyludzkich
lepiej wtedy drga, odpowiada. Zatem, owszem ktoś mógłby te kilka spraw załatwić
za mnie, ale kiedy Krystian załatwia noclegi dla gości imprezy na piątek i klei
ostatnie poprawki do Clemensena, Igor kończy zabawę ze sklepem, Witek krąży miedzy antykwariatem społecznym a radiem, Rychu zasuwa do skarbówki dowiedzieć
się co mamy zrobić po dwóch tygodniach prób złożenia podpisu elektronicznego –
owszem, uznaję, że pora i na mnie coś osobiście załatwić a nie tylko przez
telefon, mejla, mesendżera.
Tymek
do przedszkola, znowu ten cyrk na parkingu, o krok od stłuczki bo ktoś nie na
parkingu ale po lewej stronie drogi, przed bramą, żeby daleko z dzieckiem nie
chodzić zaparkował swoją beemkę, przez co nie widać było sporego fragmentu
drogi. Wyjazd obarczony był ryzykiem. I kiedy uznałem , że chyba okej,
wychyliłem chrapy wiernego osiołka zza beemwicy a tu blondynka w Oplu Tigra
nadjechała trąbiąc piszcząc, nie mniej niż osiemdziesiątką w terenie
zabudowanym. I machała jeszcze rękami coś mi pokazując, ale ja tylko spod
niezdjętej maseczki zakląłem szpetnie i wyminąłem ją skręcając w prawo, wciąż jeszcze
machającą swoją główką okoloną blond kosmyczkami. Potem do Brzegu do kolegi Dyrektora
Zamku. Lubiliśmy się chyba z poprzednim dyrektorem Zamku, zwanym Księciem,
Pawłem Kozerskim. Z obecnym, Darkiem Byczkowskim też się lubimy i to chyba jest
stała kosmiczna. Potem Opole gdzie sprint do marszałkowskiego po roll-up i z
resztką zaproszeń, potem szybki wrzut naleśnika znad Młynówki. O tych
naleśnikach przy zielonym mostku z przechodzącej z pokolenia na pokolenie „Grabówki”
powinno się pisać poematy. One są i mam nadzieję zostaną długo. Na te naleśniki
skakaliśmy na wagary z liceum i z Opola i z Brzegu czyli 30 lat temu. I teraz
posilam się nimi sam w deszczowy dzień, kiedy czeka mnie jeszcze wskok do
radia.
W
Radio gadamy dla pasma „Kultura+” nadawanego w DAB i Internecie. Wiadomo, że
tego prawie nikt nie słucha, ale to daje też swobodę. Myślę od lat, że dobrze
by mi się pracowało w radio. Od czasów kiedy niemal etatowo jeździłem do Ewy
Lubowieckiej. Popołudnia i noce między 1999 a 2003 rokiem. Było ich trochę.
Setki wspólnie wypalonych fajek, hektolitry kawy, godziny rozmów, w czasie
których mikrofon czasem nam towarzyszył a czasem nie. I dzisiejsza audycja z
Witkiem jak echo tamtych audycji. Nie ma w tym nic złego, że echo. Powinowactwo
Witka i Ewy nie wydaje się li-tylko powierzchowne, chociaż nie mam pewności, że
on, chudy jak szczapa księgarz i aktor Teatru „Fieter” z Ozimka, bardzo dobrego
teatru, znał się z Ewą, przy końcu życia osobą raczej mało szczupłą, ale też
była aktorką, tyle że od Grotowskiego. Ale mają podobny sznyt. Przy czym Witek
jest mi kolegą a Pani Ewa zawsze była Panią Ewą, mimo że mówiła do mnie na „ty”
i klęła jak szewc poza anteną, gorzej niż Witek. I to dobrze, bo jak klęła to
znaczyło, że czuje się z tobą dobrze, szczerze. Najłatwiej było poznać u Ewy
popadnięcie w niełaskę, kiedy zaczynała się zwracać uprzejmie. To oznaczało, że
ciebie skreśliła. Za zaszczyt mogę sobie poczytać, że Ewa klęła przy mnie do
końca, nigdy ani przez chwilę nie była wobec mnie uprzejma, tylko szczera.
No
dobra, koniec tego dobrego do parkomatu, wio osiołku do Brzegu do biblioteki.
Zastanawiałem się czy nie siąść w bibliotece na komputerze, nie popisać chwilę,
ale zdecydowałem wywalić się na kanapie, położyć płasko głowę i dać odpocząć
karkowi. Kark mam bowiem w proszku, dyskopatia, zwyrodnienia, życie nad
ekranem, kartkami papieru, arkuszami, wnioskami. Daje znać o sobie. Ale na
chwilę, bo w związku z tym że imprezę zaczynamy w piątek, czwartkowe spotkanie
przesunęliśmy na wtorek. Czyli dzisiaj był czwartek tylko, że we wtorek.
Ostatni
rozchodniak przed Syfonem. Ostatnie ustalenia. Ulotki, sklepik, kto zadzwoni do
akustyka, o której się umawiamy w piątek i gdzie. Wpadł Jarek zrobić materiał
do Brzeska.tv czyli kanału na YouTube obsługiwanego przez centrum kultury.
Zeszło trochę. Potem nasz materiał Krystian kręcił z ręki na smartfonie. Zdaje
się, że przez covida mamy status kultowej imprezy w mieście i powiecie. I w
środowisku.
Niby
są limity covidowe, ale doczytał ktoś, o tym że w limity publiczności nie włącza
się organizatorów, obsługi i występujących w ramach imprezy a to ratuje
większość imprez literackich gdzie ilość osób występujących rzadko kiedy
przewyższa ilość publiczności a czasami wręcz publiczność i występujący to te
same osoby tylko w różnych rolach.
I
takie to nasze życie na marginesie świata, kultury i ojczyzny naszej.
W drodze tylko dwa razy padł mi obrotomierz i prędkościomierz. Za to dziwnie często zapalała się kontrolka ręcznego i poduszki powietrznej. Mam nadzieję, że w ramach zwarcia nie wypali mi ta poduszką prosto w twarz mój osiołek. To mogłoby już zupełnie nie na żarty uszkodzić kark a wypaść z akcji tuż przed mikroimprezą literacką w małym mieście, gdy się jest prezesem tego zamieszania - to byłyby grupy nietakt.
Komentarze
Prześlij komentarz