będąc członkiem unii stowarzyszenia fundacji (czwartek)


 

5 listopada 2020, czwartek

No dobrze, chwila przerwy w tym świętym szale pisania. Otóż jestem członkiem kilku stowarzyszeń branżowych, chociaż nie za bardzo wiem po co, ale pamiętam dlaczego. 

Stowarzyszenie Żywych Poetów, wiadomo, tworzone jeszcze w czasach licealnych, jako jakiś zupełnie nieformalny projekt gdzieś na bazie naszych znajomości, przyjaźni, pasji. Czy coś z tego mam? Ciekawe życie, wiele znajomości, przyjaźni, okruch sensu w życiu, niezależny od wahań nastrojów, emocji i uczuć. 

W Fundacji Tymoteusza Karpowicza we Wrocławiu, na która mówię w skrócie "Tajne Komplety", jestem w Radzie Nadzorczej. Tajne Komplety bo jako wydzieloną działalność Fundacja prowadzi przecież Tajne Komplety w Przejściu Garncarskim wrocławskiego Ratusza, opodal redakcji "Odry", w parterze Wrocławskiego Domu Literatury, dawniej Biuro Literackie. Był kłopot jakiś czas temu, więc czemu mam nie pomóc, wszedłem w skład tej rady, zbieramy się kiedy jest potrzeba. Nic z tego nie mam, poza tym że teraz już na legalu Czekan robi mi kawę i za nią nie płacę, bo jak chce zapłacić to macham ręką. To jest ten moment, kiedy czuję się jak Konrad Góra. Kondzio też ma u chłopaków darmową kawę. 




W Stowarzyszeniu do spraw budowy drogi u nas na wsi chyba jestem w komisji rewizyjnej, ale z tego zupełnie nic nie będzie, nawet drogi, bo stowarzyszenie jest na etapie likwidacji. Nie doszło do zgody w sprawie co robić z tym naszym błotniskiem między domami, jedni mają udział w drodze, inni nie, jedni większy, drudzy mniejsi a płacić mieli by wszyscy po równo i wyszło gówno, tym bardziej że wystarczy jeden sprzeciw, jednego współwłaściciela i jest tak zwana dupa. Temat na osoby elaborat.

No i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich. Długo zwlekałem, myślałem, ktoś szepnął, że jakby co pochówek na koszt państwa, no to złożyłem papiery do oddziału we Wrocławiu. Dostałem się, zapłaciłem składki i oddział akurat zaczął się likwidować jako osobny podmiot prawny. Pytanie po co jestem w SPP teraz, poza tym że dostaję mejlingową korespondencję co jakiś czas - pozostaje bez odpowiedzi. Kompletnie nie rozumiem. Ale wszedłem, to jestem, głupio tak od razu się wypisywać.

Od zeszłego roku zaś należę też do Stowarzyszenia Unia Literacka założonego przez koleżeństwo, którym ociężałość, apatia SPP chyba nie pasowała. Jak rozumiem był zamiar stworzenia silnego, sprawnego, może mniej licznego, za to skuteczniejszego związku literatów i literatek, który by miał coś realnie do zaproponowania. Jedną akcją były czytania na żywo na fejsie propagujące zbiórkę kwot na zapomogi dla ludzi, którzy w czasie pandemii zostali bez środków do życia. Wziąłem w tym udział, sam nie mając z tym problemów, bo przecież hurtownia co jest jak ta chemioterapia, daje żyć i zabija zarazem. A potem zamilkłem na wiele miesięcy, poza tym, że zapłaciłem za rok z góry składki. Czytałem korespondencje w grupach google, omawianie wzorów umów wydawniczych, rozmów o tym czy można ścigać podcasterów i youtuberów za obszerne cytowania książek o kasę i tak dalej. 



Wczoraj ktoś zainicjował dyskusję o agentach i agencjach literackich. Czytałem pół dnia o tym jak to jest i w końcu nie wytrzymałem i napisałem kilka słów od siebie:

Mili Państwo,


czytam wypowiedzi w tym wątku o agentach literackich orientując się w jak wielkiej, czarnej niszy znajduję się ja i jak sądzę 80-90% osób zajmujących się literaturą w tym kraju. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale jakby czytał dzienniki ludzi żyjących w jakiejś odległej rzeczywistości. Jestem u samego dołu, małe stowarzyszenie, małe miasto, seria wydawnicza z nakładami rzędu kilkaset sztuk. Tak wydajemy i tak jesteśmy wydawani, nierzadko ciesząc się, że nie trzeba dokładać. Książki czytam z obu obiegów - z tego naszego,niszowego i z tego main, one się jakością wiele nie różnią, więc nie w niej leży rzecz. Dlaczego jednak się odzywam? Bo widzę tutaj od spodu waszej podłogi, która jest moim sufitem, że otacza nas pustka. W  bibliotece powiatowego miasta są zapisy na Blankę Lipińską a książki bez kolorowej okładki po 4-5 latach lądują na kiermaszu za złotówkę. W gminnej bibliotece opodal, żeby "ludzie przyszli" robi się wystawy jadowitych pająków w akwariach. Nie żartuję. I tak dyrekcja biblioteki uzasadniała tę wystawę.

Wiem, domyślam się, że jest świat kilkunastu festiwali i nagród literackich w tym kraju, który daje poczucie, że jest jakiś świat, ale obawiam się że to jest tylko poczucie. Domyślam się, że agenci nie są nikomu potrzebni do obsłużenia tego symulakrum. 

Tak to widzę z mojej perspektywy. 

Natomiast tak, bardzo bym chciał mieć agenta i dzieląc swój czas, życie swoje na pracę na etacie, która daje przetrwanie materialne mnie i mojej rodzinie; rodzinę, stowarzyszenie nie zajmować się w gruncie rzeczy upokarzającym dla autora dylaniem od skrzynki wydawcy do skrzynki wydawcy. Albo rozpytywaniem po znajomych ludzi ze środowiska kto ma telefon, mejal prywatnego czy innego niż zbiorczego do wydawcy.  A potem to co wielu, wiele z nas zna - tygodnie, miesiące czekania by w ogóle ktoś odpisał, chociażby w tonie - dziękujemy, nie skorzystamy. Wydaje mi się jednak że warunkach płytkiej kałuży w jakiej żyjemy - to sport dla nielicznych.

Podam przykład. Cztery lata temu wydaliśmy w stowarzyszeniu wydawałoby się ważną, na czasie książkę - "Wierze z wojny" ukraińskiego poety Borysa Humeniuka, w tłumaczeniu Anety Kamińskiej. Zrobiliśmy nawet większy niż zazwyczaj nakład - bo temat, okoliczności etc. Pomijam szczegóły barwne ale nieistotne dla sprawy. Zrobiliśmy Borysowi w niecałe dwa tygodnie bodaj 8 czy 9 spotkań. część płatna przyzwoicie, część mniej, do tego organizacja przejazdów, noclegów, ludzi, którzy odbiorą z dworca, zaprowadzą.  Wszystkie ośrodki, podmioty zapłaciły łącznie za spotkania autorskie około 2500 złotych, Borys sprzedał około 560-60 sztuk książki c.a. 20 złotych za sztukę, razem 3700. I pomyślałem tak - 3700 minus bilety z Ukrainy, bilety po Polsce, noclegi po znajomościach kumplowskich, minus to, że facet przez dwa tygodnie musi coś jeść, to ile z tego mógłby wziąć agent literacki, żeby autorowi i wydawcy jeszcze się opłacało dupę ruszyć? 300 złotych? 400? Pewnie państwo zdajecie sobie sprawę, że ustawienie 12 dni i 9 spotkań to jest też bycie non stop pod telefonem w te dni i sporo pracy przed i po. A sporo tej roboty było wolontariackiej, no bo Stowarzyszenie i tak dalej. Gdybym występował jako agent, który po prostu na tym zarabia spora część życzliwości by się ulotniła, bo jak na tym zarabiasz to sobie sam załatw albo podziel się zyskiem. Tymi 300 czy 400 złotymi. 

To jest rzeczywistość, w której obracam się od 25 lat i jedyne co się zmieniło - to kwoty za spotkanie autorskie dla nie-medialnego autora. Te stawki spadły, kiedy wszystko wokół podrożało.

[...]

No i tyle. Cztery głosy poparcia z piwnic, a jeden kolega oświadczył, że w takim razie on się wypisuje bo mu się wypomina, że dobrze zarabia. Zrobiło mi się żal.




Więcej społecznych funkcji ani stowarzyszeń nie pamiętam.




Komentarze

Popularne posty