Niepodleglość czyli las, niedziela, czyli (wtorek)



10 listopada 2020, wtorek

Niedziela. Las. Trzeba było pojechać spory kawałek, żeby go odnaleźć. Ale tam w zasadzie 400 kroków, przechodzi się przez taki wał i już nie słuchać szumu szosy.
- Może założymy maseczki?
- Co, od saren się zakazimy? Lepiej nieść wielki napis, transparent "nie jesteśmy dzikami"
- Ale oni polują chyba nad ranem i o zmierzchu najbardziej?
- A cholera ich wie, podobno wtedy zwierzyna migruje to łatwiej zauważyć, bo w ruchu, ale łatwiej tez trafić rowerzystę, bo podobny do dzika. Co za czasy.
- Ale idziemy?
- No idziemy, idziemy, ja pójdę przodem w razie co.
Krzyki, śmiechy, tupania takie, że zwierzyna w okolicy na pewno zmywa się w popłochu. I słońce przez gałęzie, nie widziane od tygodni mozołu hurtowni. Pełno wody wokół. Wrażenie, że woda po bokach drogi stoi powyżej nas i zaraz się nam wleje pod nogi. I rzeczywiście - dwa razy zawracamy, bo nie wzięliśmy kaloszy, a przez środek drogi kałuża na oko do kostek i nie ma jak obejść. Komary. W listopadzie? Skąd komary w listopadzie? I pajęczyny, widać je pod słońce. Dwa razy sprawdzam zoomem w paracie czy nie widzę przypadkiem człowieka na końcu drogi. Bo człowieka tutaj boję się bardziej niż jakiejkolwiek zwierzyny. Na rozstaju leśnym kępa pierza.
- Cy ten ptak umarnoł? - pyta syn.
- Nie wiem - odpowiadam, chociaż wiem, że jak leży kępa pierza to do ustalenia zostaje tylko jak zginął. Na pniach skrzą się piękne pomarańczowe grzyby.
- A cy one som jadalne? - pyta Tymek
- Myślę, że Kondzio mógłby z nich zrobić coś jadalnego, np. flaczki - odpowiadam.
- A kto to jest Kondzio?
- Mój kolega, który wie bardzo dużo o lesie i o tym co w nim jest jadalne, kiedyś się go bałeś, bo jak mówiłem Kondzio, to ty myślałeś, że mówię o koniu i ... - widzę, że syn już zajęty jest czym innym.
Kiedy wracamy na tym samym rozstaju gdzie leży kępa puchu i piór słychać wrzask istot leśnych. Ptaki? Stoimy jakiś czas i nasłuchujemy jak wrzask wędruje między drzewami. Słuchamy tak długo, że mówię, że może to jednak dziki.
- Małe dzicki - mówi Tymek
- Lepiej nie - odpowiadam, kiedy Małgosia szuka w komorce głosów lasu, żeby porównać co nam tak pięknie gra.
- A cemu?
- Bo małe dziczki nie chodzą same, tylko z mamą a mama może sie wkurzyć jak przypadkiem znajdziemy się między nią a dzickami.
Nie ustalamy co się tak drze raz bliżej raz dalej, na głosy, ale że nie słychać nic przy ziemi, to uznaję, że to bardziej ptactwo niż coś co tupie, bo by było czuć.
Pełno wody wokół. Jakby to było jezioro nie las. Las jako zbiornik retencyjny, bufor, który chroni, ocala od suszy, produkuje tlen, którym oddychamy, tłumi fale elektromagnetyczne (sprawdzone info, pracuję w hurtowni anten, wiem coś o tym). Próbuję sobie przypomnieć tytuł książki fantastycznej. Słowo życie, znaczy las? Las znaczy świat? Nie czytałem jej, pamiętam na półce z dzieciństwa, obracałem ta frazę w myślach próbując dojść do tego co znaczy dla mnie. Kto to napisał? Ursula Le Guin? Strugaccy? Nie będzie nas a będzie las?
Mijamy w drodze powrotnej samochodem dwa wielkie dęby przy szosie, których nikt jeszcze nie zerżnął. Mają na oko ze 400 lat. Zawsze myślę co widziały te drzewa. Jakie pochody, wzloty i upadki. Wojna trzydziestoletnia, Wilhelma wojującego o Śląsk, Napoleona uchodzącego na zachód?
Niezawodny, wytrwały. Nieustający las. Co ty nam zrobiłeś tym trwaniem, że tak pozwalamy na to wielkie, narodowe rżnięcie?
Szanuj las synku. Wszyscy możemy być uchodźcami, partyzantami, Żydami i wtedy zostanie nam tylko las.



Komentarze

Popularne posty