Sami swoi z siekierezadą, czwartek

26 listopada, czwartek 


Świat to nie jest Polska w której się mówi innymi językami. Tak jak polska liga to nie jest Liga Mistrzów. Jest różnica. Jakościowa. A ponieważ Polska jest mniejsza od świata, to jednak częściej Polska musi dostosować się do świata niż na odwrót. Tak mi się przypomniała ta banalna prawda, no bo to wielkie odkrycie intelektualne nie jest, wraz z ilustracją. Bo to nie jest tak, że to wszystko to oni.
Brzmi prosto, ale proste nie jest. Sam zacząłem coś z tego rozumieć i czuć jak pojechałem do Meksyku, gdzie spędziłem kilka tygodni ze znajomymi, którzy tam mieszkają. Kilka tygodni, które wstrząsnęło światem a potem napięcie rosło. Bo niemal zaraz po Meksyku pojechałem do Kanady studiować podyplomowo coś co uczenie tam nazwali Aletrantive Dispute Resolution, co na nasze wykłada się jako alternatywne metody rozwiązywania konfliktów. Miałem wówczas nadzieję, jedną z wielu, że to właśnie to będzie moją życiową drogą w europeizującej się Polsce.
Nie przeczuwałem wówczas, że życie, Polska, ogólny stan mój, ale tez relacji wokół wypchnie mnie do hurtowni urządzeń niskoprądowych i przewodów. Nieważne, napijmy się.
W największym skrócie te alternatywne metody rozwiązywania konfliktów "tam" to jest cały konglomerat działań, aktywności, refleksji i praktyki na styku prawa, nauk społecznych, politologii i polityki oraz - oczywiście - psychologii społecznej. Pokolenia badaczy, praktyków z różnych dziedzin doszły do wniosku, że konflikt wprawdzie jest nie do uniknięcia, ale eskalowanie go, doprowadzanie do wojny, napierdolki, sądu - jest marnotrawstwem czasu, ludzkiej energii, a przede wszystkim jest rujnujące dla ludzkich relacji i zaufania.
Tak, nie mylicie się - rozstrzygnięcie sporu na drodze sądowej uważano za porażkę społeczną a nie zwycięstwo sprawiedliwości. Mówili mądrzy ludzie, że sprawa sądowa - karna czy cywilna jest kontradyktoryjna, niewiele się różni od wojny, bitwy, walki, bójki. Jest prowadzona wedle innych reguł i narzędziami innymi, ale tak samo ustawia relacje między stronami, a co więcej, powiadali dalej, ile znacie przypadków wyroków, które obu stronom dawały poczucie sprawiedliwości?
Cisza, nie? Bo - mówili mądrzy ludzie, w tym prym wśród wykładowców wiodły, uwaga, byłe pielęgniarki [serio-serio!] - sędzia realizuje interes prawa, a nie strony, a to jest wielka różnica. To dlatego rzadko kiedy orzeczenie sądu jest akceptowane, dlatego każda ze stron próbuje coś jeszcze ugrać, podważyć, niezrealizować. Bo to rozwiązanie odczuwa jako 'obce", 'nie moje". A w efekcie - znowu marnotrawstwo czasu, sił, środków i kolejne wykopane społeczne rowy. A wielokulturowa Kanada szczególnie wyczulona była na te rowy. Zaufanie i relacje - bez tego tam się nie da żyć. Podobno nie tylko tam.
No i w ten świat, tworzony przez prawników, polityków, psychologów, pielęgniarki (tak, tak) wpadłem jak z procy , prosto z Polski, niespełna trzydziestoletni, bez doświadczenia życiowego, zawodowego, niemal zaraz po studiach, bez zaplecza i z angielskim ciosanym ręcznym toporkiem. Była jazda.
Mieliśmy wykłady, spotkania z praktykami, masę rozmów i symulacje rożnych procesów w których odgrywaliśmy role stron, mediatorów, negocjatorów, obserwatorów. To ostatnie było oczywiście najciekawsze, a dla mnie było największym wyzwaniem z powodu mojego angielskiego. I kiedyś odgrywałem rolę negocjatora, który miał uzgodnić (ciśnie mi się odruchowo na klawisze słowo "WYWALCZYĆ" co nie jest bez znaczenia dla reszty tej historii) - wspólne wychowanie dzieci dla ojca, z którym matka dzieci nie chciała współpracować i utrudniała mu kontakty na każdym kroku. Cała symulacja trwała kilkadziesiąt minut. Moim partnerem był starszy adwokat, miły, szpakowaty, gładko ogolony kanadyjczyk. Wygrałem. tak orzekł obserwator i przyznał mój partner. Mieliśmy trochę czasu, do momentu, kiedy dojdzies do rebriefingu z całą grupą, siedzieliśmy w fotelach w korytarzu budynku i wtedy on nagle powiedział:
- Ale wiesz, w sądzie to bym ciebie nie chciał spotkać...
Spojrzałem na niego, bo w tonie nie było czuć komplementu.
- Nie chcę, żebyś to odebrał jako coś przeciwko sobie, ale byłeś nastawiony na skuteczność, osiągnąłeś cel, ale gdybym miał z Tobą cokolwiek więcej mieć do czynienia, to bym Ciebie unikał. Nawet nie wiesz ile razy zagrałeś nie w tę grę, na która umawialiśmy się na wstępie. Także wiesz, to z nazwy były negocjacje, ale niewiele z tego zostawiłeś w treści... - przerwał bo zauważył że coś mi robi tym, co mówi - Powtarzam to nie jest nic przeciwko Tobie personalnie, po prostu to przemyśl. I powiem Ci jeszcze jedno, wy to macie wspólne...
- My? - zmarszczyłem czoło, bo nie rozumiałem.
- Tak, wy ze wschodniej Europy - westchnął i uśmiechnął się smutno - wy to macie, że negocjacje w waszym wykonaniu to zaraz jest siekiera w ręku, albo karabin. Nie znam waszej historii za dobrze, ale coś musieliście przeżyć tam wszyscy, jakieś zbiorowe, wspólne traumy, bo ty to masz i Litwini i Ukraińcy i inni Polacy. Wy się zabieracie do negocjacji tak, jakby to była wojna o wszystko. Wszystko albo nic. Tak jakbyście nie brali pod uwagę, że się jeszcze kiedyś możemy spotkać i wtedy jest lepiej, żebyśmy mogli sobie spojrzeć w oczy....
On mówił a mnie świat obrazów zawirował. O tak. I co było śmieszne, jak na przykład Kargul Pawlaka ganiający o miedzę na pół stopy w Krużewnikach, robiło się nagle przerażająco smutne.
- Nawet nie chcę myśleć jak negocjujecie między sobą w miejscach pracy, rodzinach, ile przez to tracicie życia. Ale myślę o was, jak wychodzicie z tego swojego słowiańskiego kosmosu. Wy oczywiście nazywacie to wszystko dalej negocjacjami, nawet jak wbijacie nóż w stół, może nawet wygracie jakąś wojenkę o garść manioku, ale nikt już potem z wami nie chce i nie będzie chciał rozmawiać. Przemyśl to teraz i jak wrócisz do siebie, tam do Polski. Zaufanie, wiarogodność nie ma ceny a siekierę można kupić tanio. Przemyśl to, naprawdę to przemyśl.
Wiecie dlaczego mi się to skojarzyło dzisiaj, jak przeczytałem że Pan Zbysio o policzkach jak jabłuszka, herbu pacan z pacanowa wydzielił z siebie ektoplazme refleksji o negocjacjach? Nie tylko dlatego, że siedzę w hurtowni i nawijam skrętkę na metry. To jakby najmniej ważne.
Było mi smutno i jest, bo tamta rozmowa miała miejsce osiemnaście lat temu.
fot. "Siekierezada" of korz i niezastąpiny Krzysztof Majchrzak w roli Kaziuka


Komentarze

Popularne posty