Bilo, haratanie fraszek i inne utwory - odcinek 1 (wtorek)


 

8 grudnia 2020, wtorek

Mówili, że dorobił się na biżuterii z tombaku, że był jubilerem, nie pamiętam czy sam o tym mówił. Na pewno chętnie podkreślał swoje doświadczenie śpiewacze, nawet próbował, w czasie swoich długich tyrad, wyjaśniać na czym polega porządne postawienie głosu, na maskę, Panie Radku, na maskę. Często się upewniał czy słuchacz go słucha szturchając w ramię i potwierdzając:

- Dobrze mówię, Panie Radku? Dobrze mówię?

Ale oczywiście nie czekał na odpowiedź, bo to był zabieg czysto retoryczny. Ilekroć się go spotkało, obojętnie gdzie, łowił uwagę rozmówcy, a rozmówca był mu potrzebny, jak ten, który słucha, rzadko kiedy pytał o cokolwiek innego niż to, czy dobrze mówi, a że był o tym przekonany, to i nie było to w gruncie rzeczy pytanie, ale zdanie twierdzące dla niepoznaki ubrane w pytanie. Zawsze w rozmowie niewidzialnie napierał na prywatny obszar, te słynne pół metra wokół ciała, które instynktownie uznajemy za swoje, własne, osobiste. U niego tej przestrzeni nie było. Sam jej nie miał i nie wyczuwał jej u innych dlatego rozmowa, monolog gdy złapał cię na ulicy polegała na tym, że on napierał a ty się cofałeś i kończyło się najczęściej ładnych parę metrów od miejsca gdzie się zaczęło.

Pisał. Miał ogromną potrzebę pisania i niestety - mimo, że już nie żyje, więc niby powinno się mówić tylko dobrze, albo wcale - bardziej niż słabe zdolności literackie. A że był zamożnym, starszym Panem bez rodziny, stać go było na to, żeby sobie zamawiać konsultacje u różnych wybitnych polonistów. Nie pamiętam już, czy ktoś mu coś dał na piśmie i na ile to było grzeczne, dyplomatyczne uznanie zapału przy wstrzemięźliwym milczeniu odnośnie talentu. Bardzo go jednak zaogniało to, że potrafi napisać dużo, bardzo dużo.

- Panie Radku, ja tak haratam te fraszki, jak siądę to zaraz dwie, trzy, cztery jednego wieczora!

I patrzył spod swojej nieodłączonej panamy, czy aby dobrze zrozumiałem, że taką ma siłę i potęgę pióra, że potrafi ich wyharatać kilka jednego wieczoru. Tak mówił. haratać fraszki. 

Było w nim coś z niespełnienia, wiecznego poczucia, że mógłby znaczyć więcej niż znaczy gdyby nie to, że mieszka w powiatowym miasteczku, na przykład. Imponowały mu związki z dużymi ośrodkami miejskimi, pochodzenie chłopskie, robotnicze uważał za ujmę. Koronnym argumentem przeciwko niejednemu dyrektorowi miejskiej instytucji życia kulturalnego było niskie urodzenie, a nie nabyte lub nienabyte umiejętności, zdolności. Ileż to raz słyszałem tę frazę z jego ust?

- Panie Radku - zapowietrzał się, nadymał - Pan to światowe życie, z Warszawy Pan przyjechał, w Krakowie Pan studiował, ja wiem, ja wiem, ja o Panu wiem a tutaj  proszę Pana prrrrrrośiuchy naokoło, zwyczajne wsiury, dobrze mówię?! No, dobrze mówię!

Widział siebie zawsze wyżej od innych, zawsze gdzie indziej. Także z tymi fraszkami, haratanymi niemiłosiernie, których jedyne wydanie jeszcze gdzieś mam. W zasadzie chciałbym mieć wszystkie egzemplarze tego wydania bo dopisał mnie, w przeświadczeniu, że ma ono ogromną wartość literacką.

Dzisiaj, kilka dni po jego pogrzebie myślę o tym, że owszem miał wielką wartość literacką, ale jako postać literacka, tak niezwykła, że wydaje się być jedynie tworem wyobraźni nieistniejącego pisarza. I to postać przyrośnięta do małego miasteczka nad Odrą, bardziej niż tego by sobie życzył za życia.


Komentarze

Popularne posty