ja nic nie wiem, nie orientuję się, zarobiony jestem (sobota)



30 stycznia 2021, sobota


ZENON KAŁUŻA POZNAJE POCZĄTEK ROKU PO TYM, ŻE ZNOWU PAKUJE PACZKI I OWIJA JE FOLIA STRETCH, ALE TYM RAZEM NAWET JEGO ŻONA I ONA SAM NIE JEST Z TEGO DUMNY.


To nieprawda, że na poezji się nie da zarobić. Ależ się da. Ta prosta prawda
dociera do mnie zawsze z początkiem roku, kiedy zaczyna się dziki szał
zgłaszania do nagród literackich wydanych książek, książeczek, tomików
oraz wszelkich innych dzieł ducha ludzkiego co to są jak teleskop
i laubzega w jednym.

Na przykład uświadamiasz sobie, że zarobili drukarze, bo na przykład
kilkaset tytułów samej poezji, no to po przeliczeniu na koszty druku
to wychodzą kwoty od miliona do dwóch milionów złotych dla branży.

Można do tego doliczyć też urzędników od kultury zatrudnianych
przez różne urzędy, a którzy zajmują się dzieleniem pieniędzy na kulturę,
szczególnie tych przyznawanych w ramach tak zwanych konkursów
ofert. Skomplikowane zagadnienie, ale warto zaznaczyć, że wiele
z książek z wierszami bez tego wsparcia by się nigdy nie ukazało.

I zarabiają kurierzy wszystkich firm kurierskich, bo bo wysyłanie
tych książek do dystrybutorów, do krytyków, autorów, autorek,
redakcji pism, blogerów, influencerów to są też setki przesyłek
w skali roku. No, po prawdzie pewnie przede wszystkim zarabiają
właściciele tych firm kurierskich.

No i jeszcze poczta, bo jak się wysyła pojedyncze egzemplarze książki
i nie jest ważny termin, to się chodzi na pocztę. My nosimy kilka razy
w roku takie power-packi w pudłach z ikei po pięćdziesiąt, siedemdziesiąt
czasem więcej kopert. No to, trzeba by zauważyć, że ikea jeszcze też
zarabia na poezji. Wydaje się wam mało te siedemdziesiąt kopert?
To siądźcie i napiszcie siedemdziesiąt razy swój adres. No,
a na kopercie adresy muszą być dwa nadawcy i odbiorcy.
No tak, ale po to się ma pieczątki. I wolontariuszy.

Trudno się jednak dziwić, że wolontariusze się nie garną do organizacji
pozarządowych takich jak nasza, skoro oni myślą, że o poeci, żywi
wierszem będziemy czytać, a przychodzą na spotkanie jedno – patrzą
koperty trzeba stemplować, naklejać znaczki, podpisywać wnioski,
podpisywać sprawozdania, obgadywać na co pisać te wnioski,
szykować papiery dla księgowej (mieliśmy robić to, co miesiąc
ale nigdy się nie udaje), pisać uchwały na walne, podpisywać
uchwały na walnym, listy obecności, oświadczenia wolontariusza,

to jak to wszystko widzą na jednym tylko spotkaniu, to wiecie już,
że na drugie przychodzą tylko tacy ludzie, którzy mają mocno
nierówno pod sufitem. Jak my wszyscy.

Ale miało być o zarabianiu na poezji.

Myślę też, że dobrze zarabiają jurorzy nagród literackich, których liczba
rośnie sukcesywnie, odwrotnie proporcjonalnie do spadku czytelnictwa
w Polsce, co jest o tyle zabawne, że pewnie w statutach i regulaminach
tych nagród na pierwszym miejscu pod słowem „cele” jest pewnie napisane
wspieranie czytelnictwa, literatów, literatek i kultury języka polskiego.

Gdyby ci jurorzy na pewno czytali te przesyłane książki, nie byłoby
jeszcze może tak źle, bo podnosiłoby jednak poziom czytelnictwa
poezji w Polsce, ale myślę, że wielu z nich nie czyta. Nawet myślę,
że trochę wiem. Poznaję to po regulaminach nagród, bo wiem,

wam się wydaje, że co on tak jęczy, wielka mi rzecz spakować pięć,
siedem czy dziewięć książeczek do pudła i wysłać, niech tam decydują
co z tym zrobić.

Otóż to nie jest tak.

To znaczy jeszcze takie gremia się zdarzają, że chcą tylko książkę.
I ja to szanuję. Ale są w mniejszości.

Ale staromodne kapituły, którym wystarczają
po prostu książki, odchodzą w przeszłość. Teraz jedni chcą książki
na papierze, zgłoszenie na papierze i książki w pdf-ie na email. A inni
chcą dodatkowo zgłoszenia przez formularz na stronie internetowej.
A jeszcze inni do tego chcą pisemnej zgody autora , autorki,
że ten się zgadza, by jego książkę zgłosić do nagrody.
Rozumiem, że to po aferze ze Świetlickim, który poprosił, żeby mu
nie przyznawać żadnej nagrody, bo on nie chce. I teraz Panie Marcinie
wszyscy od lat mamy trochę bardziej przesrane. Chociaż wiem,
że to nie pana wina tylko leniwych idiotów piszących regulaminy
kolejnych nagród.

Przesadzam z lenistwem? To posłuchajcie, otóż

jeszcze inni chcą osiem egzemplarzy książki w wersji papierowej oraz
na płycie lub pendrajwie wersję pdf, notkę biograficzną autora, autorki,
zdjęcie w określonej rozdzielczości, skan okładki w określonej rozdzielczości,
fragment utworu lub wybrany wiersz i streszczenie.

Tak. Streszczenie książki poetyckiej.

To mi przypomina, jak kiedyś przeczytaliśmy na drugim roku ogłoszenie
na tablicy koło dziekanatu, że bez prześwietlenia klatki piersiowej
pani sekretarka nie będzie przyjmowała legitymacji studenckich do
podbicia na kolejny semestr. Chcieliśmy wejść kiedyś w kilka osób
z plastikowymi pojemniczkami w rękach i zapytać czy kał do badania
na pasożyty może być w zamian za tego rentgena. Ale tego nie zrobiliśmy.

No ale wracając do jurorów i leniwych idiotów piszących regulaminy,
nie ma wątpliwości, że po pierwsze ten ostatni przypadek – a występuje
w dwóch regulaminach – jest po to, żeby po pierwsze utrącić małych
wydawców, a po drugie żeby jurorzy nie musieli czytać książki, tylko
zgłoszenia i żeby zobaczyli na przykład że autor czy autorka jest
niewyjściowa.

Znajoma mi osoba mówiła, że serio na ostatniej naradzie pewnej
nagrody trwały heheszki, z kim na scenie teatru wręczający nagrodę
będzie lepiej wyglądał w świetle fleszy.

Wydaje się wam to głupie? To wam powiem, że pewien autor
książki, która była znakomita i miała 1054 strony usłyszał
na gali innej nagrody od bardzo znanego krytyka zdanie:
„Ale pan naprawdę myślał, że pana cegłę, ktoś przeczyta
do końca?”. Tutaj w wywiadach prasowych daje się śmiech
w nawiasie.

No ja przeczytałem panie bardzo znany krytyku.

A podobno jeszcze Jerzy Pilch miał kiedyś odwagę powiedzieć
pewnej kapitule, kilkanaście lat temu, jak tych kapituł było dużo
mniej, że mogliście nagrodzić świetnego poetę, świetnego fantastę,
a nagrodzicie beznadziejnego prozaika i podobno wyszedł
i trzasnął drzwiami i nie wrócił ani na galę, ani na kolejne obrady.

I ja to szanuję.

Ale tak wracając do tych regulaminów pisanych przez wiecie kogo,
to dla mnie najbardziej zabawny jest ten wymóg dopisania
streszczenia książki. Szczególnie że dotyczy on też książek z wierszami.
Jak ma wyglądać streszczenie książki zawierającej 45 różnych wierszy?
Czy wiersz sam nie jest czasem streszczeniem jakiegoś zdarzenia?
Więc ja (nie zaczynaj zdania od więc) napisałem kiedyś, że książka
zawiera kilkadziesiąt wierszy, które wymagają lektury i namysłu.
I tyle. A znajomy wydawca powiedział, że ma już tego dość,
że wysłał książki i puste pendrajwy do nich, bo mówi, jestem
pewien, że i tak czytają wydawcami. Czyli książki od znajomych
wydawców, albo tych których wypada czytają, a resztę wywalają.

Nie wiem czy do kosza. Podobno oddają do biblioteki, ale wiecie już
co dzieje się z książkami w bibliotekach? Szczególnie tymi, których
nikt nie wypożycza, bo nikt o nich nie wie, czyli między innymi
z poezją? Tak, też trafiają do kosza, tylko po roku, dwóch, może
pięciu. Nie więcej.

A wystarczyłoby napisać w regulaminach ograniczenie, że na przykład
każdy zgłaszający, wydawca na przykład ma prawo zgłosić maksymalnie
trzy pozycje. Bo przecież ja wiem, że nie ma sensu zgłaszać wszystkich,
bo nawet wiem kto przepadnie w pierwszym czytaniu streszczenia.
Wtedy ten ciężar by się przeniósł na relacje wydawcy i autora czy autorki.

Spoko, tę radę dałem wam za darmo.

Ma się ten gest, co?

Także to boli, bo dla małego wydawcy, który drukuje kilkaset sztuk
książki z wierszami, taka wysyłka do nagród to jest rozchód czasem
i jednej piątej, czasem jednej dziesiątej nakładu. Po nic. Bo jak już
zostało udowodnione – tych książek w przytłaczającej części i tak
nikt nie czyta. Wysyła się je po to, żeby autor czy autorka przeczytali
swoje imię i nazwisko na liście książek zgłoszonych, bo to czasem
jedyny materialny ślad, że książka była. No bo przecież nie recenzja.
Czy omówienie.

Pomijam już to, że dla małego wydawcy, czyli takiego, który nie ma
ludzi na etacie a tylko wolontariuszy, których też nie ma, z powodów
wskazanych powyżej, to jest ciężka praca. Fizyczna. Trzeba
zwieźć książki w jedno miejsce, posegregować (w każdej nagrodzie
nie dość że są inne wymogi, to jeszcze inne ilości), popakować,
zawinąć w folię, zamówić kurierów, albo zataragać na pocztę.

A jeszcze jak się trafi rok ZOZI i większość organizatorów licznych
wręczeń i gali oraz nagród ustali dedlajn na ostatni dzień stycznia,
to już w ogóle się robi kicha. No bo kiedy mały wydawca ma to ogarnąć?
Ja to pracuję w hurtowni, już o tym pisałem, to mam taki stół do
pakowania wysyłek do klientów, to tam wykładam, zostaję po godzinach
i tłukę. Ale pracodawca się już denerwuje i pyta czy to jest hurtownia
rtv-sat czy książek i żebym sobie nie dorabiał tak bezczelnie, na widoku.

Jakoś nie mam serca powiedzieć mojemu pracodawcy, że nic na tym
nie zarabiam a dokładam bo to działalność społeczna. To znaczy
mówiłem mojemu pracodawcy, że to działalność społeczna, ale on
nie rozumie tego słowa i pewnie myśli, że to znaczy, że dostaję
za to pieniądze, tylko z Ośrodka Pomocy Społecznej, albo z tego
ZUS-u na który ciągle narzeka, że musi za nas płacić, jakby
nie wystarczyło,że pensje za nas płaci.

Nie umiem mu złamać serca, i powiedzieć, że nie za nas tylko nam
za to, że oddajemy mu swój czas i energię, no bo w sumie,
pakuje jednak na jego oczach te książki i jakoś to wszyscy znoszą
co roku na przełomie stycznia i lutego.

No, a potem

kiedy już tak patrzę na te listy zgłoszonych, zakwalifikowanych
o których wiem, że nigdy nie znajdą się na liście nominowanych
a nawet jeśli, to na pewno nie zostaną nagrodzeni, a nawet jeżeli
zostaną nagrodzeni, to tylko raz i w niczym nie zmieni to ich
marnego losu, bo kogo obchodzi laureat czy laureatka nagrody
sprzed dajmy na to dziesięciu lat, skoro po roku się już ich nie pamięta,

kiedy tak patrzę na te listy zgłoszeń i kwalifikacji na które tak czekają
wszyscy, kiedy czytam jak sobie gratulują znalezienia się na liście
co oznacza tylko tyle, że wydawca pokonał ten pojebany bieg przez płotki, zorganizowany przez leniwych idiotów wymyślających regulaminy nagród
i nie świadczy o niczym więcej,

zatem kiedy tak patrzę, powiadam wam,
czując zmęczenie w oczach,
czując zmęczenie w mięśniach,
czując w sercu że to jedyny ślad
po wydanych przez nich wierszach
czasem zbieranych pisanych, ścibolonych
w wielkim napięciu przez rok, dwa, trzy, dziesięć lat,
bo przecież prawie nikt nie pisze już recenzji z książek z wierszami
nie mówiąc o tym by ktoś to czytał i by to wszystko razem miało
jakikolwiek wpływ na społeczną recepcję tych wierszy, tych książek,
chociażby w miejscu zamieszkania, powiecie, województwie

kiedy tak patrzę, to wszystko razem przypomina mi odczytywanie
apelu poległych,
ścianę z klepsydrami koło cmentarza,
ostatnia stronę dziennika, gdzie drukuje się nekrologi,
których poza rodziną zmarłego

nikt nie czyta
.

Komentarze

Popularne posty