Wolność twórcza, jednak ciągle wolność (środa)
13 stycznia, środa
Zenon Kałuża u progu roku 2021 czyta emaile, jakie napływają do jego skrzynki pocztowej ze stowarzyszenia literackiego do jakiego należy od niecałego roku i zaczyna się zastanawiać co on w ogóle robi tutaj, gdzie jest i nic nie robi.
"ciekawe pytanie - o stawki. Oczywiście ja chcę jak najwięcej, ale nie wiem ile mogę chcieć za adaptację. 30 tysięcy?”
Chciałem na zakończenie napisać o tym, że bycie poetą, poetką, czyli kimś kto pisze
wiersze jest w odbiorze społecznym kompletnie niepoważne i do dupy. Na przykład
dlatego, że jest obarczone stereotypami, z których nie chce ci się tłumaczyć, z którymi
nie masz siły walczyć ani nawet sarkastycznie wyśmiać. I że to się czuje nawet
w stowarzyszeniu literackim, kiedy się człowiek na liście mejlingowej odezwie,
że te rozmowy o tym czy brać agenta, czy brać pięćdziesiąt tysięcy za prawa
do ekranizacji czy adaptacji, to one są dla setek, jak nie tysięcy ludzi piszących są
jak rozmowy z innej planety. Ja się zatem odezwałem raz w tym tonie to w ramach
retorsji Remek Grzela, którego bardzo lubię, napisał, że on się wypisuje z takiego
stowarzyszenia, w którym musi się tłumaczyć, z tego że ma agenta i nieźle zarabia.
Domyślam się, że i Remek i ten agent. Pewnie to nie jest dobre miejsce żeby powiedzieć
jeszcze raz, że nie o to chodziło, bo Remek tego tekstu może raczej nie przeczytać,
no bo niby gdzie? Jak wyjdzie w książce o nakładzie czterystu czy pięciuset egzemplarzy,
które nigdy nie trafią do księgarni, tak wiem, pisałem już o tym. Ale odejście Remka
ze stowarzyszenia napełnia mnie do dzisiaj szczerym smutkiem, bo łączy nas niewiele,
ale to niewiele, to jest w zasadzie drobne, ale samo dobro.
Na przykład czytanie tekstów pod drzewem w ogrodzie pod Nałęczowem w ramach
czegoś co się nazywało Klub Don Kichotów. Naprawdę coś takiego było. Myśmy
z Pietką jechali na to spotkanie dwa dni, najpierw pociągiem, który nas dowiózł
do Radomia, a potem stopem droga na Puławy. W Zwoleniu myliśmy się przy pompie
zaraz pod urzędem gminy, potem spaliśmy w Kazimierzu nad Wisłą cały dzień graliśmy
na zmianę na jednej gitarze co to ją mi Krzywy na wyjazd pożyczył. Musieliśmy coś
zarobić bo nie tylko że nie mieliśmy już pieniędzy ale także fajek. A to były czasy kiedy
można było nic nie jeść i nie pić, ale palić trzeba było. I w Nałęczowie byliśmy o zmierzchu
i rozbiliśmy namiot na skraju parku zdrojowego, pod płotem wytwórni wód mineralnych.
I potem dla zakładu trzymaliśmy nogi w strumieniu, kto dłużej. I takie miejscowe dziewczyny
wygrały z nami i to sporo. My wymiękaliśmy po dwóch, trzech minutach a one potrafiły
wytrzymać w tej wodzie po dziesięć i więcej minut. Teraz się na takie wyjazdy mówi,
że było epicko. I w tym Klubie był wtedy Remek, tam się poznaliśmy.
A innym razem, pamiętam wracałem w zimie, chyba z Warszawy z takiego spotkania,
i budzę się, patrzę przez okno pociągu i widzę pociąg z naprzeciwka z napisem
„Kalwaria Zebrzydowska – Kraków” i zrozumiałem w sekundę, że Kraków przespałem
i teraz muszę szybko wskoczyć do tego pociągu, który widzę po drugiej stronie peronu.
I wpadłem chyba z jednym bucie, z plecakiem w ręku, ślizgiem tak prosto pod nogi
konduktora. A wtedy konduktor w pociągu to nie był taki sobie pracownik firmy.
Konduktor to był ktoś. No i ja prosto w tym locie dysze prosto do niego, że bilet,
bilet proszę mi sprzedać do Krakowa, że nie wiem skąd jadę, bo nie wiem co to
za stacja, ale jadę z warszawy, z Klubu Don Kichotów i przespałem Kraków, a muszę
koniecznie być w Krakowie, bo jestem umówiony. Konduktor tylko podniósł rękę
i zapytał jakby ie usłyszał, że co, skąd Pan jedzie, a ja na to, że mówię, że z Klubu
Don Kichotów, na co konduktor machnął ręką jakby zdenerwowany albo przestraszony
i powiedział – a jedź pan kurwa tylko się już nie odzywaj.
No właśnie, to się teraz rzadko zdarza, takie drobne, czyste dobro.
Wiem miało być o tym, że poetą, poetką, pisarzem z niszy nie jest dobrze być.
Nawet w stowarzyszeniu literackim.
Bo na przykład za drugim razem, kiedy się odezwałem, to znowu poszły głosy,
że jak zwykle poeci drą koty a poetki strzygą uszami, a w ogóle to już by mogli
przestać się odzywać, dupę zawracać i zalewać spamem wspólną listę mejlingową.
Ostatecznie – jak ktoś napisał – wszystkim nam chodzi o to samo, żeby pisać książki
i sprzedawać książki. Liczby mnogiej, osoby pierwszej ten ktoś użył, serio, a mnie
o zdanie nie zapytał, takie mu się to oczywiste wydawało. No a to nie do końca tak.
Pewnie, że literaturę trzeba napisać a napisana musi jakoś trafić do czytelnika, ale
to zaledwie dwie części dosyć złożonego procesu. Przez to, że wszystkim się wydaje,
że to już wszystko – wszyscy jesteśmy w dupie, tylko koleżeństwo które jeszcze zarabia
o tym nie wie, że w dupie zarabia i w dupie się urządza.
A za trzecim razem, kiedy przez nasze skrzynki przewinęła się dyskusja o tych adaptacjach
milczała Joasia, Przemek, Karol, Monika, bo ona postanowiła jednak odejść, więc milczałem
też i ja, chociaż zastanawiałem się dlaczego jesteśmy tak od siebie odlegli. Poeci, poetki
ale też wszyscy pisarze i pisarki, którzy wyżej dupy nie podskakują i wydają swoje książki
w nakładach kilkuset egzemplarzy. Bo tak naprawdę być poetą czy poetką – nie jest jeszcze
tak bardzo źle. Najgorzej jest być prozaikiem. Ale takim, który nie wydaje w tysiącach, ba,
w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy i nie dostaje nagród. Taki to jest w ogóle podejrzany.
Bardziej niż poetka. Albo poeta. Więc niech już zostaną ci poeci, jako zbiorowe miano
domyślnych zjebów literatury.
Nie mówimy już o kaskaderach, szaleńcach, nie te czasy. Teraz to my jesteśmy po prostu
zjebami w oczach bliźnich. W tym miejscu gdzie jesteśmy się przecież nie zarabia na pisaniu
bo na pisaniu wierszy nie da się zarabiać, zatem coś jest nie tak, bo po co się zajmują
jedna z drugim tym pisaniem. Pewnie ich ktoś utrzymuje i jeszcze by chcieli, żeby im ktoś
do książek dopłacał. Być poetą czy poetką, to spotykać się z politowaniem, uśmiechem
kierowanym do żony, że pewnie ciężko się z takim kimś żyje, co to ma napady natchnienia
w nocy wychodzi na Mont Blanc, śrubki nie dokręci, żarówki nie wymieni, bo do wyższych ‘
celów czuje się stworzony. No i robi coś, na czym nie zarabia.
A tymczasem kiedyś zrobiłem prywatną ankietę i rozpytałem znajomych czym to się w życiu
zajmowali aby przetrwać samemu i dać oparcie rodzinie. Tylko Kondzio powiedział krótko,
że nic takiego nie robi, ale mijał się z prawdą, bo przecież znacie Kondzia i wiecie, że on wie
jakie grzyby są jadalne w lesie i kiedyś opowiadał mi i żonie jak jechaliśmy do Łodzi,
że znalazł w lesie bardzo dobrą, dorodną hubę jadalną, posiekał, ugotował, doprawił
i popędził ludziom na imprezie jako flaczki.
A innym razem opowiadał jak sprawnie i szybko obiera młode ziemniaki wkładając
w głowicę mieszadła do betonu zwiniętą plastikową wycieraczkę do butów spod drzwi.
Wiadro ziemniaków, mieszadło, wycieraczka dobudów, dwie minuty sieki i gotowe.
Także Kondzio niby nic nie robi, ale on jest jak ten Lis Mykita z bajki Brzechwy
o tym co opowiedział dzięcioł sowie. Jako rzecze księga –
Gdy zaś chodzi o Mykitę,
ten się trzymał wlasnym sprytem.
I z Kondziem tak samo.
Ale poza Kondziem trafili się:
sędzia,
adwokaci (kilku),
muzealnik,
nauczyciele języków obcych (licznie),
dyrektor banku,
nauczyciele (licznie),
kanar,
ochroniarz,
portierzy i pracownicy firm ochrony mienia (licznie)
biegły sądowy,
praktykujący psychoterapeuta,
operator obrabiarki numerycznej,
stolarz,
ślusarz,
pielęgniarka,
szef serwisu RTV/AGD,
wojskowi (różnych stopni),
taksówkarz,
pizza driver,
bibliotekarz (to jakby mniej dziwi),
doker,
rybak,
barman,
laborantka,
lekarze i lekarki (kilku),
urzędnicy różnych szczebli (licznie),
robotnik budowlany,
bileter,
szatniarz,
ankieter sondażowi,
klawisz,
modelka,
kucharz,
pracownicy agencji PR,
dziennikarze (licznie),
pracownik agencji reklamy czy tam PR,
o pracy w hurtowni nie wspominam, bo już o niej pisałem kiedyś i to raczej z sarkazmem.
Ale tak się składa, że mija ósmy rok, kiedy sprzedaję kable, kamery, anteny, maszty, cybanty,
wysięgniki, switche poe oraz switche LAN, anteny lte, oraz anteny gsm, wzmacniacze hdmi
wzmacniacze wi-fi, transmitery Hdmi po ip, i po usb, patchocordy bnc, rj45, światłowodowe,
skrętki kategorii piątej, szóstej oraz siódmej w wersjach wewnętrznej, wewnętrznej ekranowanej
zewnętrznej bez żelu oraz z żelem, konwertery satelitarne zwykłe, unicable oraz wideband,
sumatory, odgałęźniki i rozgałęźniki, wzmacniacze dopuszkowe i budynkowe oraz
magistralowe czy kanałowe, zwrotnice szerokopasmowe i wydzielonymi pasmami,
zasilacze impulsowe, zasilacze buforowe, złącza typu f zwykłe, kompresyjne,
zaciskane w sześciokąt, stożkowo, samo kompresyjne, na kabel RG6, 113, RG 59
oraz RG11, złącza typu N, FME, TNC, SMA, SMA R/P, konektory na TS9, CRC9,
MMCX, routery, punkty dostępowe, wkręty, kołki. O
niemetrowanym przewodzie,
żarówkach, pilotach uniwersalnych do telewizorów, kłódkach, lampka choinkowych
nie wspominam bo to wprawdzie leży, ale nikt tego w zasadzie nie kupuje, chyba
przez pomyłkę.
Także kiedy potem czytam jak to gorzej się porobiło z powodu pandemii kolegom, koleżankom
którzy z zawodu zostali pisarzami, bo pokończyły się spotkania autorskie, targi książki,
księgarnie zamknięte, biblioteki zawarte na głucho i tak dalej to z jednej strony mi ich żal,
bo rozumiem, że wywalił się ich plan na życie. Chociaż z drugiej strony czasem myślę,
że jednak pewnie mają z tych pieniędzy za prawa do adaptacji jakieś zaskórniaki i czas,
którego jako pracujący na etat ja nie mam w ogóle. Mają też zawsze możliwość wyjazdu
na jedno z tych stypendiów, co do których nie mam pewności do kogo są adresowane,
a które też dostaję mejlingiem, gdzie oferuje się miesiąc, dwa, trzy, czasem dwanaście pobytu
gdzieś w świecie z pokryciem kosztów pobytu, no ale wiadomo, bez dzieci, żony najwyżej
z psem, kotem, kanarkiem, papużką, co to nieźle wychodzi na zdjęciach ewokujących literackość
literata lub literatki. Ja ani na miesiąc ani na dwa ani na trzy zresztą nie pojadę na żadne
stypendium, bo nie dostane tyle urlopu. Od nikogo. Nie tylko od pracodawcy. Oczywiście
mógłbym w ogóle nic nie dostawać, w tym mejlingu, ale w sumie – niewiele się póki co różni.
Zatem żal mi koleżeństwa w czasie pandemii i jak trzeba pomóc – nie odmówię, nawet sam
zapytam, ale z drugiej strony myślę o tym, że ja jednak poszedłem do pracy i wziąłem kredyt
by przypomnieć klasyka.
Także jest, jak mówię, a mówię tak jak piszę. Niby jest jak żyć, bo jest praca, ale ta sama
praca też trochę mnie zabija na raty. Jak chemioterapia. Ale w zasadzie nie może nic mi
zrobić, najwyżej naskoczyć. Od nikogo w tym świecie literackim nie zależę. Książki
o ile w ogóle sprzedaję to mikroskopijnych nakładach, stypendia i tak nie są dla mnie, więc
cóż, zaczynam sobie to coraz bardziej cenić. To miejsce, to zajęcie, prawie tak dobre,
jak warsztat wyrabiający nagrobki, samograj.
No. Bo w sumie to jest jakaś tam
Wolność.
Komentarze
Prześlij komentarz