Wirydarz dla przyjaciela, odcinek 1 (wtorek)



9 lutego 2021, wtorek

Zaczynam ten cykl opowieści o wierszach, tekstach, historiach, które jak mówisz - nie zapisały się w Tobie,z jakichs powodów. No, a okazało się, że nie ma lekko. Linków do You Tube'a nie słuchasz bo albo w pracy, albo w domu, gdzie dzieci oraz masa innych spraw, albo biegasz a takie piosenki nie nadają się do biegania. Raczej nadają się do zatrzymania. Myślałem, że będę Ci recytował te teksty w czasie rzadkich okazji, kiedy się widujemy, lub częstszych, kiedy rozmawiamy przez telefon, ale teksty, którymi bym chciał się z Tobą dzielić znam wprawdzie na pamięć, ale nie jestem w stanie ich zaśpiewać, ani wyrecytować, nawet sam dla siebie, siedząc w samochodzie i jadąc z pracy do domu. Są tak bardzo moje, o mnie i ze mnie, że coś mi się robi z głosem. Im starszy tym łatwiej się wzruszam, wydaje mi się to groźne, ale nie umiem nad tym zapanować. A recytacja, którą dławi szloch to słaby teatr. Bez sensu. Pisanie jest za to dużo spokojniejsze, zdystansowane.
Zacznijmy zatem od Kaczmarskiego. Jego będzie dużo. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Wychowywałem się w Warszawie, rodzice byli na studiach zaocznych, i z tego co wiem, dorabiali sobie m.in. w "Hybrydach". Bywało, że zostawałem sam w domu na kawałek czasu, na przykład wieczorem i do towarzystwa miałem magnetofon przenośny, na kasety. Umiałem go obsłużyć, był o wiele prostszy w obsłudze niż wielki szpulowiec w ich pokoju. Miałem zakaz zbliżania się do taśm ze szpulowca, bo wiesz, łatwo się rozwijały i plątały. A wszystko było wtedy drogocenne, każda strata nie do odrobienia. Wiedziałem tylko, żeby nie naciskać czerwonego przycisku bo wtedy się wszystko skasuje. I popatrz, nigdy nie nacisnąłem, a miałem może tyle ile mój synek teraz, coś koło czterech. Rodzice mówili, że jestem już prawie-mężczyzną. Cokolwiek to znaczyło, czułem, że to prawie jednak, że nie mogę tego, co bym chciał. A mnie głupiemu wydawało się, że jak już nie będzie tego "prawie" to wtedy naprawdę będę mógł wszystko co mi się zechce. Głupi ja. Ot, co. A kasety miałem do dyspozycji różne, ale głównie były te nagrywane przy reżyserce w "Hybrydach", były więc to same live'y. Trzy 60 Stilon Gorzów mam do dzisiaj, działają.
I tam usłyszałem pierwszy raz Kaczmarskiego. Ile on wtedy mógł mieć lat? Tyle co moi rodzice, na których głupio byłoby mówić "starzy" bo byli cholernie młodzi. I moją ulubioną piosenką była "Obława", którą rozumiałem. Bo "Lekcji Historii Klasycznej", "Krajobrazu po uczcie" - nie rozumiałem. Lubiłem, ale nie rozumiałem. A "Obława" napisana jako palimpsest, nadpiska na "Polowaniu na wilki" Wysockiego była oczywista, prosta, śpiewałeś, słuchałeś i po prostu byłeś wilkiem, gonionym przez gończe psy, uciekającym, broniącym się przed myśliwymi, wściekłym, ranionym, ale wolnym wilkiem. Nawet kiedy to piszę, czuję przypływ dziecięcych emocji, które mi wtedy towarzyszyły. Bo ja nawet chyba w czasie słuchania „Obławy”, kiedy nikt nie widział, robiłem sobie teatr jednego aktora, grałem tego wilka, skakałem po łóżku, biegałem po pokoju, rzucałem się do gardła gończym psom, myśliwym, leżałem w śniegu jak nieżywy długi, długi czas, po czym na wers "po strzale zaś na karku mi została krwawa blizna!" zrywałem się do dalszej walki i wygrywałem za niego, za tego wilka z piosenki, przegraną z gruntu bitwę.
Czułem też, że ta krwawa blizna była czymś ważnym, jak oznaka honoru, szlachectwa, pamięci. Że dla myśliwych i ich psów nie może być wybaczenia, nie ma i nie będzie pokoju z nimi nigdy. I ma o tym przypominać krwawa blizna. Bo jakby jej nie było, to można by się dać nabrać i zapomnieć. Więc dziękujmy za blizny, tak myślałem, tak czułem, tak mi się wydaje, że coś takiego za tym stało w mojej dziecięcej głowie.
Dzisiaj szykując te notatkę – zauważyłem, że piosenkę Kaczmarski napisał w roku 1974. Pomyślałem sobie narcystycznie, że fajnie by było gdyby napisał ją latem, wtedy dokładnie kiedy się urodziłem. Nic z tego nie wynika, ale to by była miła koincydencja.
Spójrz teraz na piosenkę Kaczmarskiego, jak na wiersz. Usunąłem z niej natrętny refren, powtarzany nieudolnie na milionach ognisk i domówek oraz harcerskich zbiórek przez niemal 50 lat. Bo „Obława” jak kilka innych piosenek Kaczmarskiego została zajechana przez nieudolne naśladownictwo, miliony nieporadnych odtworzeń na własny użytek. Może lepiej że nie słychać tutaj natrętnej dykcji Kaczmarskiego, łomotu palców po strunach gitary. Spróbuj ten wiersz przeczytać na głos, ale szeptem, bez melodii, bez gitary w głowie i bez refrenu. To znaczy refren wrzuciłem w tej redakcji raz, na początku, ale usnąłem wszystkie wykrzykniki. I to chyba pozwala lepiej wybrzmieć wierszowi, nie ma tych didaskaliów dla naśladowców.
I tak wiemy, że obława to jazgot, hałas, wrzask śmierci dla jej ofiar, prawda?
Weź oddech i spróbuj, czytaj to na głos. Ja nie daję rady dalej niż do drugiej zwrotki. Do tych puszystych kłębków dwóch. A Ty?
"Skulony w jakiejś ciemnej jamie smaczniem sobie spał
I spały małe wilczki dwa – zupełnie ślepe jeszcze.
Wtem stary wilk przewodnik, co życie dobrze znał,
Łeb podniósł, warknął groźnie, aż mną szarpnęły dreszcze.
Poczułem nagle wokół siebie nienawistną woń;
Woń, która tłumi wszelki spokój, zrywa wszystkie sny.
Z daleka ktoś gdzieś krzyknął nagle krótki rozkaz: goń –
I z czterech stron wypadły na nas cztery gończe psy.
Obława, obława, Na młode wilki obława.
Te dzikie, zapalczywe, w gęstym lesie wychowane
Krąg śniegu wydeptany, w tym kręgu plama krwawa
Ciała wilcze kłami gończych psów szarpane
Ten, który rzucił na mnie się, niewiele szczęścia miał,
Bo wypadł prosto mi na kły i krew trysnęła z rany;
Gdym teraz – ile w łapach sił – przed siebie prosto rwał,
Ujrzałem małe wilczki dwa na strzępy rozszarpane.
Zginęły ślepe, ufne tak – puszyste kłębki dwa,
Bezradne na tym świecie złym, nie wiedząc kto je zdławił.
I zginie także stary wilk, choć życie dobrze zna,
Bo z trzema naraz walczy psami i z ran trzech naraz krwawi.
Wypadłem na otwartą przestrzeń, pianę z pyska tocząc,
Lecz tutaj też ze wszystkich stron zła mnie otacza woń.
A myśliwemu, co mnie dojrzał, już się śmieją oczy
I ręka pewna, niezawodna podnosi w górę broń.
Rzucam się w bok, na oślep gnam aż ziemia spod łap tryska
I wtedy pada pierwszy strzał, co kark mi rozszarpuje.
Pędzę, słyszę jak on klnie, krew mi płynie z pyska.
On strzela po raz drugi, lecz teraz już pudłuje.
Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w obcy las,
Lecz ile szczęścia miałem w tym to każdy chyba przyzna;
Leżałem w śniegu jak nieżywy długi długi czas,
Po strzale zaś na zawsze mi została krwawa blizna.
Lecz nie skończyła się obława i nie śpią gończe psy,
I giną ciągle wilki młode na całym wielkim świecie.
Nie dajcie z siebie zedrzeć skór, brońcie się i wy.
O, bracia wilcy, brońcie się nim wszyscy wyginiecie."
Czy dziwić może, że nigdy nie nabrałem się na bajkę o dobrych myśliwych, kochających kontakt z naturą, zwierzętami i lasem? Że nigdy nie przekonywał mnie wilk z Czerwonego Kapturka, ani żaden inny jako zło wcielone? Co za bzdury. Przecież ja byłem tym wilkiem. Tym z pierwszej obławy i dwóch kolejnych, o których kiedy indziej, spokojniej, mądrzej.
Niejakim powodem do dumy jest dla mnie fakt, że nawet synkowi, we wczesnym wieku dwóch-trzech lat udało mi się wyjaśnić, że wilki to psy, które odmówiły człowiekowi udomowienia, dlatego przez wieki mścimy się na tych pięknych, mądrych zwierzętach w bajkach, opowieściach, powiedzonkach, legendach. Wilki z rąk człowieka niemal wyginęły, natomiast gatunek ludzki jakoś sobie radzi.
Wiadomo, konkurencja drapieżników uświęca środki a my, mój przyjacielu, jesteśmy drapieżnikami. A przez jakiś czas jego ulubiona maskotką do spania był sprowadzony specjalnie dla niego pluszowy wilczek.
I oczywiście teraz jedną z ulubionych piosenek synka są „wilki”. Mam nadzieję, że on sobie nie da wcisnąć kitu o strasznych wilkach. A z czasem zrozumie też coś więcej co jest w tej piosence, wierszu.
Może sam będzie wilkiem, poniesie wilcze dziedzictwo dalej.

Komentarze

Popularne posty