(Wirydarz dla przyjaciela 3. Świadkowie, sobota)
27 marca 2021 (sobota)
Tak, to też jest piosenka mojego dzieciństwa, bardzo wczesnego. Rodzice - jak już wspominałem, pracowali w "Hybrydach", więc czasem przynosili do domu nagrane na kasetach "Stilon Gorzów" świeżynki, prosto z reżyserki. I tak to zdaje się wszedłem w posiadanie premierowych nagrań Jacka Kaczmarskiego. "Lekcja Historii Klasycznej" - kto wie czy to nie pierwsze wykonanie ever, podobnie "Świadkowie". Podobno na polonistyce ludzie mówili, że Kaczmarski musiał być wtyką, że mu pozwalali takie rzeczy śpiewać. No imaginuj sobie, rok 1978, klub studencki w Warszawie, a ktoś śpiewa:
"Bracie, braciszku, wojnę przeżyłem a z lasu wyszedłem za wcześnie.
We wsi mnie jakiś patrol przydybał i taki był koniec pieśni. "
Dzisiaj jest podobno ten dzień. Dzień Wyklętych. Tymczasem wiadomo, że historycznie nie było żadnych wyklętych. To tylko mocno powojenne określenie, którego nikt wtedy ani wiele lat później nie używał. Mówiło się o "leśnych", bo nie wyszli z lasu na koniec wojny.
No bo były oddziały, które z różnych powodów nie wyszły z lasu, ludzie, którzy przyszli za frontem z kresów, albo już byli aresztowani i zwiali, albo nauczyli się żyć w lesie i zabijać i to ich zmieniło. Nie umieli i nie chcieli wrócić. Albo nie mieli do kogo i dokąd.
Polska się im przesunęła, a oni niby przesunęli się z nią, ale nie mieli powrotu do Lidy, Wilna, Śniatynia.
Jedni mieli nad sobą jakąś komendę, inni sami sobie byli komendantami. Ale nie istniało nic takiego jak Polskie Państwo Podziemne pod okupacją niemiecką. I to nie tylko dlatego, że przemoc wraża była wielka, ale tez nie było zgody i jednomyślności w społeczeństwie czy stawiać opór i w jaki sposób. Dzisiaj już łatwo się prześlizgujemy nad tym, że wielu ludzi po sześciu latach koszmaru chciało żyć w takiej Polsce jaka była możliwa, wielu też łudziło się, że będzie maiła autonomię, jakiś kształt na poły wolny jak Kongresówka na przykład. A ci którzy uważali, że trzeba stawiać opór, też nie zawsze mieli przekonanie, że opór zbrojny ma sens w kraju wyniszczonym biologicznie i materialnie przez sześc lat apokalipsy. Polska przed wojna liczyła 35 milionów mieszkańców, po wojnie, nie tylko na skutek śmierci, ale tez ruchów, migracji, przesiedleń, wielkich ucieczek - 26 milionów. Wielu uważało, że walczyć trzeba teraz inaczej, nie z bronią w ręku, trzeba ocalać co się da, działać politycznie, czekać na zmianę kierunku wiatrów.
Ale wracam do tego tekstu Kaczmarskiego, napisanego w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, pod zarządem cenzury, mam wrażenie, że lepiej o tym zjawisku opowiedział, bardziej prawdziwie, uczciwie niż opasłe tomy hagiografii i setki minut tanich produkcji filmowych po 1989 roku. A sorry. Po 2015. Przecież przedtem nikt nie pisał i nie mówił o podziemiu powojennym. To ciekawe o kim była ta piosenka Kaczmarskiego?
Zacznijmy od początku - o kim o czym może być tutaj mowa.
"Od trzydziestu lat szukam syna,
wojnę przeżył, wiem to, bo pisał.
Na tym zdjęciu jest razem z dziewczyną,
która mieszka ze mną do dzisiaj,
w jego liście ostatnim… przeczytam:
„Jadę do was, uściskaj tatę,
mam dla niego na wojnie zdobytą
marynarkę w angielską kratę.
Sam ją noszę na razie, choć mała…”
Syn był wielki, barczysty i silny,
jeśli wie ktoś, co się z nim stało,
niech da znać, bardzo proszę
Pilne.
Droga Pani! W programie „Świadkowie”
oglądałem Panią przypadkiem.
Od trzydziestu lat w Rembertowie mieszkam,
z wojny pamiątki mam rzadkie.
Okradałem kiedyś skrzynki pocztowe
– w listach były pieniądze czasami,
wśród tych listów są trzy obozowe…
Może będą ciekawe dla pani…
W ogóle ciekawa jest struktura tekstu, trochę powieściowa, prozatorska. Pięć głosów i trzy (a na dobrą sprawę cztery) listy, w każdym inny nieco dykcja, ba nawet język rosyjski, inny kawałek historii marynarki w angielską kratę. Tyle razy powtarzam wszystkim, którzy chcą pisać - nie ufajcie abstraktom, ufajcie przedmiotom, konkretom. Nawet w sobotę, na warsztatach on-line mówiłem młodym ludziom, żeby nie pisali eseju o Europie i wolności, ale żeby znaleźli jakiś przedmiot, sytuację, która jest konkretna. Znaleźli. Zdjęcie rodzinne, kostka brukowa, moment na szczycie w Pieninach, autobus Jelcz typu "ogórek" - i jeszcze kilka świetnych, świeżych pomysłów. Tutaj jest marynarka w angielską kratę, z której wyślizgują się kolejne ciała. Posłuchaj:
“Bracie, braciszku, wojnę przeżyłem,
a z lasu wyszedłem za wcześnie.
We wsi mnie jakiś patrol przydybał
i taki był koniec pieśni.
Siedzę w obozie razem z Niemcami, NSZ i AK,
trzymam się zdrowo, do domu wrócę
kiedy się tylko da.
Wczoraj niektórzy z nas uciekali,
ja się trzymałem z daleka
(gdy się z takiego obozu pryska,
trzeba mieć dokąd uciekać!).
Dziś ciężarówką zwieźli połowę,
resztę skreślono z list,
teraz ich biorą na przesłuchanie,
patrzę, nie mówię nic.
Był jeden taki przyjemnie spojrzeć,
wysoki, obszerny w barach,
wyższy, silniejszy nawet ode mnie,
znasz mnie, trudno dać wiarę.
Miał marynarkę w angielską kratę,
razem z tamtymi pruł,
Gdy go złapali i przesłuchali,
wyszło człowieka pól.
Zapadł się w sobie, chodzić nie może,
niższy jest chyba o głowę.
Nie znam się na tym, ale wygląda
jakby miał żeber połowę.
Tak tu żyjemy, list ten wysyła
Rosjanka (kocha tu mnie).
Jak mam już siedzieć – wolę u swoich,
zawiadom o mnie UB”.
„Tatusiu, uciec się nic udało,
nie wiem czy jeszcze napiszę…
Ten w marynarce w angielską kratę
z daprosa na czterech wyszedł,
więc teraz ja się nim opiekuję,
tak jak on mną przez lat cztery.
Trochę się boję co z nami zrobią.
Szkoda, do jasnej cholery!”.
“Mamasza, mnie sjemnadsat liet,
a ja uże liejtienant!
Sdies wsio w paradkie,
polskich my unicztażim banditow,
tagda ja napiszu pismo i wsio skażu ja wam.
Sczas nie chwatajet sił i spit mój major, Szachnitow.
Atcu skazi szto u mienia jest dla niewo padarok:
pidżak s anglijskoj krietoczkoj
papał mienia prosta darom!”
I ostatnia część tego utworu to jakby opowieść o łagodnym samobójstwie. Kiedy byłem mały wyobrażałem sobie tę scenę jako piękną i przerażającą zarazem, ludzi, którzy wybierają samozatopienie w ciepłym - tak sobie wyobrażałem - morzu z nieznanych przyczyn. Urzeka ich pięknem i spokojem ta toń przejrzysta. I wiesz, dużo większy lęk budzi we mnie woda, która jest przejrzysta niż mętna w której nie widzę dna. I kiedy wypływam na otwartą wodę, lubię widzieć brzeg, nawet daleko, ale widzieć go. Kiedyś pływałem w Morzu Karaibskim, koło Panamy, woda była taka że widać było przez nią chyba dalej niż na powierzchni. I się bałem. Może to echo ostatniej zwrotki piosenki Kaczmarskiego sprzed lat?
Bo jako dziecko to ja chyba tych pierwszych części piosenki nie rozumiałem w ogóle. Wiedziałem wojna, okej, ale dlaczego partyzant, no tak wynikało z pierwszego listu, siedział w obozie razem z Niemcami i co to było całe NSZ i AK i czemu już wolał, żeby zawiadomić o nim UB? Coś tutaj mi się nie składało do całości, coś było nielogiczne.
Aż pewnego razu zobaczyłem oczy Koreanki, która w Auschwitz I weszła do sali poświęconej Pileckiemu i trzy razy mnie pytała czy dobrze zrozumiała podpis, że ostatecznie polski, wprawdzie komunistyczny, ale polski sąd skazał Pileckiego na śmierć za rzekomą współpracę z Niemcami. Trudno mi było jej wytłumaczyć jak to było możliwe.
I jeszcze głos ostatni, jakby na poły boski, kogoś, kto widzi ponad historią, ponad pojedynczym losem, ale nie ma miłosierdzia powiedzieć samozatapiającym się ludziom, że czeka ich zagłada. Nie ostrzega ich, pozwala im zanurzyć się, ba, idzie na dno razem z nimi, rozumie ich. I ty, ja słuchając tej opowieści - też idziemy razem z nimi na dno.
Wejdźmy głębiej w wodę, ....
Dosyć tego brodzenia przy brzegu
Ochłodziliśmy już po kolana
Nasze nogi zmęczone po biegu
Wejdźmy w wodę po pas i po szyję
Płyńmy naprzód nad Czarną głębinę
Tam odległość brzeg oczom zakryje
I zeschniętą przełkniemy tam ślinę
Potem każdy się z wolna zanurzy
Niech się fale nad głową przetoczą
W uszach brzmieć będzie cisza po burzy
Dno otwartym ukaże się oczom
Tak zawisnąć nad ziemią choć na niej
Bez rybiego popłochu, pośpiechu
I zapomnieć, zapomnieć, ...
Że musimy zaczerpnąć oddechu
I taki szczegół - w wersji, którą znałem z taśmy nie padało dyrektywne "kochani" w pierwszym i przedostatnim wersie, chociaż miałem wrażenie, że je słyszę, jest jakby a jednak go nie ma. Do dzisiaj mam wrażenie, że tak naprawdę Kaczmarski tak śpiewa, że to jest w tekście. Czułe towarzyszenie z samobójstwie, współuczestnictwo niemal. O wiele mi bliżej do tego niż do memów o życiu prawem wilka, o wiele bardziej wydaje mi się to po ludzku prawdziwe, do spodu, do tego co sprawia, że jednak coś w gardle się zaciska.
Komentarze
Prześlij komentarz