Kiedy słyszę "polska" odruchowo sięgam po kalkulator, (środa)


 

19 maja 2021, środa

Pewnego razu przeprowadzałem wywiad z Jackiem Dukajem, to było kila tygodni po premierze dzieła „Lód” i w sposób nieunikniony rozmowa zeszła nam na sprawy polskie, bo „Lód” w jakiejś mierze zanurzony przecież był w polskość, a zarazem z niej wystawał jak czubek góry lodowej. I wtedy Jacek Dukaj powiedział takie zdanie, które cytuję z pamięci:
- Kiedy słyszę „Polska” odruchowo sięgam po kalkulator.
Może też kogoś cytował albo parafrazował, ale przypomniało mi się ono, kiedy czytałem z zapartym tchem książkę stworzoną przez czwórkę młodych historyków związanych z portalem wielkahistoria.pl, a wydaną przez wydawnictwo „Bellona” pod mało pasjonującym tytułem „Przedwojenna Polska w liczbach”. Tytuł może taki musiał być, ale niech nikogo nie zwiedzie jego statystyczny sznyt. To rzecz o ludziach i kraju chyba prawdziwsza i ciekawsza niż niejedna powieść. Bo żadna albo prawie żadna powieść czy książka historyczna nie odpowie wam na pytanie ile kosztowała w dwudziestoleciu międzywojennym paczka papierosów, ile kosztował chleb, mięso i cukier w porównaniu z przeciętną pensją robotnika, urzędnika, albo dochodami rolnika. Aleksandra Zaprutko_Janicka, Rafał Kuzak, Dariusz Kaliński i Kamil Janicki te wiadomości wydobyli i zestawili ze sobą w 36 rozdziałach w opowieść o tym czym była i jak się żyło w II R.P.
Ta książka jest właśnie takim sięgnięciem po kalkulator w odpowiedzi na mit i legendę, którą II R.P. coraz bardziej się staje. Może nawet była od zawsze. W optyce pojawia się zatem nie tylko Gdynia – niezaprzeczalny sukces tamtego państwa i tamtych ludzi - ale również i to że w czasie Wielkiego Kryzysu produkcja przemysłowa skurczyła się o połowę a dochody gospodarstw domowych nawet o 90 i więcej procent. Jeżeli to przełożyć na konkret – siłę nabywczą – można sobie wyobrazić skalę nędzy i biedy jakiej doświadczała większość obywateli II R.P. A przecież ile to dyskusji, rozmów, elaboratów na hobbystycznych forach czytałem, ba, nawet sam pisałem, w oparciu o wiedzę taką jaką mają hobbyści – dokładną i ograniczoną zarazem - o tym jak Polska mogła nie zginąć. Wtedy, w 1939. Te wszystkie wyliczenia, że jeszcze rok, dwa, trzy lata i byłoby jak się oprzeć o szeregi nowych czołgów, armat i zachować swój kruchy habitat między Niemcami a ZSRR. A że zamiast dwóch, cztery brygady pancerno-motorowe, że zamiast Pezeteli P-11 latałyby P-24 , a że Iinie umocnień śląskich można by było pociągnąć od Częstochowy po Żywiec i tak bez końca.
Ale brutalna prawda jest taka, że II R.P. nie była garnizonem armii wysnutych z naszych fantazji, ale miejscem życia dla ponad trzydziestu milionów ludzi i przeznaczała na cele wojskowe około jednej trzeciej swojego budżetu. W kraju gdzie w którym – to wiedza nabyta z książki czwórki historyków – większość mieszkań była jednoizbowa i pozbawiona kanalizacji oraz bieżącej wody. Więcej na armię wydawać się po prostu nie dało. Brygady zmotoryzowane? Motoryzacja armii w innych krajach była niejako skutkiem ubocznym rozwoju ogólnego i zamożności społeczeństwa, w tym rozwoju sieci dróg, ilości stacji benzynowych, warsztatów i – co nie bez znaczenia – ludzi potrafiących samochód czy inne urządzenie mechaniczne prowadzić i obsłużyć, czyli np. dokonać drobnej naprawy, bo drobne usterki w ówczesnych pojazdach mechanicznych były o wiele częstsze niż dzisiaj. Tymczasem w Polsce wydaje się, że w niektórych rejonach było dokładnie odwrotnie. W województwach wschodnich pojazdów mechanicznych bywało zarejestrowanych dosłownie po kilkadziesiąt sztuk i większość należała do wojska, często pojazdy były, ale nie było komu ich prowadzić i obsługiwać. Jak widać z liczb - gwałtowne załamanie przyszło na początku lat 30. W ciągu kilku lat liczba samochodów spadła o kilkanaście tysięcy do niespełna 33 tysięcy w całym kraju. W 1939 roku zarejestrowanych było w Polsce – jak podaje Rafał Kuzak – 42.000 samochodów, w tym 8600 ciężarówek i 12.000 motocykli, co było zaledwie powrotem do stanu z końca lat 20-tych. A jak dowiemy się z kolejnego rozdziału o drogach – tylko 5% sieci drogowej w Polsce nadawała się dla samochodów osobowych. W 1939 roku na 10.000 mieszkańców w Francji czy Anglii przypadało 50 razy więcej samochodów niż w Polsce, w Niemczech 25 razy więcej, w Czechosłowacji 6 razy więcej. Więcej samochodów na 10.000 mieszkańców w 1939 roku miała nawet Rumunia.
I tak to jest – można sobie wyobrażać nie wiadomo co i roić na podstawie swojej fragmentarycznej wiedzy nawet rajd kawalerii z czołgami na Berlin, czemu nie, ale chyba z tektury. Trzech historyków i jedna historyczka krok po kroku, nie mając zapewne takiego zamiaru, pokazuje może dokładnie czym była i co mogła z siebie dać II Rzeczpospolita. Oczywiście, żachnie się ktoś, że statystyki mają to do siebie, że zręcznie zestawione mogą wspomóc dowolną tezę, ale obraz jaki wyłania się z opowieści o liczbach jest zbyt spójny, by można było go łatwo podważyć. Liczb jest za dużo i układają się w zbyt jaskrawy wzór. Poziom analfabetyzmu, ilość dróg bitych i asfaltowanych, ilość policjantów na 10 tysięcy mieszkańców, ilość zabójstw policjantów na służbie, wysokość przeciętnej płacy, jej realna siła nabywcza, poziom bezrobocia, cena telefonicznej rozmowy lokalnej i zamiejscowej, niski poziom opieki zdrowotnej, raczkujący zaledwie system emerytalny. Dane pokazują szerokie spektrum dziedzin życia, w których powtarzał się ten sam schemat - powszechna bieda i raczej ersatz bogactwa niż prawdziwy luksus dla nielicznych.
Statystki obalają też inny popularny mit i wskazują, że kolej nagminnie się spóźniała, a przy tym była szalenie wypadkowa i katastrofy kolejowe zdarzały się w II R.P. niemal co miesiąc a czasami i częściej. Relatywnie tanie były bilety lotnicze, ale ówczesna awiacja nie mogła zastąpić normalnej komunikacji, to jasne. Nie wiadomo skąd zatem się wzięło to powiedzenie, że przed wojną według rozkładu jazdy pociągów można było regulować zegarki. No można było, ale wówczas na pewno nie pokazywałyby właściwej godziny.
W liczbach, o których z pasją piszą młodzi historycy, wyraźnie widać też pewien tragizm losu państwa, które musiałoby być zarządzane perfekcyjnie a było po prostu statystycznie i historycznie typowe dla swojej epoki. Jaśniej widać nieudolności międzywojennych rządów i skalę wyzwań, którym zdaje się mało kto byłby w stanie sprostać. Polska u progu trzeciej dekady dwudziestego wieku była – o czym ciągle nie dość chyba się pamięta – krajem zniszczonym przez pierwszą wojnę światową, ze społeczeństwem podzielonym bodaj bardziej niż nasze, bo do politycznych - dochodziły przecież jeszcze podziały religijne i etniczne. A do tego Polska była najpierw pozostawiana w stanie niedorozwoju przez zaborców, jako przedmurze posiadłości, a potem przez zaborców, którzy na terenach zaborów odebranych swoim przeciwnikom w wojnie zachowywali się jak okupanci – doszczętnie ograbiona. Między innymi to wtedy pod okupacja kajzerowskich Niemiec doszło do masowego wycinania lasów, które sprawiło, że zalesienie II R.P. było niższe niż obecnie. I ledwo kraj w połowie lat 20-tych zaczął wykazywać jako takie objawy stabilizacji i rozwoju – w Polskę uderzył silniej niż w inne państwa światowy kryzys gospodarczy, który w wielu dziedzinach w zasadzie cofnął kraj o dekadę. Przypomnę – spadek produkcji o 56% i dochodów gospodarstw domowych nawet do 96%.
I znowu ledwo w drugiej połowie lat trzydziestych państwo i ludzie zyskali jakiś oddech, kierunek, cel, ledwo narodził się jakiś globalny 15 letni plan rozwoju kraju na lata 1939 - 1954 – o którym nota bene historycy nie piszą nic, co jest moim zdaniem drobnym przeoczeniem – nadeszła apokalipsa, która to wszystko zmiotła.
Wiele rozdziałów tej książki jawi się ciekawymi poprzez swoją nieoczywistość. Przemysł, drogi, waluta, demografia to tematy dosyć oczywiste przy budowaniu takiej cyfrowej opowieści o przeszłości. Ale trzeba przyznać, że autorzy potrafili wyjść poza te oczywistości. Stąd rozdziały o turystyce, która w zasadzie wtedy sie narodziła, o kinie, paleniu i papierosach, alkoholu i prohibicji, przestępczości, radiu, najczęstszych przyczynach śmierci czy rozwoju telefonii przewodowej. Tym bardziej brakuje, moim zdaniem, skoro już tak szeroko zdecydowano się pokazywać panoramę II R.P., rozdziałów o mniejszościach etnicznych, religii, Centralnym Okręgu Przemysłowym, gospodarce morskiej czy możliwym perspektywom rozwojowym państwa w horyzoncie 10 – 15 lat. Czy Plan 15-letni miał szansę realizacji? Jaka byłaby Polska po jego realizacji?
Skoro o tym co budzi jakiś umiarkowany krytycyzm wobec książki - mimo wszystko też zdziwiło mnie zdanie Dariusza Kalińskiego w rozdziale poświęconym Marynarce Wojennej:
„W świetle dokonań Polskiej Marynarki Wojennej (a raczej ich braku) podczas wojny 1939 roku, zasadne wydaje się pytanie czy aby flota nie była tylko kosztowną i przeważającym stopniu zbędną zabawką.”
Szkoda, bo to zdanie pada na koniec bardzo dobrej, cennej poznawczo i wyjątkowej książki. Polska Marynarka Wojenna była rozbudowywana do 1938 roku pod przewidywany konflikt z ZSRR dla skutecznego zablokowania minami i linią dozoru okrętów podwodnych potężnej Floty Bałtyckiej na Zatoce Fińskiej i zapewnienia zdolności do eskorty konwojów z pomocą wojskową na Bałtyku. Użycia jej w wojnie z Niemcami na większą skalę nigdy nie przewidywano i nie budowano jej przez 20 lat do udziału w takim konflikcie. To dlatego w sierpniu 1939 roku najcenniejsze okręty odesłano do Wielkiej Brytanii, gdzie zapisały zresztą piękną kartę polskiej historii, albo nakazano im się internować w krajach neutralnych, licząc, nie bez racji że po wojennym kataklizmie cześć z nich zasili odradzającą się Polskę, co rzeczywiście się stało. Tyle, że była to już zupełnie inna Polska.
Mam żal o to zdanie do tego historyka. Owszem, tak nam pisano przez cały PRL a zdaje się, że i podobne, nie zawsze motywowane uczciwą analizą opinie były powszechne w Rządzie Londyńskim. Jednak ostatnie dwadzieścia lat przyniosło sporo artykułów na ten temat, które wypadałoby wziąć pod uwagę.
To oczywiście uwaga marginalna i nie mająca wpływu na ogólną ocenę pracy autorów i autorki książki i efektu tej pracy. „Przedwojenna Polska w liczbach” to mimo tytułu, który trudno jakoś na nowo wymyślić - to praca rewelacyjna. Od razu skojarzyła mi się z równie demitologizującą „Wyprawą w dwudziestolecie” Czesława Miłosza i w zasadzie z niewieloma innymi popularnymi pozycjami, bo chyba niewiele takich książek powstało, albo ja o nich nie wiem, które próbują rzucić trochę nowego światła na dzieje II R.P. Przy okazji to kapitalny punkt wyjścia dla wszystkich, którzy by chcieli podążyć śladem czwórki historyków tamtego okresu historycznego dzięki bogatej bibliografii.
I z jednej strony po lekturze dźwięczał mi w głowie cytat z Jacka Dukaja, a z drugiej cara Aleksandra II – żadnych złudzeń panowie! Az jeszcze innej strony nie umiem do dzisiaj przestać odczuwać dla tamtej Polski, tamtych ludzi, biednych, bogatych, znanych i anonimowych - podziwu. Że mimo wszystko, w takich warunkach, wśród sporów i realnych, czasem krwawych konfliktów - byli w stanie jednak marzyć i dawać tym marzeniom wyraz, byli w stanie cokolwiek zbudować. Zza liczb nie widać co by było za rok, za dwa czy w roku 1949, gdyby nie wojna. Miło jest myśleć, że byłaby to Polska lepsza, ciekawsza, bardziej wielobarwna niż ta dzisiejsza. Może nawet trochę mądrzejsza. Chociaż to nic pewnego.
Kamil Janicki, Rafał Kuzak, Dariusz Kaliński, Aleksandra Zaprutko-Janicka, „Przedwojenna Polska w liczbach”, Wydaniwctwo „Bellona”, Warszawa 2020

Komentarze

Popularne posty