Barbarossa (noc z poniedziałku na wtorek)




 21 na 22 czerwca 2021, noc (z poniedziałku na wtorek)

Powiedziałem zabierz kota, niech na to nie patrzy, chociaż to on zabił. Udusił i zabił. I przyniósł w darze. I co zrobić z takim darem, zdaje się, że to było pisklę pleszki. Jemu naprawdę się wydaje, że przyniósł nam dar, ale jest złość. Czy wlazł do gniazda i zabił jedno, a może wszystkie, ale jedne zjadł a jedno przyniósł, żebyśmy i my mieli, jego rodzina, jego stado? Nawet nie muszę pytac gdzie to się stało, bo się domyślam, że w zdziczałym sadzie po drugiej stronie ulicy Akacjowej, którego chłop od tylu lat nie chce sprzedaż żadnemu deweloperowi, dzięki czemu nie otoczyliśmy się wszyscy już bez reszty, dzięki czemu jest jeszcze trochę wolnej przestrzeni. Dla kotów, lisów, ptaków, kun, myszy. No ale jeżeli ten zdziczały sad to cały teren dla myszy i ptaków to są na przegranej pozycji. Kotów jest za dużo. Normalnie byłby pewnie jeden kot gospodarza a tutaj co drugie, trzecie gospodarstwo domowe ma kota. 

Wziąłem papierowy ręcznik, żeby się nie ubrudzić, ale gdzie tam, czysta, koronkowa robota, uduszone, z przetrąconym karkiem, bo główka luźna, jakby wisiała na samej skórze, cienkiej jak grafen. Synek by ptaszka pochował, nakroił mu marchewki, bo przecież ptaszek kiedyś zmartwychwstanie i będzie głodny. Synek dałby kijki wbite w mogiłkę ptaszyny, żeby inne zwierzęta nie odgryzły mu nóg, żeby gryzły te patyki. I synek byłby pewien, że jeżeli ptaszek nie zmartwychwstanie, to na pewno przyjdzie po niego Jezus, który jest niezły w te klocki. 

Ja tylko chcę mieć pewność, że nie żyje, że nie wyrzucam go za życia do grobu, wielkiego i ciemnego kubła na śmieci, gdzie się rozłoży raz dwa, zmiesza z resztą odpadków. Przez chwilę myślałem czy go nie wynieść w pole, nie pochować z boku rowu, ale jednak nie. Koty rozgrzebią go raz dwa, albo lisy. Chyba jednak lepszy ten ciemny, pusty kubeł. Jeżeli cokolwiek mogłoby być lepsze. 


Stałem i patrzyłem na zamknięte oczy, plamkę krwi na piórkach z lewej strony, kosmyk pierza którym poruszał wiatr, a główka była tak lekka, że ruszała się razem z tym kosmykiem. I ta cała mechanika nadziei. 

Nagle wydawało mi się, że jest jeszcze ciepły, że rusza powiekami, głową. Może by się dało gdzieś go poskładać w całość, bo przecież z zewnątrz poza tą plamką różowawej krwi nie widać, żeby było mu coś szczególnego, poza śmiercią?

Ale nie, to moje palce, moj oddech, moje odbite ciepło, które nikogo nie wskrzesi.

Patrzyłem jeszcze chwilę, przytuliłem policzek, żeby mieć pewność. 

Nie wyrzuciłem go do śmieci, raczej go tam włożyłem delikatnie zawiniętego w miękki papierowy ręcznik, bo kubeł był pusty. Potem się wszystko nawarstwi, jak zawsze. 

Fronty ruszą dopiero o świcie. 


Tak samo jako wtedy.



Komentarze

Popularne posty