Podejrzanie łatwe apele poległych Jiří Červenka 1943-2021 (noc ze środy na czwartek)

 


3 czerwca 2021, czwartek

Ta wiadomość przyszła 1 czerwca wieczorem, przeczytałem u Wojtka Bonowicza na fejsie, że umarł Jiří Červenka - tłumacz i poeta, przyjaciel dla niektórych. Mam przeciwko tej wiadomości tylko nędzne wspomnienie w głowy, nie ma zdjęć Jiříego Červenki w necie, jakieś okładki, jedno w ukłonie, screen z YouTube'a ze wspólnego czytania. 

Gdzieś w komentarzach Mikołaj Trzaska napisał, że widział Go raz i zapamiętał. I że to jest właśnie dla niego niezwykłe, że zapamiętał. Tak jakby czasem organizm, mózg, ten biochemiczny komputer wiedział za mnie, za ciebie, że to właśnie trzeba zapisać, tego człowieka zapamiętać. I to też coś mówi o człowieku.

Zatem to był listopad 2002 roku. Ten rok był zły, mimo, że wydawało się, że był pełen życia i zmian. Ale, tak, był zły. I właśnie się kończył. Przyjechaliśmy jakąś bandą do Kotliny, nie umiem teraz odtworzyć składu osobowego, zaduszki chyba były, mieliśmy się wybrać na błądzenie w okolicach Głuszycy, Osówki, która była wtedy chyba jeszcze zamknięta, to znaczy dostępna dla nielicznych. Ale zanim, to oczywiście zbiórka u Karola Maliszewskiego na ulicy Piastów, na piętrze nad apteką. 

Tam jak zawsze ruch, drganie powietrza i ludzi, jakby jakiś magnes był pod podłogą, albo w ścianie, w tej szafce ukrytej za regałem, która ujawniła się przy malowaniu, razem z prawdziwym skarbem - gazetami, niemieckimi gazetami z lat trzydziestych, którymi była wyklejona od środka. Tam coś siedziało pod podłogą, w ścianach, może to ta ciemna materia, która stanowi większość masy wszechświata tam gdzieś właśnie znajdowała upodobanie, ciemna, czyli niewiadoma, a mimo to oddziałująca na naszą, jasną, widomą. 

No i wbijamy tam, że cześć Karol, to jak ruszamy? A Karol na to siądźcie oto na przyzbie mili, bo właśnie poeta, tłumacz przyszedł do nas z Czech, o siedzi tutaj, Jiří Červenka. I patrzę, faktycznie siedzi facet, ubrany jak alpiniści przed wojną, taternicy, wełniane skarpety wywalone na wierzch skórzanych butów wędrowca, wełninany sweter, nie pamiętam czy czapkę zdjął, plecaczek, chyba brezentowy, coś jak dawna horolezka. I siedzi - widać, że chyba rzeczywiście przyszedł z Czech, bo wygląda na zdrożonego - i się uśmiecha. Zadowolony z tego zmęczenia. Mówi, że szedł okrężnie, gdzieś przez Słupiec, Dzikowiec. Bo mówi, chce tłumaczyć wiersze Karola Maliszewskiego na czeski, ale jak zabiera się za tłumaczenie, to musi poznać krainę poety, poetki. 


I buty miał uwalone gliną, chyba czerwonym błotem z okolic Nowej Rudy. Poczuł te wiersze Maliszewskiego w nogach. Ubrudził się ziemią. Mówił, że jak tłumaczył Miłosza to musiał pojechać na Litwę, i tam też się ubrudził błotem, bo on musiał chodzić. 

Potem chyba pojechaliśmy na tę Osówkę, ciemno było, pamiętam cmentarze jak płonące derki na grzbietach i zboczach. Karol coś potłumaczył Jiříego z czeskiego właśnie, zapytałem czy można, powiedział, że można i jeszcze w tym samym miesiącu poskładaliśmy zina na ksero, nasz stary dobry "BregArt" działający na zasadzie "odkseruj i podaj dalej" i tam wybór kilku wierszy Starego Czecha. 



I potem w opowieściach, On. Że na zamku rezyduje, że robi tam swoje, że zarządza serią, taką, kw której wydaje się książki tylko z okazji spotkania z konkretnym autorem i tow jakimś bibliofilskim nakładzie, i że zawsze on sam musi takiego poetę, taką poetkę przetłumaczyć. I jeszcze o tym, że raz w roku rusza na piechotę, gdziekolwiek by nie był, do miejsca gdzie się urodził. Taki pradawny rytuał, powiadali o nim ludzie, może coś mylę, taka jego osobista joga, sadhana, nie wiem jak to nazwać. 



I teraz co zostaje poza wierszem Karola, kiedyś recytowanym, kto wie czy nie w tym samym listopadzie, może grudniu na kolejnym odjeździe w piwnicy Zamku, aż gubi się wersyfikacja, ale pamiętam ten rytm naszego wspólnego mówienia, chórem, a zarazem na głosy. 

To wszystko wtedy razem było, wynikało z siebie.

Sylabizowanie do rytmu kroków. Może bardziej skandowanie, rwanie jak modlitwa wspólna w jakims kościele, kaplicy.

(tutaj w domyśle odgłos ciężkich butów Starego Czecha, który idzie, ciągle idzie)

Kaplice - jak ptactwo - co obsiada miedze - i wydaje głuchy krzyk - słyszany przez nielicznych - przez nielicznych tak bardzo - urodziłem się w okolicy pozbawionej katedr - luster wyższej wiary - pośród wzgórz - kręcących się w kółko - nasiąkałem pustką - niedzielą bez znaczeń - i teraz - nie wiem- co w powietrzu drży - i dlaczego - za moją głuchotę - pomódl się - jasny - czytelny - i wytrwały.

Na starym nagraniu na kasecie magnetofonowej przy ostatnim słowie słychac tylko głos Oli. 

Rysiek stał przed wejściem do podziemi Zamku i powiedział patrząc na wieżę:

- W tym roku znowu wszystkie czarne ptaki odlatują z Brzegu ostatnie.

Zupełnie nie wiem dlaczego ta historia wspólna z odciskiem jaki zostawił we mnie Jiří Červenka, jego ubłocone buty teraz się przypomniała.

Ale te ptaki, ten wiersz Červenki "Po potopie" i ten Karola, ten recytatyw, jeden raz, na żywo, dla kilkudziesięciu osób, jakby w modlitwie, to wszystko łączy ta materia, energia, której jeszcze nie widać, a jest potężna.

Zostaje po niej tylko odcisk, jak w wosku.



Komentarze

  1. Chyba masz czeskie geny. Kto tak potrafi/chce jak Ty myslec, pisac i czuc. A moze materia tej ziemi po obu stronach granicy jest tak laskawa dla wedrowcow i poetow. Czy to przypadek, ze Tadeusz Rozewicz jest pochowany w Karpaczu?

    OdpowiedzUsuń
  2. To by mi schlebiało, ale chyba nie mam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty