Teraz ten krzyk (piątek)




2 lipca 2021, piątek


Jadąc do Brzegu od strony Zielęcic mijasz tereny inwestycyjne, dawniej magazyny wojskowe po prawej. Byłe działki coraz mocniej zabudowywane pod domy, domeczki, wille, szeregówki, bliźniaki. I potem droga jakby się urywa - na wprost schodzą się dwa nasypy kolejowe, zielone zbocze a nie droga. Dopiero kiedy podjeżdża się bliżej widać że droga skręca pod nasyp kolejowy linii Brzeg - Wrocław, a przy wiadukcie linii Brzeg - Nysa ciągle jest niewielki, dziki parking. 

Tak mało czasu na wszystko, ostatnio nawet na życie, ale co tam. Chuj z tym jak to mawiają. Trzeba się zatrzymać pęd świata. Inaczej coś pęknie o ile już nie pękło. Najwyżej spóźnię się kilka minut. Zatem samochód na to niepisane miejsce parkingowe koło wiaduktu, który zarazem jest wejściem do parku, zwanego za dawnych czasów Parkiem Wolności, a teraz ma imię przedwojennego burmistrza Brzegu, Juliusa Peppela. Sprzed pierwszej wojny światowej, nie drugiej. 


Moje życie to 46, kończących się pomału lat. Życie tego parku to ponad 110 lat. I większości rosnących tutaj drzew. Ale dzisiaj nie mam dla Ciebie wiele czasu mój ogrodzie, wytchnienie wygnańca, oazo przesiedleńca. Myślę tylko czy zanim zabije ciebie ocieplenie klimatu jakiś inny burmistrz nie wyrżnie ciebie w pień, żeby zaraz potem zaznaczyć, że z drugiej strony jednak nasadził pierdylion metrowych sadzonek, tak jakby nie widział, że jedna gałąź starego, niemieckiego dębu czy jesionu jest większa od tej jego gównianej sadzonki z castoramy. 

Idę dzisiaj na chwilę, stosownie do rozmiarów plastra, jaki wykroiłem z jazdy z Wrocławia do Brzegu, jak co czwartek na spotkanie Stowarzyszenia, ale nie do parku ale na tę oślą łączkę między torami - jednymi które idą na Nysę a drugimi które idą na Wrocław. Te na Nysę zawsze biedniejsze, okresowo zarastały, kiedy chłopcy i dziewczęta w garniturach wyliczały że się kolej nie opłaca i zamykano linię przez Grodków na Nysę. Kiedyś jeszcze była linia na Strzelin, ale to już na pewno nie wróci, to się opłacało tylko Niemcom przed wojną. Tą pierwszą. I tą drugą. 

 


 To tutaj się wiało na wagary, albo leciało zaraz po lekcjach. Albo nad tak zwaną "rzeczkę" po drugiej stronie torów, która nazywa się chyba oficjalnie Psarski Potok i płynie od dawna płytkim nurtem w stronę Odry. Na łączce między torami zbierało się szczaw na zupę. Dobry szczaw, pełen żelaza. A żelaza przecież w pobliżu torowiska obmywanego deszczami było w bród. Z łączki się nie podkładało pod pociągi monet, ani naboi do kałasznikowa, ani kamieni, bo widać było każdego od stacji w Brzegu - tor prosty jak drut i widać wszystko. Raz, dwa obstawa stacji rozrządu pewnie wysłałaby nam na łeb sokistów, a ci jakby złapali to by wpierdol spuścili. I pewnie listy do szkoły, do rodziców. Lipa. To się robiło od drugiej strony torów, podejście było a nasyp od Psarskiego Potoku, czyli po naszemu "od rzeczki". I rosły krzaki, samosiejki wielkie, gęste, że w zasadzie wychodziło się pod sam tor na czworakach, wystarczyło wystawić rękę z krzaków i już miało się w zasięgu szynę. Honor był wytrwać na tym stanowisku kiedy jechał pociąg, chociaż z drugiej strony zdarzało się, że i z pociągu wyskakiwał w tym miejscu desant kolesi w kufajkach koloru orange z napisami SOK na plecach. A wtedy to się za przeproszeniem spierdalało ile sił w nogach a nie było to łatwe, bo po nasypie na dół, potem łączką do ulicy i jeszcze parę metrów do Słonecznej, Wileńskiej albo Lwowskiej. Ten ostatni wybór był najgorszy z możliwych, bo nie było gdzie skoczyć w bok - rów a zaraz za nim płot kolejnej połaci działek. Ja nie umiałem szybko przez płot, przerzutem jak koledzy więc wiałem zawsze w stronę Słonecznej, bo ona zakręcała łagodnym łukiem i szybko się ginęło z oczu prześladowcom. No, w każdy,m razie nigdy mnie SOK-ista nie złapał, chociaż kilka razy czułem gorący oddech na plecach. 

od tamtej strony nie ma co dzisiaj iść, od strony "rzeczki". Wykupione, sprywatyzowane, zrekultywowane. Nic nie ma. Od tej strony jak widać jeszcze jest łączka, dróżka, zarośla, ale układać monet nie ma co, za dobrze widać. Zresztą kto dzisiaj by wpadał na takie pomysły? Gdzie była matka? Przecież to niebezpieczne!


 Torowisko w stronę Nysy zawsze było inne. Tymi torami można było iść na przykład. Dwa razy chcieliśmy pójść z Drylą do Nysy, zaszliśmy na pola koło Skarbimierza skąd zeszliśmy w żyto i nas pogonił gospodarz. Bo myśmy nie tylko zeszli, ale tarzaliśmy się w tym wzeszłym zbożu, robiliśmy kręgi, ślady, wygniataliśmy je a potem chcieliśmy się schować przed całym światem i patrzyliśmy w niebo spomiędzy kłosów jak martwi żołnierze Armii Czerwonej. I nie zauważyliśmy, że pogoń już idzie. Człowiek na wprost a od flanki jego pies. Nie mieliśmy szans, chociaż była panika, adrenalina, sprint jak szalony, ale pobiegnij no jeden z drugim przez żyto, przez bruzdy, których się nie widzi, bo właśnie rośnie na nich żyto. Najpierw przewróciłem się ja, Dryla później, leżałem patrząc w niebo i byłem przekonany że naprawdę zaraz ten człowiek mnie zabije, a najpierw zagryzie mnie jego pies, że to koniec, nic nie widziałem w tym życiu, zachciało mi się leźć w życie, leżeć w życie to mam. Koniec życia. Pies dobiegł pierwszy ale tylko obwąchał mi czubek głowy i przestał szczekać, poleciał za Drylą. Starszy człowiek w watowanym kombinezonie poderwał mnie za ramię z ziemi, krzyczał coś spomiędzy niekompletnych zębów, żeby was kurwa krew zalała, wypierdalać mi stąd ale już. I tyle. Szliśmy potem przez Park Wolności, obecnie Peppela z uczuciem ulgi, lekkości w nieco miękkich nogach jakiego wcześniej nie znałem. Przeszła przeze mnie nagła, mała śmierć. Później miała to zrobić jeszcze kilka razy, ale to był ten pierwszy raz.

Tymi torami jeszcze koło mojej trzeciej klasy jeździły parowozy na Nysę. Wydawało mi się, że są cięższe niż elektrowozy jechały wolniej, niemal było czuć jak taki miażdży pięć złotych czy tam złotówkę.  I tę pierwsza złotówkę rozjechaną przez pociąg do niedawna jeszcze miałem. To było właśnie tutaj, ale nie ja ją podłożyłem tylko J.H.H. Tak. To był parowóz, wieczór, chyba letni, złotówka i J.H.H. o którego naprawdę się bałem, że nie zdoła uskoczyć.


I jeszcze kiedy jechał jakiś ciężki towarowy, to się biegało się pod główny wiadukt, ten pod którym droga od Zielęcic, teraz pod nazwą ulica Małujowicka, kiedyś "droga na Zielonkę" skręca w stronę miasta. Trzeba było przykleić się do ściany plecami, żeby samochód cię nie rozgniótł i czekał się aż nadjedzie pociąg nad głowę w i tym huku otwierało sie usta i krzyczało się a cały głos bo i ta nic nie było słychać, szczególnie kiedy ciągnął puste węglarki na Górny Śląsk. Można było się drzeć ile wlezie, wyrzucić z siebie cokolwiek. 

Teraz nie mam czasu, nie mam siły. Musze lecieć dalej. Teraz to wszystko we mnie jest, siedzi, nie znajduje ujścia.


Ten krzyk.

 

Komentarze

  1. Taak. Czasem sie zastanawiam, co z tym "bagazem" zrobic. I czasem mysle, ze to juz Molnar w "Chlopcach z Placu Broni" wszystko opisal. Chlopieca krew, krzyk i glorie. Czasem mnie korci, zeby jakos dokonczyc wiersz o odpuscie pod kosciolem w Lubinie i kosztelach i macy, ktora babcia Wanda kupowala na rynku w Chojnowie. Wspominam rajdy i odciski. Te buty sie nazywaly traperki. Ale zaraz robi mi sie b. przykro, bo gdzies mi wypadl aluminiowy noz z hitlerowska wrona. Pamiatka babci Ireny po czteroletnim pobycie w Ravensbruck. No jeszcze zgubilem tez c.k. medal po dzadku Emilu, ktorego nie zdazylem poznac. Taak. Dlatego lubie Solaris Lema. Wierze, ze jest jakas uniwersalna pamiec. I ze sie spotkamy wszyscy "na szczycie gory", albo w jakims takim amfiteatrze jak w "All That Jazz" i zaspiewamy z przekonaniem: Bye, bye life. Bye, bye happiness. Hellow loneliness... W sumie to dobrze, ze mam slaba pamiec. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty