Nowa Transmigracja. Frajer (wtorek)
11 stycznia 2021, wtorek
Komornik, no cóż to słowo brzmiało jak przedsionek ulicy, upadku, nędzy i ostatecznej degradacji. Zastanawiałeś się nawet w co się ubrać, jaką zbroję, jaki kamuflaż założyć by oszukać nie tylko lęk, ale także wyprowadzić w pole przeciwnika, chociaż mądrość ludowa podpowiadał wulgarnie, że z komornikiem jak z nocą poślubną, w co byś się nie ubrał i tak się wypierdolą i tak. Ostatecznie wybrałeś kupioną na targu anarchistów i lewaków w Meksyku koszulkę z wizerunkiem Subcomandante Marcosa z hasłem rewolucjonistów z Chiapas „para todos todo, para nostros – nada” – czyli w wolnym tłumaczeniu – wszystko dla wszystkich dla nas samych – nic. Do tego zarzuciłeś na ramię kupiony w tym samym miejscu worek, udający żeglarski z najbardziej znanym wizerunkiem Ernesto Che Guevary, ze wzrokiem patrzącym w wieczność i podpisem „Hasta la Victoria sempre”, czyli – zawsze do zwycięstwa. Do tego postrzępione krótkie spodnie i sandały trekkingowe, oczywiście bez skarpet. Uznałeś, że z dwojga złego lepiej wyglądać jak świadomy włóczęga niż jak student. Był maj, może czerwiec. Biuro komornika mieściło się w budynku sądu, zaraz obok więzienia. W biurze siedziało dwóch facetów wypakowanych tak, że przedramię jednego z nich miało grubość twojej łydki. Czysty testosteron, pot i megatony wyciskany sztang. Prawo mój Panie? – zdawało się unosić w powietrzu to ironiczne pytanie i doczepiona do niego odpowiedź klasyka – ja jestem prawem!
Przywitałeś się uprzejmie, przedstawiłeś i usiadłeś przy biurku naprzeciwko jednego z nich.
- No – zagaił z uśmieszkiem, który mówił więcej niż tysiąc słów na temat tego co o Tobie myśli, kim jesteś w jego oczach – no, no. To co tam Panie … Radku, nie płaciliśmy rachunków?
- Nie bardzo rozumiem jakich rachunków? Raczej płaciłem – nie kontrolowałeś kompletnie postawy ciała, głowa schowana była między ramionami, ręce pod blatem, jakbyś nie wiedział co z nimi zrobić.
- No w Krakowie nie popłacił Pan rachunków za jazdę na gapę – uśmiechnął się komornik-wykidajło, rozoparł się na krześle, odchylił lekko i skrzyżował ramiona na piersiach, tak że mięśnie przedramion wydały się jeszcze potężniejsze, obszerniejsze niż w rzeczywistości. Patrzył na ciebie teraz lekko z góry i ciągle ten drwiący uśmieszek – … a najeździł się Pan na gapę po Krakowie, że hoho, przyszły widzi Pan wszystkie bilety z ostatnich, hmmm, kilku lat. Ładna suma. I musi Pan zapłacić albo wpadamy na chatę za tydzień i licytujemy co tam znajdziemy. Będzie traktor to zlicytujemy traktor, będzie rasowy kot, to kot pójdzie pod młotek, ale wie Pan, po taniości, nam nie zależy na cenie...
Pochylił się znowu nad biurkiem i lekkim, wyćwiczonym ruchem wyrzucił spod biurka teczkę, niezbyt grubą, a ta lekko plasnęła o blat. Rozwiązał tasiemki, otworzył ją i zaczął wykładać przed twoimi oczami jedną za drugą strony upstrzone wytłuszczonymi paragrafami. Decyzja o wszczęciu, postanowienie, decyzja o przekazaniu wniosku o ukaranie według właściwości miejscowej, wyrok sądu grodzkiego w trybie zaocznym, nakaz egzekucji i tak dalej. Zatem nawet tutaj, daleko na prowincji Kraków upomniał się o Ciebie, coś byłeś mu jeszcze winien. Tylko kto by wpadł na to, że jakby w spisku powziętym w z góry przewidzianym zamiarze ktoś zbierze wszystkie decyzje, mandaty i wyśle je hurtem do Brzegu w tym samym czasie.
- No to co? – warknął komornik i pochylił się ku Tobie. Już się nie uśmiechał – płacimy Panie Radku czy mamy jednak za tydzień czy dwa wjechać na chatę ?
- Nie ma szans – odpowiedziałeś cicho, ale stanowczo – Panowie, nie ma szans. Nie mam z czego teraz. Gdybym chociaż miał robotę, to zapłaciłbym, nawet w ratach, ale dosłownie dwa miesiące temu wróciłem z zagranicy…
- Co Pan pierdoli głodne kawałki – rzucił drugi wypakowany komornik, który grzebał za czymś w szufladach wielkiej szafy pod oknem nie podnosząc nawet znad tych szuflad wzroku – jak Pan wrócił, to Pan właśnie teraz ma kasę, wyskakuj Pan z pieniędzy i będzie spokój, no…
- Kiedy ja nie pojechałem zarabiać, jeszcze długi przywiozłem – powiedziałeś nieśmiało, jeszcze bardziej chowając głowę między ramiona. - jak wbijecie na chatę to chyba rzeczywiście będziecie musieli kota zlicytować.
- Ej, czekaj – powiedział, ten co siedział naprzeciwko ciebie do tego drugiego pod oknem - to się zaczyna robić ciekawe… To co Pan robił Panie Radek skoro Pan nic nie zarobił zagranicą? Gdzieś to Pan był?
- No za oceanem, w Kanadzie, na studiach podyplomowych…
- I co, nie zarabiał Pan nic?
- Dorabiałem, ale wiecie studia podyplomowe, płatne w dolarach, bilet lotniczy w tę i wewtę, wszystko kosztuje przecież, nawet jak się jest u rodziny garuje wypada się dołożyć. A czasem nie wypada tylko nie ma innego wyjścia. Także serio Panowie – jeszcze muszę odesłać parę groszy bo pożyczyłem, żeby studia skończyć.
- Acha, acha, dobra a z czego to były te studia?
- Mediacje, negocjacje, psychologia w praktyce… takie tam nowości, u nas tego jeszcze nie ma, podyplomówka.
- Podyplomowe tak? – Komornik zmrużył oczy – czyli dyplom zrobiony, tak?
- No, tak – powiedziałeś – zrobiony…
- O to ciekawe, a jaki temat pracy magisterskiej? Z psychologii rozumiem?
- No tak z psychologii. – mruknąłeś i zaraz dorzuciłeś szybko – a temat to był „Obecność mitycznej postaci wojownika w doświadczeniach rozwojowych człowieka”
Komornik zamarł na pół sekundy, a jego źrenice rozszerzyły się, zwęziły i znowu rozszerzyły. I chyba dostrzegłeś w jego oczach przebłysk zdziwienia przechodzącego w rozbawienie.
- A jaka ocena z pracy i obrony? Piąteczka? – zapytał.
- A gdzie tam – odpowiedziałeś. – Z pracy czwórka od promotora, czwórka od recenzenta, a z obrony trója i to dopiero za drugim podejściem bo za pierwszym była gała.
Komornik parsknął śmiechem, odwrócił się do kolegi który już nie grzebał w szufladzie pod oknem ale patrzył na Ciebie z uwagą zerkając co chwila na swojego kolegę, a ten spojrzał na niego ciągle chichocząc, bo jednokrotne parsknięcie to było za mało.
- Ty, co z nim robimy? Widziałeś takiego?
- Kurwa, przecież to znaczy że ten frajer chyba sam pisał pracę magisterską? - mruknął ten spod okna. Komornik przy stole spojrzał na ciebie i jeszcze raz na kolegę i znowu zaczął chichotać.
- No, chyba tak. Kurwa co za numer… sam napisał… serio sam pisałeś pracę? – zwrócił się znowu do Ciebie, już bez grzecznościowej formuły „Pan”, albo dlatego, że tak go rozczuliłeś albo dlatego, że w jego oczach okazałeś się tak żenującą postacią.
- No tak, sam pisałem a jak miałem zrobić? Ktoś miał za mnie napisać?!
- Okej, okej – machnął ręką komornik, ciągle chichocząc i spojrzał na swojego kolegę przy oknie – Waldek, to co? Piszemy chyba, że należność nieegzekwowalna, nie? On chyba naprawdę nie ma kasy… Jak sam pisał magisterkę to pewnie i za granicą rzeczywiście nic nie zarobił…
- No raczej kurwa nie, frajer, który sam pisze pracę jest nieegzekwowalny.
- No jest. Frajer. Pan zaczeka na zewnątrz – ten pierwszy, siedzący przy stole ocierał twarz, tak jakby się spocił od śmiechu – zaraz panu przyniosę takie oświadczenie ja podpiszę, Pan podpisze, będzie po sprawie... Nie no niech Pan się nie gniewa, porządnych ludzi zostawiamy w spokoju.
- Takich co sami piszą magisterki to szanujemy – uśmiechnął się niemal ciepło ten spod okna.
I tak wyszedłeś z sądu nazwany frajerem, umorzonymi należnościami, z Subcomandante Marcosem na piersiach, Che Geueara na ramieniu. Zwycięski a pognębiony, ocalony, ale poniżony. Było ciepło, słońce stało wysoko. Pomyślałeś o tym dniu, kiedy wyszedłeś z budynku na Gołębiej 13 żeby odetchnąć po oblanej obronie, po oblanym egzaminie z, jak się wówczas wydawało, całej reszty mającego nadejść życia i zrozumiałeś, że wtedy jednak wygrałeś te maleńką bitewkę. Najgorsze w tym całym bezsensie miało dopiero nadejść, ale wygrałeś małą bitewkę. Starcie. Tak często bywało w dziejach, że lawina zaczynała się inaczej toczyć od niby nicnie znaczącego zwycięstwa. I nie byłeś w tej potyczce sam. Ktoś ci pomógł ją wygrać. Odetchnąłeś i mruknąłeś coś do siebie.
- No dzięki ci wojowniku. Frajerze.
Komentarze
Prześlij komentarz