Trzeba umieć się wypisać z miejsca gdzie was nie chcą (niedziela)
Kiedy
się pojawiła, Maria była jak ten rzadki egzotyczny ptak między wami, nie sprawiała
wrażenia bezdomnej, chociaż ta natrętna torba podróżna zawsze stukocząca po
płytkach korytarza, ten szal, apaszka, płaszcz pachnący perfumami ale i
podróżą, przecież.
Jej
pierwsze wystąpienie wypadło olśniewająco. Podkreśliła jak jej miło, jak
poczuła się uhonorowana, że pozwolono jej dołączyć, jak nie chciałaby zawieść
nadziei i zaufania. Wyglądało na to, że przybyła pupilka, ulubienica, jakże inna od
Piotra-spaniela, Manellinga, Ciebie, Marty o wdzięcznym pseudonimie Makrela i
jeszcze paru innych. Nawet witając się na tych pierwszych zajęciach zgrabnie
wplotła w słowotok cytat z Cioriana. Chyba. Nikt już tego dobrze nie pamięta,
tyle się działo w tym co mówiła. Na kolejnych zajęciach Maria została
poproszona o przedstawienie tematu swojej pracy, zarysu literatury na jakiej
zamierza się oprzeć i miała zrelacjonować dotychczasowe postępy w pracy. Zdaje
się, że chciała pisać pracę opartą na analizie listów pożegnalnych samobójców.
Piszę „zdaje się”, bo sam temat jakoś nie mógł wychynąć spośród licznych
nawiązań, cytatów, skojarzeń jakimi skrzyły się jej, nie można zaprzeczyć,
błyskotliwe wypowiedzi. Mówiła potoczyście i wpadłszy raz w studnię wymowności, na retoryczny tor
bobslejowy – nie mogła się zatrzymać. Przekroczyła zwyczajowe piętnaście minut
przeznaczone na prezentację projektu, przekroczyła pięciominutowy bufor, jaki
każdemu dawano, że miał czas wyhamować i wyglądało, że nic nie zatrzyma jej w
pędzie po pracę magisterską z wyróżnieniem dyrektora, dziekana, rektora, kto
wie. Ale po upływie czterdziestu minut Pani Profesor dała dyskretnym, acz
wymownym spojrzeniem znak, żeby wyhamowała i Maria wyhamowała, chociaż
potrzebowała kolejnych trzech minut by podkreślić, że zdaje sobie sprawę ze
skrótowości do jakiej zmusza ją forma wystąpienia seminaryjnego i oczywiście temat
jest o wiele szerszy i proponuje o wiele więcej ciekawych ujęć, obiecujących
interpretacji, nie mniej jednak dziękuje wam wszystkim za uwagę, mimo, że
wszyscy wiedzieli, że nie do was mówiła i nie na waszą uwagę liczyła.
-
Czy Państwo może zechcieliby jakoś skomentować pomysł koleżanki? – zapytała
Pani Profesor w momencie kiedy Maria wreszcie wyczerpała chwilowo zasób cytatów
z bardzo znanych ludzi, których absolutnie wypada czytać i nie wypada nawet się
przyznawać, że się tylko słyszało ich nazwiska a nie wie co napisali, nie
mówiąc nawet o przeczytaniu. Cisza. Jedyną odpowiedzią mogła być cisza.
-
Ja bym Panią chciała odwieść od tego tematu … – powiedziała po dłuższej
przerwie Pani Profesor a wokół stołu dało się niemal słyszeć jak wszyscy
wstrzymali oddech gdyby tylko to dawało jakikolwiek dźwięk. Bo działa się rzecz
co najmniej dziwna, niespodziewana. Dziwna tym bardziej, że Pani Profesor nie
uśmiechała się w ogóle, a głos miała spokojny, acz stanowczy, tak jak wtedy
kiedy Piotr przyszedł na seminarium po wyraźnie głębszym sztachu z zioła. – ja
nie wiem czy Pani już zaczęła zapoznawać się jakoś z materiałem wyjściowym na
podstawie którego chciałaby Pani napisać te pracę…
-
No ależ tak, przecież właśnie mówiłam, że … - przerwała gwałtownie Maria, ale
zatrzymała się w pół zdania widząc uniesione znad okularów o grubych szkłach
brwi i zdziwienie malujące się w oczach starszej, drobnej kobiety. Zarazem musiała
z tego spojrzenia bić siła, skoro Maria zamarła i to chyba nie zamknąwszy do
końca ust.
-
Pani Mario – powiedziała jeszcze spokojniej i wolniej Pani Profesor – trzymajmy
się pewnych fundamentalnych zasad porządkujących życie między ludźmi, mówiła
Pani bardzo dużo i ciekawie, ale teraz ja bym chciała coś powiedzieć, wyrazić
jakąś myśl i chciałabym ją wyrazić spokojnie do końca, do ostatniego słowa.
Pani chyba nie zrozumiała o co chciałam tutaj zapytać. Pani poinformowała nas
tutaj wszystkich, że chce pisać psychologiczną analizę treści listów
pożegnalnych samobójców. Jednak nie wiem czy już udało się Pani zgromadzić
jakiś zbiór takich listów? Czy Pani już czytała co ludzie piszą w swoim
ostatnim słowie do świata? Bo mówiła Pani wiele o nawiązaniach, cytowała Pani
wielu badaczy zajmujących się śmiercią, ba, któż z nas się nie zajmuje
chociażby własną śmiercią, śmiertelnością, tutaj nie mam żadnej obawy, że taki
wstęp napisze Pani zapewne znakomicie i będzie się go dobrze czytało. Być może
nawet zresztą od razu można założyć, że do czego by pani nie doprowadziła analiza listów samobójców –
znakomicie wyjdzie Pani także zakończenie. Bo tak już u nas jest z tą
psychologią, że wstępy i zakończenia nam się udają świetnie. Ale co dalej?
Zatem pytam jeszcze raz czy Pani ma już jakieś listy, dostęp do nich?
-
Nooo, jeszcze nie zastanawiałam się nad tym prawdę mówiąc liczyłam tutaj na
jakąś pomoc ze strony Pani Profesor, bo nie ma o ile wiem takiego zbioru… – Maria
pierwszy raz od wielu tygodni wbiła oczy w blat stołu.
-
No właśnie wie Pani, to była moja pierwsza myśl praktyczna, że dobrze, niech
Pani spróbuje napisać taką pracę, dlaczego nie, ale skąd i na jakich zasadach w
zasadzie Pani chce zyskać dostęp do absolutnie podstawowego materiału dla
swojej pracy? Kto Pani to udostępni, na jakich zasadach i kolejna kwestia – w
jakiej ilości? Jaką drogą będzie Pani dokonywać selekcji tego materiału? Zbada
Pani wszystkie samobójstwa w ostatnim roku, dwóch, trzech latach? W całej
Polsce czy tylko w Warszawie, albo w Krakowie? Akta takich spraw pewnie
przechowuje policja, może prokuratura. Ile zajmie Pani dotarcie do tych akt,
zyskanie zezwolenia na zapoznanie się z treścią tych akt? Co Pani napisze w
podaniu o zezwolenie na dostęp? Czy spotka się Pani z rodzinami samobójców,
żeby poznać kontekst tych - tragicznych dla każdej z rodzin – wydarzeń? Czy poprzestanie
Pani na lekturze samych listów i zwięzłej notatki policyjnej podającej wiek, płeć samobójcy, imiona rodziców, ewentualnie podstawowe informacje jakie
zawiera policyjny protokół? To są bardzo praktyczne kwestie i Pani musi znać
odpowiedź na te pytania, bo nie ma Pani czasu, rok seminarium już minął pani Mario!
Wszyscy tutaj – chociaż wydaje się, że niewiele się działo przez pierwszy rok –
ale jakoś pracowaliśmy. Pani musi mieć to dobrze przemyślane już teraz i tutaj.
Nie może Pani zaczynać od zera i raczyć nas ładnie opakowanymi ogólnikami i
garścią cytatów!
Maria
dalej trwała w bezruchu, jakby zaskoczona, oniemiała.
-
Poza tym wie Pani – kontynuowała Pani Profesor – problem samobójstwa, jeżeli
spojrzymy na ten problem od strony możliwości psychologii, możliwości
badawczych jakie ma magistrant, wydaje się niezbyt obiecujący.
-
No właśnie dlatego chciałam pisać o listach pożegnalnych… - Maria wybudziła się
nagle ze stuporu, szukała pasa startowego, przypomniała sobie kim jest, była,
kim powinna być, tylko potrzebowała przestrzeni i czasu, żeby znowu rozpędzić w
sobie gadającą maszynę - ... właśnie jakby zdając z tego sobie sprawę chciałam…
-
Nie zdaje sobie Pani sprawy – Przerwała Pani Profesor patrząc jej w oczy, bo
Maria wybudzona podniosła wzrok znad blatu i powtórzyła jeszcze raz – Właśnie
chodzi o to, że nie zdaje sobie Pani sprawy.
Ta
rozmowa nie była już zwyczajną wymianą zdań. To było jasne. Jakieś dwie moce
się tutaj ścierały i wyglądało na to, że dopóki jedna z nich nie weźmie
wyraźnie góry nad drugą, nic innego poza wojną, walką was nie czeka.
-
Oszczędzę Pani i państwu tutaj trochę czasu i podpowiem, że gdyby Pani
spróbowała zmierzyć się z tym, o czym mówiłam na początku – Pani Profesor w
pełni kontrolowała sytuację, chociaż nie podniosła głosu ani na chwilę, uniosła
tylko brwi – to by Pani zdała sobie sprawę, że w listach pożegnalnych
samobójców nie ma nic, co można by było skutecznie poddać analizie na poziomie,
który Pani proponuje. Jest inny problem, który można by podjąć, jeżeli temat
samobójstwa Panią rzeczywiście interesuje i proszę to przemyśleć sobie przez
ten najbliższy tydzień. To jest sprawa osób, które zostają na tym świecie i
muszą się zmierzyć z tym, że ktoś podjął tak dramatyczną decyzję. Samobójca
zabiera swoją tajemnicę do grobu, nie mamy jak z nim porozmawiać, a listy,
proszę mi wierzyć są schematyczne jak listy żołnierzy z frontu i bardzo rzadko
kiedy wykraczają poza ten schemat. Natomiast problem tych, którzy zostają z
tajemnicą samobójcy – to jest rzecz ciekawa, ale wymagałaby od Pani dogłębnego
przemyślenia tak kwestii teoretycznych jak i praktycznych, ale – i to proszę
mieć szczególnie na uwadze – moralnych i etycznych. Bo to jest ogromny problem
etyczny – na ile psycholog i na co może sobie pozwolić w takim badaniu.
Maria
wymamrotała coś, wyraźnie rozbita psychicznie, pożegnała się i wyszła niemal
niezauważalnie i gdyby nie terkot jej walizki na kółkach po płytkach korytarza
instytutu moglibyście w ogóle nie zauważyć jej nagłego zniknięcia. Podobno
spieszyła się na pociąg chociaż ledwo co przyjechała, przecież.
Tydzień
później jednak wystąpiła w swojej znanej roli, znowu pełna energii, zapału, z
gotową listą cytatów w głowie. Mówiła podobnie, aczkolwiek tym razem krócej, na
wstępie dziękując Pani Profesor za poświęcony czas i celne, krytyczne uwagi,
które pozwoliły jej rzeczywiście wybrnąć z trudnej sytuacji zanim zaistniała,
zejść z mielizny metodologicznej, skały niemoralności omijając przy tym
szerokim łukiem. Tym razem praca miała opierać się na wywiadach z rodzinami
samobójców. Kiedy skończyła Pani Profesor nie zapytała was co o tym myślicie,
ale od razu zapytała czy Maria ma już jakieś przemyślenia na temat tego jak
dotrzeć do osób, o których chciałaby napisać i jaką chciałaby zastosować metodę
wywiadu. Kiedy jej pytanie zawisło w ciszy przysiągłbyś, że wszyscy odczuli,
jakby powietrze w gabinecie zamieniło się nagle w rodzaj gęstej, naelektryzowanej
cieczy. Byli tacy, którzy widzieli nawet drętwę przepływającą swobodnie pod
żyrandolem, sypiącą iskrami, mimo, że jak wiadomo drętwy nie sypią iskrami a
uśmiercają od razu, jednym kopnięciem.
-
Jeżeli chce mi pani znowu powiedzieć, że liczyłaby Pani na moją pomoc, to od
razu powiem Pani, że niestety Pani nie pomogę. – Pani Profesor spojrzała na
Marię ze smutkiem w oczach. - Nie mam takich możliwości. Jak Państwo już
wiedzą, owszem zajmuję się w jakiś sposób praktyką psychologiczną, ale akurat
nie z rodzinami samobójców, ale z ludźmi bezdomnymi. Zatem zapytam jeszcze raz
– czy ma Pani jakiś pomysł jak dotrzeć do osób, których relacje mają stanowić
centralny punkt pani zainteresowania w ramach tej pracy?
-
No niestety nie, szczerze mówiąc myślałam… - zaczęła wyraźnie już
zdezorientowana Maria. - … w sumie to pomyślałam, że to rzeczywiście może być
pewien problem, który wydłuży mój projekt badawczy, więc pomyślałam, że może w
takim razie zająć się tematem bezdomności, skoro Pani Profesor pracuje z takimi
ludźmi to może mogłabym skorzystać z Pani wiedzy i doświadczenia także na tym
polu…
-
Pani Mario, Pani nie rozumie chyba języka jakiego tutaj używamy. Mówimy niby te
same słowa, ale nie rozumiemy się. Tak myślę, bo drugi raz popełnia Pani ten
sam błąd w myśleniu o swojej, ale także mojej, naszej pracy. Ja wiem, że mam
opinię teoretyka, że to seminarium ma opinię innego niż wszystkie inne, ale jak
widzicie państwo ja staram się mimo wszystko wskazać wam, że wasz wysiłek,
zmaganie się z tematem powinno mieć przełożenie praktyczne. To jest trudne,
niełatwe z różnych względów może nawet bardziej wymagające niż napisanie pracy
z psychologii eksperymentalnej. Po prostu. No ale nikt państwa nie zmuszał,
wyście wybrali mnie a ja was i jakoś staramy się to razem dźwignąć. Proszę dać
mi dokończyć. Chciałam powiedzieć, że oczywiście mogę Pani pomóc zebrać jakiś
materiał, doświadczenie do pracy w której zada sobie Pani jakiś trud związany z
jakimś aspektem, psychologicznym aspektem, może nawet rozumianym bardzo szeroko
problemu bezdomności. Tylko apeluję do Pani o dwie rzeczy. Po pierwsze, żeby
Pani dobrze przemyślała temat, o czym, dlaczego chce Pani napisać, żeby to było
coś autentycznego, coś co naprawdę chce pani zrozumieć, coś ważnego. Tak to się
u nas mówi przecież – jeżeli czegoś kompletnie nie rozumiesz i budzi to twój
niepokój to jest najlepsza temat na napisanie pracy magisterskiej i rozwinięcia
jej potem może nawet w ramach doktoratu. To jest niezmiernie ważne. Praca
autentyczna, nawet jeżeli nie do końca udana może się okazać ważna na wiele
sposobów. Nie tylko dla Pani, dla mnie ale kogoś, kto być może za jakiś czas ją
przeczyta, zainspiruje się, zarazi wątpliwością, niepokojem. No, Pani Mario, na
tym polega między innymi przygoda zwana nauką, także w tym mikroskopijnym wymiarze
naszego, mojego seminarium. I proszę o tym wymogu – istotności, ważności
pamiętać. Ja nie chcę prowadzić prac magisterskich, tylko po to, żeby moi
magistranci jedynie zaliczyli koniec studiów. Ja chcę się od państwa też czegoś
uczyć, chcę uczestniczyć w waszym rozwoju, stawaniu się. Prosiłabym, żeby Pani
mi to także umożliwiła. A do tego musimy mocno zakotwiczyć temat, kwestię do
wyjaśnienia w ramach Pani pracy, albo chociażby naświetlenia. Ale po drugie,
chciałam też poprosić Panią, żeby Pani dobrze przemyślała czy aby na pewno chce
Pani takiego rodzaju pracy. Bo ja oczywiście mogę Pani załatwić spotkania,
praktyki, staż, jakkolwiek tego nie nazwać w tym czy innym ośrodku dla ludzi
bezdomnych, a może w hospicjum, bo może za tydzień wpadnie Pani na pomysł, żeby
pisać jednak o rodzicach dzieci umierających na raka, nie wiem tego. Tylko wie
Pani, powiem Pani z własnego doświadczenia, ci ludzie, wszystko jedno czy
mówimy o ludziach bezdomnych, o ludziach nieuleczalnie chorych, czy generalnie
o ludziach w różnych kryzysach egzystencjalnych, oni wszyscy są bardzo czuli.
Jeżeli wyczują od Pani nieszczerość intencji, że traktuje ich Pani jako
materiał do swojej pracy li-tylko, że ich autentyczny dramat, tragedia jest dla
Pani ważny tylko jako tworzywo, z którego uplecie Pani kawałek swojego perfekcyjnego
życia – odrzucą Panią. Niczego się Pani od nich nie dowie, bo odrzucą Panią i
zrobią to jeszcze w sposób, który będzie dla Pani trudny do przyjęcia. Bolesny.
Może wulgarny, a może po prostu celny. Bo oni widzą i wiedzą dosyć szybko kto z
nimi rozmawia, jakie ma słabe punkty i potrafią te intuicje wykorzystać. I nie
ma wtedy litości ani empatii. Proszę mi wierzyć. Czy Pani mnie dobrze
zrozumiała? Jeżeli tak to proszę to zabrać ze sobą w serduszku do Warszawy i
przemyśleć dobrze. I w razie czego, zanim Pani przedstawi nam kolejny projekt
proszę może do mnie zadzwonić w godzinach konsultacji albo przyjechać trochę
wcześniej w ten czwartek. Dobrze? Żebyśmy się już całkiem zrozumiały i żeby nie
marnować sobie więcej czasu, niż to konieczne. Zgoda?
I
znowu ta cisza, która nie jest ciszą ukojenia, znowu mamrotanie, przepychanie
się między ścianą a stołem, płaszcz, apaszka, walizka, turkot kółek walizki po
płytkach korytarza instytutu.
Zdaje
się, że kolejny tydzień odpadał, bowiem były godziny rektorskie związane z
wyjazdami na Wszystkich Świętych także spotkaliście się wszyscy znowu po dwóch
tygodniach przerwy. A może to były trzy. Wiadomo było, że Maria i Pani Profesor
kontaktowały się w międzyczasie, że zawarły jakiś rodzaj paktu, protokołu
zbieżności i ta trzecia prezentacja tematu miała być już tą właściwą. Zatem
znowu jak w zaciętym kadrze – gabinet, stół, wy dookoła, walizka odstawiona
grzecznie pod ścianę, Maria w apaszce i z płaszczem zsuniętym z ramion, niby,
że wbiegła właśnie prosto z pociągu. I znowu podziękowania, że wnikliwe uwagi, że
wspólnie spędzony czas i konstruktywna krytyka, które pomagają się rozwijać to
rzeczy nie do przecenienia w życiu i Maria rozumie tutaj rolę promotorki,
prowadzącej seminarium i cieszy się niezwykle, że może wreszcie wszystkim
zaprezentować ostateczny temat pracy, uzgodniony w toku wspólnych dyskusji. A
tym tematem ma być motyw drogi w doświadczeniu rozwojowym człowieka. I miała
być to praca oparta o źródła dyskursywne, coś w rodzaju eseju drogi, eseju
wędrownego.
Wszystko
wydawało się do siebie pasować, ale kiedy przyszło do rozwinięcia dotyczącego zaplecza
teoretycznego tej pracy, Pani Profesor nagle opuściła oczy i jakby czegoś
szukała pod stołem. Potem podniosła wzrok na Marię i znowu opuściła i widać
było, że coś idzie nie tak. To, co nastąpiło później zupełnie przykryło to, co
było przedtem, zatem trudno teraz odtworzyć, w którym momencie wywód Marii
został przerwany stanowczym głosem Pani Profesor, który żądną miarą nie był już
cichy ani spokojny. I nie pamiętasz też dokładnie na czym polegała prezentacja
nowego, ostatecznego tematu pracy Marii. Pewne jest, że atmosfera ulgi,
rozluźnienia jaka zapanowała przez moment wyparowała w takim tempie jakby ktoś chlusnął
szklanką wody na rozgrzany piec. Sekunda skwierczenia i nagle nim ktokolwiek
się zorientował - zrobiło się gorąco jakby właśnie gabinet stał się środkiem
pieca. No bo się stał.
-
Pani Mario, bardzo przepraszam, że znowu wtrącam się w Pani wywód, ale to co
Pani robi jest naprawdę niepoważne. - Pani Profesor nie podniosła chyba jeszcze
głosu, ale w napięcie w jej głosie wydawało się krańcowe. Mówiła jeszcze
spokojnie, ale dużo szybciej niż normalnie. - Pani chyba zapomniała o czym
rozmawialiśmy ze sobą tydzień temu, umówiłyśmy się, że owszem Pani praca będzie
oscylowała wokół pojęć drogi i wędrówki, jako metafory rozwoju człowieka, ale
na miłość boską Pani znowu raczy nas jakimiś frazesami, ogólnikami i stosem
byle jak dobranych cytatów, co ma zapewne wszystkim zamknąć usta i uniemożliwić
rzeczową dyskusję!
-
Ależ ja przecież dokładnie mam zamiar realizować ten temat – wybuchła Maria,
słowa wylały się z nią z energią ale jakby i z ulgą, że nareszcie już może. - Nie
rozumiem skąd u Pani taka zła wola wobec mojej osoby, nigdy się nie spotkałam z
takim traktowaniem, przez tak długi czas, przecież ja specjalnie chciałam właśnie
trafić do Pani tutaj do Krakowa, jeżdżę co tydzień, żeby jednak...
-
Przecież ja nie zaprzeczam Pani Mario, że Pani tu jeździ co tydzień, tylko, że
Pani chyba nie rozumie zupełnie, że póki
co to wszystko nie ma sensu, bo w tym co Pani przedstawia nie ma tematu. I nie
zajmujemy się od kilku tygodni niczym poza Pani poszukiwaniami tematu, co Pani
powinna mieć już dawno przemyślane. Pani powinna być w trakcie pisania, a nie
na etapie ciągłego emablowania nas swoją erudycją, która jak widać do niczego
nie prowadzi, bo Pani stoi w miejscu! I my wszyscy razem z Panią! Ciągle musimy
tutaj wszyscy wysłuchiwać Pani okrągłych zdań i mimo, że nikt nie chce wobec
Pani być nieuprzejmy, trzeba to powiedzieć zdań pustych, nie opartych zupełnie na
niczym! Pani kompletnie nie rozumie po co Pani tutaj jest i w jakim celu.
-
Muszę zaprotestować, Pani jest w tej chwili wobec mnie arogancka! – krzyknęła
Maria i przez chwilę zapadła cisza, w której wydawało się, że może wydarzyć się
wszystko. Ale nie wydarzyło się nic, bowiem Pani Profesor trzymała kontrolę nad
tym starciem. Mimo pozornej dysproporcji, siwa, drobna, zawsze skromnie ubrana,
niczym świecka zakonnica kobieta miała przewagę totalną. I ta przewaga nie
wynikała nawet z przewagi intelektualnej, czuć było, że ma zupełnie inne
zaplecze, inne źródło i fundament. I było w tym coś fascynującego i
przerażającego zarazem. Jakby cała życzliwość, spolegliwość nagle zniknęła, a
skromny wędrowiec okazywał się kimś zupełnie innym, niż wszyscy przypuszczali,
wszyscy, którzy traktowali go jak dziwaka, żebraka nagle zamierali w tym
pomieszaniu podziwu i bojaźni. I nie chodziło o to, że ktoś dobył broni
siecznej, chociaż przez mgnienie oka jakby pobłysk ostrza przemknął przez twarz
Pani Profesor, a skoro przemknął, wiadomo było, że co zostało rozdzielone
ostrzem wojownika – już się nie zejdzie. Lekki powiew powietrz na twarzach
jakby znowu ostrze przeszyło powietrze.
-
Pani Mario, wszyscy są tutaj świadkami pani kolejnych spektakli obliczonych nie
wiadomo na co, zatem pozwoli Pani, że przypomnę, że owszem, umawiałyśmy się, że
Pani będzie pisała o metaforze drogi i wędrówki, że to będą te motywy, które
Pani wykorzysta, oprze się na nich, ale umawiałyśmy się też, że Pani uściśli
ten temat przez tydzień, wymyśli Pani coś konkretnego, jakieś konkretne ujęcie,
punkt wyjścia. Nikt z państwa obecnych tutaj, niezależnie od tego od czego by
nie wychodził, jak bardzo szalonego pomysłu by tutaj nie przyniósł do
przedyskutowania - nie poprzestał na ogólnym biciu piany, każdy próbuje jakoś
przeniknąć, doprecyzować zagadnienie. Ja wiem, że krażą o mnie legendy, że ten
i ów pisał u mnie nawet prace magisterską z „Gwiezdnych wojen” Georga Lucasa,
ale spieszę donieść, że to nie była praca o „Gwiezdnych wojnach” tylko o
wzorcach ludzkiego rozwoju i archetypach, które ta saga wykorzystuje i uobecnia
w masowej kulturze. I to nie była praca o niczym, ale oparta o bardzo konkretne
i życiowe kwestie. Wszyscy, nawet najbardziej oporni tutaj wykonali wokół
swoich spraw i ze sobą ogromną pracę, także osobistą, a tylko Pani jedna bez
przerwy obraca się w ogólnikach, i jeszcze jak widzę zdaje się Pani czuć
zraniona tym, że zwracam uwagę na to, że, póki co, marnuje Pani mój i
wszystkich tutaj obecnych czas. Dlatego zapytam teraz może raczej o tę drogę,
czy Pani ma jakieś pojęcie w jakich konkretnie tekstach jakich tradycji
duchowych ludzkości pojawia się ten motyw, w jakim ujęciu, kontekście? Czy Pani
zadała sobie trud, żeby przejrzeć pod tym kątem, bo ja wiem, chociażby Mircea
Eliadego?
-
Kiedy właśnie chciałam na początku skupić się na odnalezieniu jakichś trafnych
zdań, cytatów wyprowadzających w tę przestrzeń, otwierających nowe rozumienie i
właśnie miałam to przedstawić! – Maria wydawała się niezachwiana. Niezachwiana
w swojej wierze w siebie.
-
Niech Pani już skończy na miłość boską z tymi cytatami! – Niemal krzyknęła Pani
Profesor – ja Pani zadałam konkretne pytanie, podstawowe pytanie, czy Pani
chociażby przejrzała Eliadego ?! Przecież ten motyw to jeden z bardziej
powszechnych i obecnych motywów we wszystkich niemal kulturach, tradycjach
duchowych, religijnych, filozoficznych! Czy pani dokonała chociażby pobieżnego
przeglądu tych ujęć? Czy zdecydowała Pani na których się oprze, a które zostawi
na marginesie? A jeżeli nie, to może, skoro Pani jest na moim seminarium, u
mnie, jak Pani twierdzi wybrała sobie Pani ze wszystkich uniwersytetów w
Polsce, studiując w Warszawie - Uniwersytet Jagielloński, a z wszystkich
znakomitych możliwości jakie ta uczelnia daje, wybrała Pani moją skromną osobę
na promotora, na co się zgodziłam warunkowo – to zapytam, czy może przejrzała
Pani którykolwiek z moich artykułów z ostatnich kilku lat? Czy może przeczytała
Pani rozdział z mojej książki, którą wydałam w tym roku o archetypie pielgrzyma, o archetypie drogi? Wie Pani w
ogóle, że coś takiego napisałam?
-
Oczywiście, że wiem – syknęła Maria, a jej oczy zwęziły się do rozmiarów wąskich
kresek, na opisanie, której to formy powstało tak wiele literackich synonimów i
określeń, że nie ma sensu teraz, któregoś przytaczać, i tak wszyscy wiedzą o
jakiego typu mrużenie oczu chodzi i jak ono jest złe. – w zasadzie czekałam, aż
Pani mi to wypomni, tak jasne bo to jest najważniejsze dla Pani, że Pani
napisała już rozdział swojej książki – tutaj Maria wprawnym ruchem, jakby
robiła to setki razy narzuciła na ramiona płaszcz spoczywający do tej pory w
nieładzie częściowo na niej a częściowo na oparciu krzesła. Wydawało się że
fuknęła jeszcze, kiedy lekko drżącymi dłońmi zaczęła poprawiać notatki, tak
jakby leżały dotąd w nieładzie i jakby
chciała je schować gdzieś, chociaż przyszła z nimi właśnie luzem trzymanymi w
ręku a leżały na stole w idealnie
ułożonym kopczyku podpartym niebieską teczką z gumką.
-
Nigdy w swoim życiu nie spotkałam się z takim traktowaniem na uczelni –
powiedziała jeszcze donośnie – i to jeszcze ze strony osoby, od której można
byłoby się spodziewać pomocy, jestem zawiedziona, co najmniej zawiedziona,
żegnam Panią, po prostu żegnam!
Maria wstała i pewnie chciała wyjść gwałtownie i
niepowstrzymanie, ale gabinet był ciasny a stół po środku gabinetu duży, więc
zaczęła przepychać się wokół stołu, co odebrało jej wyjściu część oczekiwanego zapewne piornującego efektu. Nie było to specjalnie malownicze, może dopiero teraz było widać
wyraźniej, że nie jest szczupła, a wszystkie warstwy ubrań, włącznie z
płaszczem, apaszkami czyniły ją jeszcze mniej szczupłą. Przedzierała się,
kolejne osoby podsuwały się nieco do stołu by dać jej przejście, krzesła tarły
o podłogę, stopy szurały, a do tego jeszcze ta walizka na kółkach, wówczas
oznaka statusu i zamożności, jakoś nieporęcznie się kolebała za nią. Ostatnią
przeszkodą przed wyjściem było krzesło Pani Profesor, ale ta nie drgnęła ani o
centymetr. Nie ustąpiła ani na pół kroku. Nie odwróciła się by cokolwiek
powiedzieć. Także wtedy gdy Maria z pełnym rozmachem i tłumioną złością, której
nie mogła wyrazić wcześniej trzasnęła drzwiami. Aż echo zadudniło na korytarzu
i wszystkim się zdawało, że był to huk tak potworny, że nie było już słychać
tych cholernych kółek od walizki turkoczących po płytkach w korytarzu
instytutu. I wydawało się, że to echo brzmi jeszcze, chociaż nie grał ani
Wojski ani nikt inny ze znanych trębaczy.
-
Nie wiem czy Państwo tak jak i ja też macie wrażenie, że Pani Maria właśnie się
wypisała z naszego seminarium? – zapytała Pani Profesor zwyczajnym delikatnym
uśmiechem, który chyba nie był uśmiechem. – Bardzo was przepraszam, nie
sądziłam, że do tego dojdzie, ale nie wiem, może mi powiecie teraz albo za
jakiś czas, czy ja naprawdę z czymś przesadziłam? Proponuję wszystkim teraz
chwilę przerwy, mamy jeszcze godzinę, ale kto pali, to niech sobie pójdzie
zapalić a ja tymczasem otworzę tutaj okno, żeby przewietrzyć trochę, bo zrobiło
się duszno, dobrze?
CDN
Komentarze
Prześlij komentarz