Trzeba umieć się wypisać z miejsca gdzie was nie chcą (niedziela)

 

Kiedy się pojawiła, Maria była jak ten rzadki egzotyczny ptak między wami, nie sprawiała wrażenia bezdomnej, chociaż ta natrętna torba podróżna zawsze stukocząca po płytkach korytarza, ten szal, apaszka, płaszcz pachnący perfumami ale i podróżą, przecież.

Jej pierwsze wystąpienie wypadło olśniewająco. Podkreśliła jak jej miło, jak poczuła się uhonorowana, że pozwolono jej dołączyć, jak nie chciałaby zawieść nadziei i zaufania. Wyglądało na to, że przybyła pupilka, ulubienica, jakże inna od Piotra-spaniela, Manellinga, Ciebie, Marty o wdzięcznym pseudonimie Makrela i jeszcze paru innych. Nawet witając się na tych pierwszych zajęciach zgrabnie wplotła w słowotok cytat z Cioriana. Chyba. Nikt już tego dobrze nie pamięta, tyle się działo w tym co mówiła. Na kolejnych zajęciach Maria została poproszona o przedstawienie tematu swojej pracy, zarysu literatury na jakiej zamierza się oprzeć i miała zrelacjonować dotychczasowe postępy w pracy. Zdaje się, że chciała pisać pracę opartą na analizie listów pożegnalnych samobójców. Piszę „zdaje się”, bo sam temat jakoś nie mógł wychynąć spośród licznych nawiązań, cytatów, skojarzeń jakimi skrzyły się jej, nie można zaprzeczyć, błyskotliwe wypowiedzi. Mówiła potoczyście i wpadłszy raz  w studnię wymowności, na retoryczny tor bobslejowy – nie mogła się zatrzymać. Przekroczyła zwyczajowe piętnaście minut przeznaczone na prezentację projektu, przekroczyła pięciominutowy bufor, jaki każdemu dawano, że miał czas wyhamować i wyglądało, że nic nie zatrzyma jej w pędzie po pracę magisterską z wyróżnieniem dyrektora, dziekana, rektora, kto wie. Ale po upływie czterdziestu minut Pani Profesor dała dyskretnym, acz wymownym spojrzeniem znak, żeby wyhamowała i Maria wyhamowała, chociaż potrzebowała kolejnych trzech minut by podkreślić, że zdaje sobie sprawę ze skrótowości do jakiej zmusza ją forma wystąpienia seminaryjnego i oczywiście temat jest o wiele szerszy i proponuje o wiele więcej ciekawych ujęć, obiecujących interpretacji, nie mniej jednak dziękuje wam wszystkim za uwagę, mimo, że wszyscy wiedzieli, że nie do was mówiła i nie na waszą uwagę liczyła.

- Czy Państwo może zechcieliby jakoś skomentować pomysł koleżanki? – zapytała Pani Profesor w momencie kiedy Maria wreszcie wyczerpała chwilowo zasób cytatów z bardzo znanych ludzi, których absolutnie wypada czytać i nie wypada nawet się przyznawać, że się tylko słyszało ich nazwiska a nie wie co napisali, nie mówiąc nawet o przeczytaniu. Cisza. Jedyną odpowiedzią mogła być cisza.

- Ja bym Panią chciała odwieść od tego tematu … – powiedziała po dłuższej przerwie Pani Profesor a wokół stołu dało się niemal słyszeć jak wszyscy wstrzymali oddech gdyby tylko to dawało jakikolwiek dźwięk. Bo działa się rzecz co najmniej dziwna, niespodziewana. Dziwna tym bardziej, że Pani Profesor nie uśmiechała się w ogóle, a głos miała spokojny, acz stanowczy, tak jak wtedy kiedy Piotr przyszedł na seminarium po wyraźnie głębszym sztachu z zioła. – ja nie wiem czy Pani już zaczęła zapoznawać się jakoś z materiałem wyjściowym na podstawie którego chciałaby Pani napisać te pracę…

- No ależ tak, przecież właśnie mówiłam, że … - przerwała gwałtownie Maria, ale zatrzymała się w pół zdania widząc uniesione znad okularów o grubych szkłach brwi i zdziwienie malujące się w oczach starszej, drobnej kobiety. Zarazem musiała z tego spojrzenia bić siła, skoro Maria zamarła i to chyba nie zamknąwszy do końca ust.

- Pani Mario – powiedziała jeszcze spokojniej i wolniej Pani Profesor – trzymajmy się pewnych fundamentalnych zasad porządkujących życie między ludźmi, mówiła Pani bardzo dużo i ciekawie, ale teraz ja bym chciała coś powiedzieć, wyrazić jakąś myśl i chciałabym ją wyrazić spokojnie do końca, do ostatniego słowa. Pani chyba nie zrozumiała o co chciałam tutaj zapytać. Pani poinformowała nas tutaj wszystkich, że chce pisać psychologiczną analizę treści listów pożegnalnych samobójców. Jednak nie wiem czy już udało się Pani zgromadzić jakiś zbiór takich listów? Czy Pani już czytała co ludzie piszą w swoim ostatnim słowie do świata? Bo mówiła Pani wiele o nawiązaniach, cytowała Pani wielu badaczy zajmujących się śmiercią, ba, któż z nas się nie zajmuje chociażby własną śmiercią, śmiertelnością, tutaj nie mam żadnej obawy, że taki wstęp napisze Pani zapewne znakomicie i będzie się go dobrze czytało. Być może nawet zresztą od razu można założyć, że do czego by pani  nie doprowadziła analiza listów samobójców – znakomicie wyjdzie Pani także zakończenie. Bo tak już u nas jest z tą psychologią, że wstępy i zakończenia nam się udają świetnie. Ale co dalej? Zatem pytam jeszcze raz czy Pani ma już jakieś listy, dostęp do nich?

- Nooo, jeszcze nie zastanawiałam się nad tym prawdę mówiąc liczyłam tutaj na jakąś pomoc ze strony Pani Profesor, bo nie ma o ile wiem takiego zbioru… – Maria pierwszy raz od wielu tygodni wbiła oczy w blat stołu.

- No właśnie wie Pani, to była moja pierwsza myśl praktyczna, że dobrze, niech Pani spróbuje napisać taką pracę, dlaczego nie, ale skąd i na jakich zasadach w zasadzie Pani chce zyskać dostęp do absolutnie podstawowego materiału dla swojej pracy? Kto Pani to udostępni, na jakich zasadach i kolejna kwestia – w jakiej ilości? Jaką drogą będzie Pani dokonywać selekcji tego materiału? Zbada Pani wszystkie samobójstwa w ostatnim roku, dwóch, trzech latach? W całej Polsce czy tylko w Warszawie, albo w Krakowie? Akta takich spraw pewnie przechowuje policja, może prokuratura. Ile zajmie Pani dotarcie do tych akt, zyskanie zezwolenia na zapoznanie się z treścią tych akt? Co Pani napisze w podaniu o zezwolenie na dostęp? Czy spotka się Pani z rodzinami samobójców, żeby poznać kontekst tych - tragicznych dla każdej z rodzin – wydarzeń? Czy poprzestanie Pani na lekturze samych listów i zwięzłej notatki policyjnej podającej wiek, płeć samobójcy, imiona rodziców, ewentualnie podstawowe informacje jakie zawiera policyjny protokół? To są bardzo praktyczne kwestie i Pani musi znać odpowiedź na te pytania, bo nie ma Pani czasu, rok seminarium już minął pani Mario! Wszyscy tutaj – chociaż wydaje się, że niewiele się działo przez pierwszy rok – ale jakoś pracowaliśmy. Pani musi mieć to dobrze przemyślane już teraz i tutaj. Nie może Pani zaczynać od zera i raczyć nas ładnie opakowanymi ogólnikami i garścią cytatów!

Maria dalej trwała w bezruchu, jakby zaskoczona, oniemiała.

- Poza tym wie Pani – kontynuowała Pani Profesor – problem samobójstwa, jeżeli spojrzymy na ten problem od strony możliwości psychologii, możliwości badawczych jakie ma magistrant, wydaje się niezbyt obiecujący.

- No właśnie dlatego chciałam pisać o listach pożegnalnych… - Maria wybudziła się nagle ze stuporu, szukała pasa startowego, przypomniała sobie kim jest, była, kim powinna być, tylko potrzebowała przestrzeni i czasu, żeby znowu rozpędzić w sobie gadającą maszynę - ... właśnie jakby zdając z tego sobie sprawę chciałam…

- Nie zdaje sobie Pani sprawy – Przerwała Pani Profesor patrząc jej w oczy, bo Maria wybudzona podniosła wzrok znad blatu i powtórzyła jeszcze raz – Właśnie chodzi o to, że nie zdaje sobie Pani sprawy. 

Ta rozmowa nie była już zwyczajną wymianą zdań. To było jasne. Jakieś dwie moce się tutaj ścierały i wyglądało na to, że dopóki jedna z nich nie weźmie wyraźnie góry nad drugą, nic innego poza wojną, walką was nie czeka.

- Oszczędzę Pani i państwu tutaj trochę czasu i podpowiem, że gdyby Pani spróbowała zmierzyć się z tym, o czym mówiłam na początku – Pani Profesor w pełni kontrolowała sytuację, chociaż nie podniosła głosu ani na chwilę, uniosła tylko brwi – to by Pani zdała sobie sprawę, że w listach pożegnalnych samobójców nie ma nic, co można by było skutecznie poddać analizie na poziomie, który Pani proponuje. Jest inny problem, który można by podjąć, jeżeli temat samobójstwa Panią rzeczywiście interesuje i proszę to przemyśleć sobie przez ten najbliższy tydzień. To jest sprawa osób, które zostają na tym świecie i muszą się zmierzyć z tym, że ktoś podjął tak dramatyczną decyzję. Samobójca zabiera swoją tajemnicę do grobu, nie mamy jak z nim porozmawiać, a listy, proszę mi wierzyć są schematyczne jak listy żołnierzy z frontu i bardzo rzadko kiedy wykraczają poza ten schemat. Natomiast problem tych, którzy zostają z tajemnicą samobójcy – to jest rzecz ciekawa, ale wymagałaby od Pani dogłębnego przemyślenia tak kwestii teoretycznych jak i praktycznych, ale – i to proszę mieć szczególnie na uwadze – moralnych i etycznych. Bo to jest ogromny problem etyczny – na ile psycholog i na co może sobie pozwolić w takim badaniu.

Maria wymamrotała coś, wyraźnie rozbita psychicznie, pożegnała się i wyszła niemal niezauważalnie i gdyby nie terkot jej walizki na kółkach po płytkach korytarza instytutu moglibyście w ogóle nie zauważyć jej nagłego zniknięcia. Podobno spieszyła się na pociąg chociaż ledwo co przyjechała, przecież.

Tydzień później jednak wystąpiła w swojej znanej roli, znowu pełna energii, zapału, z gotową listą cytatów w głowie. Mówiła podobnie, aczkolwiek tym razem krócej, na wstępie dziękując Pani Profesor za poświęcony czas i celne, krytyczne uwagi, które pozwoliły jej rzeczywiście wybrnąć z trudnej sytuacji zanim zaistniała, zejść z mielizny metodologicznej, skały niemoralności omijając przy tym szerokim łukiem. Tym razem praca miała opierać się na wywiadach z rodzinami samobójców. Kiedy skończyła Pani Profesor nie zapytała was co o tym myślicie, ale od razu zapytała czy Maria ma już jakieś przemyślenia na temat tego jak dotrzeć do osób, o których chciałaby napisać i jaką chciałaby zastosować metodę wywiadu. Kiedy jej pytanie zawisło w ciszy przysiągłbyś, że wszyscy odczuli, jakby powietrze w gabinecie zamieniło się nagle w rodzaj gęstej, naelektryzowanej cieczy. Byli tacy, którzy widzieli nawet drętwę przepływającą swobodnie pod żyrandolem, sypiącą iskrami, mimo, że jak wiadomo drętwy nie sypią iskrami a uśmiercają od razu, jednym kopnięciem.

- Jeżeli chce mi pani znowu powiedzieć, że liczyłaby Pani na moją pomoc, to od razu powiem Pani, że niestety Pani nie pomogę. – Pani Profesor spojrzała na Marię ze smutkiem w oczach. - Nie mam takich możliwości. Jak Państwo już wiedzą, owszem zajmuję się w jakiś sposób praktyką psychologiczną, ale akurat nie z rodzinami samobójców, ale z ludźmi bezdomnymi. Zatem zapytam jeszcze raz – czy ma Pani jakiś pomysł jak dotrzeć do osób, których relacje mają stanowić centralny punkt pani zainteresowania w ramach tej pracy?

- No niestety nie, szczerze mówiąc myślałam… - zaczęła wyraźnie już zdezorientowana Maria. - … w sumie to pomyślałam, że to rzeczywiście może być pewien problem, który wydłuży mój projekt badawczy, więc pomyślałam, że może w takim razie zająć się tematem bezdomności, skoro Pani Profesor pracuje z takimi ludźmi to może mogłabym skorzystać z Pani wiedzy i doświadczenia także na tym polu…

- Pani Mario, Pani nie rozumie chyba języka jakiego tutaj używamy. Mówimy niby te same słowa, ale nie rozumiemy się. Tak myślę, bo drugi raz popełnia Pani ten sam błąd w myśleniu o swojej, ale także mojej, naszej pracy. Ja wiem, że mam opinię teoretyka, że to seminarium ma opinię innego niż wszystkie inne, ale jak widzicie państwo ja staram się mimo wszystko wskazać wam, że wasz wysiłek, zmaganie się z tematem powinno mieć przełożenie praktyczne. To jest trudne, niełatwe z różnych względów może nawet bardziej wymagające niż napisanie pracy z psychologii eksperymentalnej. Po prostu. No ale nikt państwa nie zmuszał, wyście wybrali mnie a ja was i jakoś staramy się to razem dźwignąć. Proszę dać mi dokończyć. Chciałam powiedzieć, że oczywiście mogę Pani pomóc zebrać jakiś materiał, doświadczenie do pracy w której zada sobie Pani jakiś trud związany z jakimś aspektem, psychologicznym aspektem, może nawet rozumianym bardzo szeroko problemu bezdomności. Tylko apeluję do Pani o dwie rzeczy. Po pierwsze, żeby Pani dobrze przemyślała temat, o czym, dlaczego chce Pani napisać, żeby to było coś autentycznego, coś co naprawdę chce pani zrozumieć, coś ważnego. Tak to się u nas mówi przecież – jeżeli czegoś kompletnie nie rozumiesz i budzi to twój niepokój to jest najlepsza temat na napisanie pracy magisterskiej i rozwinięcia jej potem może nawet w ramach doktoratu. To jest niezmiernie ważne. Praca autentyczna, nawet jeżeli nie do końca udana może się okazać ważna na wiele sposobów. Nie tylko dla Pani, dla mnie ale kogoś, kto być może za jakiś czas ją przeczyta, zainspiruje się, zarazi wątpliwością, niepokojem. No, Pani Mario, na tym polega między innymi przygoda zwana nauką, także w tym mikroskopijnym wymiarze naszego, mojego seminarium. I proszę o tym wymogu – istotności, ważności pamiętać. Ja nie chcę prowadzić prac magisterskich, tylko po to, żeby moi magistranci jedynie zaliczyli koniec studiów. Ja chcę się od państwa też czegoś uczyć, chcę uczestniczyć w waszym rozwoju, stawaniu się. Prosiłabym, żeby Pani mi to także umożliwiła. A do tego musimy mocno zakotwiczyć temat, kwestię do wyjaśnienia w ramach Pani pracy, albo chociażby naświetlenia. Ale po drugie, chciałam też poprosić Panią, żeby Pani dobrze przemyślała czy aby na pewno chce Pani takiego rodzaju pracy. Bo ja oczywiście mogę Pani załatwić spotkania, praktyki, staż, jakkolwiek tego nie nazwać w tym czy innym ośrodku dla ludzi bezdomnych, a może w hospicjum, bo może za tydzień wpadnie Pani na pomysł, żeby pisać jednak o rodzicach dzieci umierających na raka, nie wiem tego. Tylko wie Pani, powiem Pani z własnego doświadczenia, ci ludzie, wszystko jedno czy mówimy o ludziach bezdomnych, o ludziach nieuleczalnie chorych, czy generalnie o ludziach w różnych kryzysach egzystencjalnych, oni wszyscy są bardzo czuli. Jeżeli wyczują od Pani nieszczerość intencji, że traktuje ich Pani jako materiał do swojej pracy li-tylko, że ich autentyczny dramat, tragedia jest dla Pani ważny tylko jako tworzywo, z którego uplecie Pani kawałek swojego perfekcyjnego życia – odrzucą Panią. Niczego się Pani od nich nie dowie, bo odrzucą Panią i zrobią to jeszcze w sposób, który będzie dla Pani trudny do przyjęcia. Bolesny. Może wulgarny, a może po prostu celny. Bo oni widzą i wiedzą dosyć szybko kto z nimi rozmawia, jakie ma słabe punkty i potrafią te intuicje wykorzystać. I nie ma wtedy litości ani empatii. Proszę mi wierzyć. Czy Pani mnie dobrze zrozumiała? Jeżeli tak to proszę to zabrać ze sobą w serduszku do Warszawy i przemyśleć dobrze. I w razie czego, zanim Pani przedstawi nam kolejny projekt proszę może do mnie zadzwonić w godzinach konsultacji albo przyjechać trochę wcześniej w ten czwartek. Dobrze? Żebyśmy się już całkiem zrozumiały i żeby nie marnować sobie więcej czasu, niż to konieczne. Zgoda?

I znowu ta cisza, która nie jest ciszą ukojenia, znowu mamrotanie, przepychanie się między ścianą a stołem, płaszcz, apaszka, walizka, turkot kółek walizki po płytkach korytarza instytutu.

Zdaje się, że kolejny tydzień odpadał, bowiem były godziny rektorskie związane z wyjazdami na Wszystkich Świętych także spotkaliście się wszyscy znowu po dwóch tygodniach przerwy. A może to były trzy. Wiadomo było, że Maria i Pani Profesor kontaktowały się w międzyczasie, że zawarły jakiś rodzaj paktu, protokołu zbieżności i ta trzecia prezentacja tematu miała być już tą właściwą. Zatem znowu jak w zaciętym kadrze – gabinet, stół, wy dookoła, walizka odstawiona grzecznie pod ścianę, Maria w apaszce i z płaszczem zsuniętym z ramion, niby, że wbiegła właśnie prosto z pociągu. I znowu podziękowania, że wnikliwe uwagi, że wspólnie spędzony czas i konstruktywna krytyka, które pomagają się rozwijać to rzeczy nie do przecenienia w życiu i Maria rozumie tutaj rolę promotorki, prowadzącej seminarium i cieszy się niezwykle, że może wreszcie wszystkim zaprezentować ostateczny temat pracy, uzgodniony w toku wspólnych dyskusji. A tym tematem ma być motyw drogi w doświadczeniu rozwojowym człowieka. I miała być to praca oparta o źródła dyskursywne, coś w rodzaju eseju drogi, eseju wędrownego.

Wszystko wydawało się do siebie pasować, ale kiedy przyszło do rozwinięcia dotyczącego zaplecza teoretycznego tej pracy, Pani Profesor nagle opuściła oczy i jakby czegoś szukała pod stołem. Potem podniosła wzrok na Marię i znowu opuściła i widać było, że coś idzie nie tak. To, co nastąpiło później zupełnie przykryło to, co było przedtem, zatem trudno teraz odtworzyć, w którym momencie wywód Marii został przerwany stanowczym głosem Pani Profesor, który żądną miarą nie był już cichy ani spokojny. I nie pamiętasz też dokładnie na czym polegała prezentacja nowego, ostatecznego tematu pracy Marii. Pewne jest, że atmosfera ulgi, rozluźnienia jaka zapanowała przez moment wyparowała w takim tempie jakby ktoś chlusnął szklanką wody na rozgrzany piec. Sekunda skwierczenia i nagle nim ktokolwiek się zorientował - zrobiło się gorąco jakby właśnie gabinet stał się środkiem pieca. No bo się stał.

- Pani Mario, bardzo przepraszam, że znowu wtrącam się w Pani wywód, ale to co Pani robi jest naprawdę niepoważne. - Pani Profesor nie podniosła chyba jeszcze głosu, ale w napięcie w jej głosie wydawało się krańcowe. Mówiła jeszcze spokojnie, ale dużo szybciej niż normalnie. - Pani chyba zapomniała o czym rozmawialiśmy ze sobą tydzień temu, umówiłyśmy się, że owszem Pani praca będzie oscylowała wokół pojęć drogi i wędrówki, jako metafory rozwoju człowieka, ale na miłość boską Pani znowu raczy nas jakimiś frazesami, ogólnikami i stosem byle jak dobranych cytatów, co ma zapewne wszystkim zamknąć usta i uniemożliwić rzeczową dyskusję!

- Ależ ja przecież dokładnie mam zamiar realizować ten temat – wybuchła Maria, słowa wylały się z nią z energią ale jakby i z ulgą, że nareszcie już może. - Nie rozumiem skąd u Pani taka zła wola wobec mojej osoby, nigdy się nie spotkałam z takim traktowaniem, przez tak długi czas, przecież ja specjalnie chciałam właśnie trafić do Pani tutaj do Krakowa, jeżdżę co tydzień, żeby jednak...

- Przecież ja nie zaprzeczam Pani Mario, że Pani tu jeździ co tydzień, tylko, że Pani chyba nie rozumie  zupełnie, że póki co to wszystko nie ma sensu, bo w tym co Pani przedstawia nie ma tematu. I nie zajmujemy się od kilku tygodni niczym poza Pani poszukiwaniami tematu, co Pani powinna mieć już dawno przemyślane. Pani powinna być w trakcie pisania, a nie na etapie ciągłego emablowania nas swoją erudycją, która jak widać do niczego nie prowadzi, bo Pani stoi w miejscu! I my wszyscy razem z Panią! Ciągle musimy tutaj wszyscy wysłuchiwać Pani okrągłych zdań i mimo, że nikt nie chce wobec Pani być nieuprzejmy, trzeba to powiedzieć zdań pustych, nie opartych zupełnie na niczym! Pani kompletnie nie rozumie po co Pani tutaj jest i w jakim celu.

- Muszę zaprotestować, Pani jest w tej chwili wobec mnie arogancka! – krzyknęła Maria i przez chwilę zapadła cisza, w której wydawało się, że może wydarzyć się wszystko. Ale nie wydarzyło się nic, bowiem Pani Profesor trzymała kontrolę nad tym starciem. Mimo pozornej dysproporcji, siwa, drobna, zawsze skromnie ubrana, niczym świecka zakonnica kobieta miała przewagę totalną. I ta przewaga nie wynikała nawet z przewagi intelektualnej, czuć było, że ma zupełnie inne zaplecze, inne źródło i fundament. I było w tym coś fascynującego i przerażającego zarazem. Jakby cała życzliwość, spolegliwość nagle zniknęła, a skromny wędrowiec okazywał się kimś zupełnie innym, niż wszyscy przypuszczali, wszyscy, którzy traktowali go jak dziwaka, żebraka nagle zamierali w tym pomieszaniu podziwu i bojaźni. I nie chodziło o to, że ktoś dobył broni siecznej, chociaż przez mgnienie oka jakby pobłysk ostrza przemknął przez twarz Pani Profesor, a skoro przemknął, wiadomo było, że co zostało rozdzielone ostrzem wojownika – już się nie zejdzie. Lekki powiew powietrz na twarzach jakby znowu ostrze przeszyło powietrze.





- Pani Mario, wszyscy są tutaj świadkami pani kolejnych spektakli obliczonych nie wiadomo na co, zatem pozwoli Pani, że przypomnę, że owszem, umawiałyśmy się, że Pani będzie pisała o metaforze drogi i wędrówki, że to będą te motywy, które Pani wykorzysta, oprze się na nich, ale umawiałyśmy się też, że Pani uściśli ten temat przez tydzień, wymyśli Pani coś konkretnego, jakieś konkretne ujęcie, punkt wyjścia. Nikt z państwa obecnych tutaj, niezależnie od tego od czego by nie wychodził, jak bardzo szalonego pomysłu by tutaj nie przyniósł do przedyskutowania - nie poprzestał na ogólnym biciu piany, każdy próbuje jakoś przeniknąć, doprecyzować zagadnienie. Ja wiem, że krażą o mnie legendy, że ten i ów pisał u mnie nawet prace magisterską z „Gwiezdnych wojen” Georga Lucasa, ale spieszę donieść, że to nie była praca o „Gwiezdnych wojnach” tylko o wzorcach ludzkiego rozwoju i archetypach, które ta saga wykorzystuje i uobecnia w masowej kulturze. I to nie była praca o niczym, ale oparta o bardzo konkretne i życiowe kwestie. Wszyscy, nawet najbardziej oporni tutaj wykonali wokół swoich spraw i ze sobą ogromną pracę, także osobistą, a tylko Pani jedna bez przerwy obraca się w ogólnikach, i jeszcze jak widzę zdaje się Pani czuć zraniona tym, że zwracam uwagę na to, że, póki co, marnuje Pani mój i wszystkich tutaj obecnych czas. Dlatego zapytam teraz może raczej o tę drogę, czy Pani ma jakieś pojęcie w jakich konkretnie tekstach jakich tradycji duchowych ludzkości pojawia się ten motyw, w jakim ujęciu, kontekście? Czy Pani zadała sobie trud, żeby przejrzeć pod tym kątem, bo ja wiem, chociażby Mircea Eliadego?

- Kiedy właśnie chciałam na początku skupić się na odnalezieniu jakichś trafnych zdań, cytatów wyprowadzających w tę przestrzeń, otwierających nowe rozumienie i właśnie miałam to przedstawić! – Maria wydawała się niezachwiana. Niezachwiana w swojej wierze w siebie.

- Niech Pani już skończy na miłość boską z tymi cytatami! – Niemal krzyknęła Pani Profesor – ja Pani zadałam konkretne pytanie, podstawowe pytanie, czy Pani chociażby przejrzała Eliadego ?! Przecież ten motyw to jeden z bardziej powszechnych i obecnych motywów we wszystkich niemal kulturach, tradycjach duchowych, religijnych, filozoficznych! Czy pani dokonała chociażby pobieżnego przeglądu tych ujęć? Czy zdecydowała Pani na których się oprze, a które zostawi na marginesie? A jeżeli nie, to może, skoro Pani jest na moim seminarium, u mnie, jak Pani twierdzi wybrała sobie Pani ze wszystkich uniwersytetów w Polsce, studiując w Warszawie - Uniwersytet Jagielloński, a z wszystkich znakomitych możliwości jakie ta uczelnia daje, wybrała Pani moją skromną osobę na promotora, na co się zgodziłam warunkowo – to zapytam, czy może przejrzała Pani którykolwiek z moich artykułów z ostatnich kilku lat? Czy może przeczytała Pani rozdział z mojej książki, którą wydałam w tym roku o archetypie  pielgrzyma, o archetypie drogi? Wie Pani w ogóle, że coś takiego napisałam?

- Oczywiście, że wiem – syknęła Maria, a jej oczy zwęziły się do rozmiarów wąskich kresek, na opisanie, której to formy powstało tak wiele literackich synonimów i określeń, że nie ma sensu teraz, któregoś przytaczać, i tak wszyscy wiedzą o jakiego typu mrużenie oczu chodzi i jak ono jest złe. – w zasadzie czekałam, aż Pani mi to wypomni, tak jasne bo to jest najważniejsze dla Pani, że Pani napisała już rozdział swojej książki – tutaj Maria wprawnym ruchem, jakby robiła to setki razy narzuciła na ramiona płaszcz spoczywający do tej pory w nieładzie częściowo na niej a częściowo na oparciu krzesła. Wydawało się że fuknęła jeszcze, kiedy lekko drżącymi dłońmi zaczęła poprawiać notatki, tak jakby leżały dotąd  w nieładzie i jakby chciała je schować gdzieś, chociaż przyszła z nimi właśnie luzem trzymanymi w ręku a leżały na stole  w idealnie ułożonym kopczyku podpartym niebieską teczką z gumką.

- Nigdy w swoim życiu nie spotkałam się z takim traktowaniem na uczelni – powiedziała jeszcze donośnie – i to jeszcze ze strony osoby, od której można byłoby się spodziewać pomocy, jestem zawiedziona, co najmniej zawiedziona, żegnam Panią, po prostu  żegnam!

Maria  wstała i pewnie chciała wyjść gwałtownie i niepowstrzymanie, ale gabinet był ciasny a stół po środku gabinetu duży, więc zaczęła przepychać się wokół stołu, co odebrało jej wyjściu część oczekiwanego zapewne piornującego efektu. Nie było to specjalnie malownicze, może dopiero teraz było widać wyraźniej, że nie jest szczupła, a wszystkie warstwy ubrań, włącznie z płaszczem, apaszkami czyniły ją jeszcze mniej szczupłą. Przedzierała się, kolejne osoby podsuwały się nieco do stołu by dać jej przejście, krzesła tarły o podłogę, stopy szurały, a do tego jeszcze ta walizka na kółkach, wówczas oznaka statusu i zamożności, jakoś nieporęcznie się kolebała za nią. Ostatnią przeszkodą przed wyjściem było krzesło Pani Profesor, ale ta nie drgnęła ani o centymetr. Nie ustąpiła ani na pół kroku. Nie odwróciła się by cokolwiek powiedzieć. Także wtedy gdy Maria z pełnym rozmachem i tłumioną złością, której nie mogła wyrazić wcześniej trzasnęła drzwiami. Aż echo zadudniło na korytarzu i wszystkim się zdawało, że był to huk tak potworny, że nie było już słychać tych cholernych kółek od walizki turkoczących po płytkach w korytarzu instytutu. I wydawało się, że to echo brzmi jeszcze, chociaż nie grał ani Wojski ani nikt inny ze znanych trębaczy.

- Nie wiem czy Państwo tak jak i ja też macie wrażenie, że Pani Maria właśnie się wypisała z naszego seminarium? – zapytała Pani Profesor zwyczajnym delikatnym uśmiechem, który chyba nie był uśmiechem. – Bardzo was przepraszam, nie sądziłam, że do tego dojdzie, ale nie wiem, może mi powiecie teraz albo za jakiś czas, czy ja naprawdę z czymś przesadziłam? Proponuję wszystkim teraz chwilę przerwy, mamy jeszcze godzinę, ale kto pali, to niech sobie pójdzie zapalić a ja tymczasem otworzę tutaj okno, żeby przewietrzyć trochę, bo zrobiło się duszno, dobrze?


CDN

Komentarze

Popularne posty