Esej heroiczny albo "Nowa Transmigracja", skrawki, fragmenty (czwartek)



10 lutego 2022, czwartek

Ogólnie, owszem - szanowało się mundur za to, że inni robią to, na co my nigdy byśmy, albo prawie w ogóle nie mielibyśmy ochoty. Kamasze, kałasze, bieganie we wdzianku OP-1 po poligonie, szorowanie szczoteczkami korytarzy i skikanie po piwo dla "dziadków". Mało kto po wyjściu tęsknił do wojska jako instytucji. I robiło się, co się dało, żeby jednak nie iść i oddać ojczyźnie co się jej należy na inny sposób. Za moich czasów, około końca obowiązkowej edukacji na poziomie średnim chłopcy masowo zapładniali coraz młodsze dziewczyny, żeby wziąć ślub i mieć odroczenie "na jedynego żywiciela rodziny". Były też legendy o tym kolesiu, co jak mu nie dali odroczenia ze względu na pacyfizm i światopogląd to darł się na całe WKU, że im kurwa pół jednostki wystrzela, jak ten Olejnik, niech no tylko dadzą mu broń do ręki. I był jeszcze inny, który twierdził, że jest chory psychicznie, ale nikt mu nie wierzył. I stał tak w pokoju przed komisją odwoławczą, a w pokoju komisji było otwarte okno, takie ze stalowymi kratami po drugiej stronie, więc chłopak wymyślił, że się rozpędzi, skoczy na kratę i będzie ją szarpał jak małpa. Zatem kiedy komisja kręciła nosem, że te żółte papiery to sobie może w dupę wsadzić, chłopak skoczył jednym susem do okna i wyrżnął z całej siły czołem w belkę dzielącą framugę okienną na dwie części. Bo to było dzielone okno, ale jak się patrzyło pod światło, od środka to nie było widać. I dali mu odroczenie, bo kto normalny z całej siły rzuca się tak, żeby wyrżnąć czołem, dokładnie środkiem czoła, w belkę co jest po środku framugi? Wariat. 


Tak było, wszyscy potulnie wraz ze skończeniem osiemnastu lat szliśmy na komisje, gdzie nam pobierano krew, kazano oddychać oraz ściągać gacie, pochylać się do przodu, rozchylać pośladki i pokazywać pielęgniarce lub lekarzowi a czasem całej komisji dupę. Do dzisiaj pamiętam te frazę „Pan się pochyli i rozszerzy szparę”. Serio, moja dupa, to była dla nich szpara. I do dzisiaj nie wiem po co to wszyscy robiliśmy. Legendy krążyły na ten temat, ale nigdy się nie dowiedziałem. Jedyni mówili, że to, żeby sprawdzić czy jesteśmy higieniczni i czy dupa podarta i czysta, inni mówili, że sprawdzają czy pasożytów w dupie nie ma, owsików czy coś, a jeszcze inni mówili, że sprawdzają czy zwieracz odbytu nie rozluźniony, czy pedała do wojska nie biorą. No i byli tacy, co podobno dwa dni przed komisją siadali na butelce od coli, żeby rozciągnąć sobie odbyt, ale nie wiem czy to prawda i czy ktoś na rozciągnięty zwieracz odbytu dostał odroczenie


I te opowieści o potwornej nudzie koszar i poligonów. Kumpel mówił, że szkolił pobór jako podporucznik rezerwy na poligonie z łączenia dwóch kostek trotylu lontem. Miał na to szkolenie z łączenia dwóch kostek trotylu lontem dwa dni poligonu. Mówił, że głównie to się ćwiczyło coś co nazywał się w żargonie wytopem czasu i maskowaniem Czyli wszyscy całym plutonem leżeli w krzakach i spali. Jeden zawsze stał na czatach jakby kadra jechała sprawdzić jak idzie dwudniowe szkolenie z łączenia lontem dwóch kostek trotylu. I kiedy czujka meldowała, że jadą, jadą - to wszyscy się wygrzebywali z trawy, krzaków, liści, otrzepywali mundury, prostowali czapki i stawali w szeregu a pan podporucznik rezerwy pokazywał, że, o - tu są dwie kostki trotylu i lont, i tu się wkłada lont i już, o proszę dwie kostki połączone. I że niby tak dwa dni stoją w szeregu przed podporucznikiem rezerwy i on tak dwa dni przez osiem godzin poligonu dziennie łączy na ich oczach dwie kostki trotylu jednym lontem, żeby się utrwaliło. Nie wiem kto w to wierzył, ale wysokie szarże kiwały głowami, że tak podporoczuniku, pracujcie no z szeregowymi dalej, pracujcie, jedziemy dalej. Jechali, a cały pluton znowu – maskowanie i wytop czasu.

Żeby było jasne – też kiedyś dostałem bilet do wojska zaraz po skończeniu studiów. Zaczynałem właśnie pracę w Urzędzie Marszałkowskim i zostałem inspektorem do spraw wydawnictw. Wydawało mi się, że oto Boga za nogi złapałem, że oto się stanę wydawcą poetów. A tu – bilet do wojska, stawiennictwo wtedy i wtedy, tutaj a tutaj. Poszedłem do oficera do spraw niejawnych, bo wtedy w każdym urzędzie taki był. Taka resztówka po czasach słusznie minionych. Oficer do spraw niejawnych miał gabinet na uboczu, w nim na ścianie mapę Polski z podziałem na 49 województw, z czasów Gierka i dwa telefony stacjonarne, jeden zwykły z tarczą a drugi z tarczą i dwoma przyciskami, białym i czerwonym. Przyszedłem, ukłoniłem się ładnie, zapytałem kurtuazyjnie czy nie przeszkadzam, chociaż widzę, że ten oficer to personifikacja ukrytego bezrobocia i apoteoza samotności i alienacji.

 Skinął głową, to ciągle stoję i mówię, wie Pan, taka sprawa, bilet do woja, a ja tutaj zaczynam pracę, no, mogę jechać nie ma sprawy, tylko, że skomplikuję funkcjonowanie referatu kultury, gdzie odpowiedzialne zadania postawiła mi ojczyzna moja – ta duża i ta mała. A ten siknął na mnie, wskazał ruchem podbródka krzesło, usiadłem, siedzę a ten patrzy na mnie i nagle krótko warknął, tak prawie szczeknął:

- Nazwisko!

Odpowiedziałem jakbym miał łuk odruchowy w gębie, jakby to nie gęba była a kolano uderzone młotkiem. A ten zasępił się, zaczął powtarzać moje nazwisko na głos, jakby z czymś mu się kojarzyło. Mantruje tak mantruje, dziesiąty raz obrócił moje nazwisko w ustach, no to chciałem ulżyć człowiekowi w cierpieniach i mówię, że może kojarzyć bo dziadek był w resorcie w latach sześćdziesiątych, i może nie powinienem się dzisiaj tym chwalić, no ale był, nazwisko miał takie samo, stopień miał pułkownika, a potem przeszedł do Wojskowego Instytutu Historycznego, i … – tutaj przerwał mi oficer do spraw niejawnych w cywilu, rękę podniósł jakby stał na dziobie łodzi i właśnie uciszał rozszalałe fale jeziora Genazaret i powiedział:

- Ale co też pan, no co mi Pan, Panie, no przecież co, że dzisiaj nie wypada proszę Pana! Ależ co Pan! – aż zapowietrzył się z emocji, w oczach jakaś jasność mu się roziskrzyła. Blask tam zawitał, już nie był sam, już był wśród swoich. Nie wyprowadzałem go z błędu. – Że nie wypada ?! Proszę Pana, proszę Pana! No przecież obaj wiemy jak jest! No, wiemy nie? No. To co mi Pan tutaj…., no, a jaka sprawa?

- No bilet do wojska – zacząłem nieśmiało, nawet ze wstydem widząc jasność jego oczu – nie to, że chciałem coś, no ja mogę jechać, tylko lepiej by było, żebym, wie Pan, miał czas uporządkować swoje sprawy… bo…

- Spokojnie – przerwał mi i bez pytania podniósł słuchawkę telefonu, tego z tarczą i z dwoma przyciskami – czerwonym oraz białym, wykręcił numer, postukał chwilę palcem o blat stołu w zamyśleniu. Po chwili musiał ktoś odebrać bo ożywił się – Nooooo, witam pana pułkownika, no, jak, no ja, no, mówię, nooooo…

Przerwał, z drugiej strony słuchawka zaskrzeczała niezrozumiale, słuchał jakiś czas, kiwał głową a dłuższej chwili zaczął znowu:

- No dobra, słuchaj mnie kolego towarzyszu pułkowniku, jest tu u mnie taki, ten, no… - tu łypnął ku mnie, ciepłota oczu wyparowała w pół sekundy kiedy warknął szorstko – Nazwisko!

Podałem, odetchnął z ulga, powtórzył nazwisko do słuchawki, która znowu zaskrzeczała przez moment niezrozumiale.

- Nieee, nie o to chodzi – przerwał skrzeczącej słuchawce – bilet mu wysłaliście do jednostki, no… nooooo, widzisz, rozumiemy się, no, nie, no znam, bo to wiesz, dziadek tam był pułkownikiem chyba, tak ten sam, ten sam. No. To czołem panie pułkowniku. Czołem.

Odłożył słuchawkę, spojrzał na mnie, chyba nawet uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.

- No, gdyby cokolwiek jeszcze Panu przysłali, to pan z tym przyjdzie do mnie, dobra?

Ale już nigdy nic do mnie nie przysłali. Nie miałem zatem okazji zostać podporucznikiem rezerwy, żeby uczyć na poligonie kilkunastu żołnierzy służby zasadniczej łączenia dwóch kostek trotylu jednym kawałkiem lontu.

Komentarze

Popularne posty