Scenariusze niewymuszonych wzruszeń. Ballada prowincjonalna (wtorek)

8 lutego 2022, wtorek




Często, szczególnie w czasie nawijania przewodu koncentrycznego na metry przychodzą do mnie różne scenariusze, niemal filmowe, powieściowe na niezwykłe opowieści z przewidywalnym zakończeniem normalnie z życia wzięte.
Tym razem nawijałem skrętkę komputerową, brudziła mi palce, bo to była ta tak zwana przez klientów "doziemna" czyli po prostu w płaszczu odpornym na promienie UV i wypełniona żelem, który powinien być suchy, ale nie jest suchy tylko tłusty i jak skrętak postoi w kartonie koło grzejnika, to wszystko jest w tym żelu, niby to silikonie.
Pomyślcie o tym czasem, zanim coś zrobicie głupiego. Pomyślcie. Lepiej wcześniej pomyśleć niż później marznąć.
No i to leci tak, że spotyka się pewnego dnia grupa młodych ludzi i jeden starszy ludź, żeby robić wielkie rzeczy w małym mieście. Zawiązują taką grupę entuzjastów kultury, literatury, muzyki. Odgrzebują lokalne tradycje, nawiązują kontakty, pojawia się zainteresowanie władz miejskich, nawet jakieś pieniądze, organizują festiwal muzyczny, przyjeżdża urodzony w mieście sławny kompozytor, robią sobie z nim selfiaka, plany rosną, puchną.
Organizują festiwal sztuk wizualnych, jacyś młodzi reżyserzy, filmowcy odkrywają, że miasto ma wielkie walory zdjęciowe, za nimi przybywają fotografowie i fotografik, robią warsztaty dla dzieciaków z biednych domów, fundacja ze stolicy "Kwęk Stojąca Fala" załatwia dobre aparaty dla ubogich dzieci, żeby mogły sobie pokazać na co je stać.
Potem uruchamiają w mieście powiatowym pismo literackie, ogólnopolskie, robią konkurs, imprezę, potem serię wydawniczą. A potem władze miasta powołują Instytut Sławnego Kompozytora, przybijają tabliczkę do Ratusza. A potem kompozytor umiera, wbrew nadziejom, majątek zapisuje żonie i córce, nic dla swojego rodzinnego miasta, gdzie stoi jeszcze w muzeum chrzcielnica w której był chrzczony.
Potem urzędnik miejski podnosi czynsz za lokale w Ratuszu o pięćset procent i grupa młodych ludzi, którzy w międzyczasie , kiedy ich rówieśnicy robili kariery, zakładali firmy, ciułali kasę, brali w leasing samochody - stali się ludźmi w średnim wieku - musi opuścić Ratusz.
Potem upada w całym kraju czytelnictwo, więc ludzie przestają kupować książki, umiera założyciel grupy, ktoś tam się rozwodzi, więc wypada z orbity znajomości, potem okazuje się, że trzeba jednak startować na konkursy ofert tak jak wszyscy. Kończy się przyjaźń i życzliwość władz miasta. Tabliczka z nazwą Instytutu Imienia Sławnego Kompozytora wisi ciągle na ścianie Ratusza, ale nikt nie wie czy cokolwiek odpowiada jej w środku, czy jest jakiś pokój, gabinet, jakiś dyrektor tego instytutu.
Wreszcie ostatni z tej grupy, kiedy orientuje się że ma już 47 lat i jest śmiertelnie zmęczony, chociaż niczego w zasadzie wżyciu nie dokonał, że musi przystanąć w biegu, chociaż nigdzie nie dobiegł i odpocząć, za wszelką cenę odpocząć mówi pewnego razu do kolegów i koleżanek:
- A pocałujcież wy mnie wszyscy w dupę.
I dochodzi. Na dworzec, bo nawet przestał już mieszkać w tym mieście ale nikt tego nie zauważył. I tyle. Wszyscy rozchodzą się do domów, nic już nie mąci ciszy i konwencjonalnego rytmu życia powiatowego miasteczka. Tylko tabliczka Instytut ciągle straszyła. Ale po festiwalach, spotkaniach, imprezach, piśmie literackim, płytach, książkach - śladu nie zostało. Kilka lat, wszystko wymiotło.
Następna taka historia za dwa pokolenia, jak wszyscy zapomną, że coś takiego się zdarzyło.
I czym to się zawsze kończy.

Komentarze

Popularne posty