Moi mali wydawcy wszystkiego (środa)


 

8 czerwca 2022, środa

Macie może wyobrażenia, nie wiadomo czego gdy mowa o środowisku literackim, co to niby jest, a od dwudziestu lat jak kogo zapytać - to nikt do niego nie należy, wszyscy się od niego odżegnują, bo rzekomo jest jednak siedliskiem żądz, przekrętów, przemocy i tłumu przeżartych pustymi ambicjami szaleńców przekonanych o swoim geniuszu.

Może wam się wydaje, że rzeczywiście gdzieś są spiski, sitwy, układy, układziki, które promują miernoty, hamują rozwój wielkich talentów, ukryte samobójstwa, zakopane fortuny, oslizgłe macki korporacyjnych ośmiornic, kradzieże wzniosłych metafor i pomysłów fabularnych. Może tak wam się wydaje, hę?

Może zatem żyję w innym świecie niż większość, ale pisałem o tym dwadzieścia lat temu, mimo tego, że spotkałem w tym światku postaci podłe, a nawet takie, które były podłe na tyle, że ręki im więcej nie podam, to w większości miałem więcej szczęścia i mniej zawodów niż w zwykłym życiu, życiu niepiśmiennym, życiu zawodowym, społecznym, osobistych kontaktach, rodzinnych koneksjach. Może zwyczajnie miałem szczęście albo nosa do ludzi, nie wiem. Może od początku byłem impregnowany na  koncepcję, że w tym całym pisaniu, mimo jego ogromnej wagi, w rozumieniu duchowym, tak nie waham się użyć tego słowa - nie chodzi o wiele. Na pewno nie o sukces, na pewno nie o zarobek, nie o etat, uwielbienie tłumów, spotkania autorskie w zakładach pracy.

Chciałem w każdym razie napisać, że kariery nie zrobiłem, piszę  maksymalnie dla grupy kilkuset osób, w języku polskim, przypadkowo czasem w obcym języku ktoś może trafi na mój tekst, może, ale wydawców miałem fajnych i do dzisiaj myślę o nich z sympatią. Myślę, że nie każdy autor, autorka z niszy może to o sobie powiedzieć. Udało mi się nie związać - przypadkiem lub zamierzenie - z domami wielkiego babilonu, o których pazerności, niesłowności i mniej lub bardziej delikatnej opresji i matctwach krążą legendy. Ale nie o nich ten zapisek, nie tych, którzy - jak napisał celnie przyjaciel, poeta - mabicje mają, że hoho, a duszyczka mała i pomarszczona jak bobrowy srom.

Debiutowałem wiosną 2003 roku w serii wydawniczej pisma "Undergrunt", chyba z numerem 5, wyszedłem zaraz po Grześku Giedrysie, Marcinie Cieleckim, nakład wyniósł 1100 sztuk, z czego za tę 100 powyżej sam zapłaciłem, bo chciałem mieć trochę książek luzem, dla siebie. Po roku poprosiłem chłopaków, żeby mi dosłali trochę moich książek ze zwrotów fizycznych pisma ze sprzedaży. Z zakłopotaniem wyznali, że wróciło im z tysiąca egzemplarzy dla empiku kilkanaście sztuk zwrotów (sprzedaż na poziomie 99%). ale wszystkie z pociętą folią i wyłuskaną moja książką. 

Takie to były czasy, pisma literackie miały 99% sprzedaży, a ludzie w empiku kradli poezję.

Czczę mojego pierwszego wydawcę w ten sposób, że moje zapiski w "Odrze" mają od lat tytuł "Notatki z undergruntu". 

Bo po prawdzie najważniejsze w tej historii były dni, noce, podróże, spanie na waleta w różnych miejscach w Toruniu, alkohol, kebaby, opowieści, jak ta o Filipie Onichmowskim, który którejś jesieni wracając do domu postanowił odpoczać w parku, a żeby nie zamraznąć - okrył sie liśćmi i wyglądał jak kpiec jesienny o poranku.

Drugą samodzielną książkę - "Albedo" - wydałem w Bibliotece "Studium", chyba pod numerem 99, albo 100, już nie pamiętam. Miejsca tu nie ma by wymienić wszystkich znakomitych poprzedników i poprzedniczki. Nie wiem jaki był nakład, ale z tej przygody zostało mi zdanie Romka Honeta, który był redaktorem chyba większości książek wychodzących w bibliotece, w każdym razie był redaktorem mojej. Kiedy nie mogliśmy się zejść przy kwestii jaką wersję redakcyjną powinien przyjąc ten czy inny wiersz, Romek jako argument za swoją wersją przytaczał takie zdanie:

- Tak będzie lepiej dla Ciebie i dla ksiązki.

Trzecią samodzielna ksiażkę - "Neonoe" - wydałem w Fundacji Pogranicze, w serii zaraz po Venclovie. Wydawca zaprosił mnie na tylko jedno spotkanie autorskie, ale kurczę - w Sejnach w synagodze, z noclegiem w klasztorze w Wigrach, a samo spotkanie wystawcie sobie - siedziałem przy jednym stoliku z Andrzejem Jagodzińskim, który mówił o kolejnym tłumaczeniu Skvorecky'ego, a ja do tego coś tam o swoich wierszach. Jeżeli czasem ma się poczucie, że się wychynęło z niszy, to paradoksalnie na polskim końcu świata, w Sejnach miałem to poczucie. Poczucie  o b c o w a n i a. 

Potem nastąpiła przerwa w wierszach i życiu, kolejna wierszowana rzecz - "Abdykacja" - pojawiła się w  serii Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli i znowu, nie był to wielki wydawca bywały na salonach i targach książki i zrobił mi z "Abdykacją" jedno spotkanie, ale za to w swojej siedzibie głównej. O b c o w a n i e. A poza tym no weźcie, poetyckie spotkanie u Gombrowicza, toż to jest historia sama w sobie. 

Potem nagle wyskoczyła ksiązka "Inne bluesy" w Galerii BWA w Olkuszu, legnedarna seria, legnedarne miejsce. Nie wiem ile razy się widzieliśmy w Olkuszu z Olgerdem i Łukaszem, ale wychodzi mi że przynajmniej kilka razy. I zawsze to były spotkania znaczące. Poza tym fajna była, może dalej jest - zasada jaką rządzi się seria BWA, że autor, autorka wybiera na okładkę jeden z obrazów znajdujących się w placówce. Wybrałem sobie niebieskie coś, a potem parzę na okładkę i widze, że to wygląda ja dżins i skojarzenie jednoznaczne. Wiecie jakie.

Na kolejne książki po 2015 roku, aż do teraz w zasadzie związałem się z SPP w Łodzi, chociaż dla wszsytkich, także dla mnie, żadne tam SPP czy Dom Literatury, po prostu wydawało się "U Gawina" i tyle. Rafał Gawin podkreśla, że jest tylko pracownikiem Domu Literatury w łodzi, ale nie ma co się oszukiwać. Rafał umawia, redaguje, robi korektę, pilnuje wysyłek i rozdawnictwa do krytyków i jakichś leniwych mediów, prowadzi spotkania autorskie, prowadzi profile na fejsie, pracuje przy festiwalu Puls Literatury, który koordynuje, zmywa gary, prowadzi stoisko z książkami i oczywiście - taśmowo, acz niegłupio prowadzi spotkania autorskie w ramach festiwalu. No i jeździ po Polsce ze słynną walizką, w której zawsze ma najbardziej bieżący kontent reprezentowanej przez siebie instytucji. Instytucji, w której podobno pracują też inne osoby, ale ciężko z zewnątrz ocenić co one robią i jak bardzo są zapracowane. Pewne jest jedno - mówi się potocznie o wydawaniu w Łodzi jak o wydawaniu "U Gawina".

I nie ma drugiego bardziej pracowitego domu wydawniczego jak dom Wydawniczy U Gawina. W każdym razie ja nie znam. To są dziesiątki książek, grubo powyżej dwudziestu rocznie, to są często książki mało oczywsite, ryzykowne, książki, które nie zdobędą laurów, ale mimo wszystko powinny sie ukazywać.

Jeżeli myślę w ostatnich latach o jakimś miejscu na ziemi, które zupełnie oddane jest polskiej literaturze, które uważa za swoją misję otwartość, demokrację i dawanie głosu różnym echolaliom, to ta myślę właśnie o Domu Literatury w Łodzi, o Wydawnictwie, nieistniejącym niby - U Gawina.

W międzyczasie wydałem książke prozatorską u Jacka Bieruta w Wydawnictwie J., spotykając tutaj podobną dbałość o książkę, także o jej kształt graficzny co "u Gawina". "Transmigrację" miło mi sie po porstu trzyma w ręku, podobnie jak wiele innych książek, które wydaje w ilościach po 10-12 tytułów rocznie Jacek. 

Świadomie pominąłem w tym wyliczeniu książki, które wydaliśmy w zasadzie własnym sumptem z zalożeniem, że w 100% je rozdamy z Darkiem Pado - raz w Mamiko i raz w Stowarzyszeniu Żywych Poetów, czyli u siebie. Podobnie rzecz się miała z wydnym "u siebie" - "Psalmem do świętej Sabiny". Bardziej złożona sytuacja miała miejsce z "Palimpsestem Powstanie" który najpierw ukazał się jako publikacja on-line, dostępna za darmo w bibliotece Wolnych Lektur Fundacji Nowoczesna Polska, a dopiero później, jako efekt crowdfundingu jako ksiązka na papierze, wydana formalnie wspólnie przez Stowarzyszenie i Fundację Nowoczesna Polska. Ale tak, sam ze sobą też lubie współpracować, tylko to jakby oczywiste.

Tymczasem żyjąc w niszy, publikując w małych nakładach, rozprowadzając lwią część nakładu samodzielnie przy spotkaniach, wyjazdach, przez internet, wręczając tu i tam osobiście trzeba zmieniać wydawców, szczególnie małych wydawców. Chociażby po to, żeby zmieniać trochę rozproszone grupy docelowe, bo każdy wydawca ma trochę inne, skromne grono odbiorców. 

Jestem zatem o krok przed wydaniem kolejnych rzeczy u kolejnych małych wydawców. Nie chce nic zapeszyć, ale mam przeczucie, że jakiś wewnętrzny głos prowadzi mnie dalej taką ścieżką, na której nie leżą żadne wielkie pieniądze, ale spotyka się fajnych ludzi. Taką mam nadzieję,


czego i Wam serdecznie życzę.








Komentarze

Popularne posty