Pogrzeb w papierach, Leopold Buczkowski (sobota)


 

11 czerwca 2022, sobota

1.

Pamiętam nasze rozmowy z Jakubem, będzie pewnie ze dwadzieścia lat temu, wspominał Leopolda Buczkowskiego jako swojego mistrza, no, w każdym razie postać istotną dla jego rozumienia, przeżywania literatury, a po 1989 jakoś zrzuconą z piedestału, na którym być może nawet nigdy nie był, zmarginalizowaną po śmierci, niedocenioną szerzej za życia. 

Zachęcony złapałem za pierwszy tekst Buczkowskiego, jaki mi się nawinął. Pewnie źle wybrałem pierwszy tekst, poprzez jaki postanowiłem poddać się próbie, bo przeczytałem przypadkowo zakupiony dziennik Buczkowskiego z Powstania Warszawskiego. No tak, tylko, że właściwym światem pisarza jest jego zmyślenie i kreacja. Dziennik, notatnik z chwili, która przemocą narzuca się twórcy jako konieczna do opisania nie jest chyba właściwym zwierciadłem dla twórczości. Powstanie było totalne, zatem tekst pisany na gorąco nie mógł być niczym więcej jak notatnikiem, służebnym wobec totalności i ludzi poddanych tej totalności wokół. Dzisiaj już wiem, że źle wybrałem. Z drugiej strony, czy ja dwadzieścia lat temu byłem gotowy na odbiór Buczkowskiego? Czy nie odrzuciłbym go po pierwszych trzydziestu stronach, zamiast dać się wciągnąć w wirujące dialogi, opowieści, przemieszanie czasów, narratorów? Jedno z błogosławieństw wynikających z tego, że nie umarło się młodo, jest właśnie ta drobna możliwość dojrzewania do rzeczy, które w sercu i umyśle dwudziesto- czy trzydziestolatka budzą jedynie znużenie, niecierpliwość. Kiedy dobiega się powoli pięćdziesiątki, przestaje się czytać na akord, przestaje się wchłaniać. Chyba dzieje się z czytaniem i rozumieniem coś innego i chociaż wiele rzeczy ciąży, boli, odcina od bliźnich bo jest coraz mniej osób, którym o wielu sprawach możesz powiedzieć licząc na zrozumienie - to jedno jednak wydaje się zaletą spowalniającego metabolizmu, nie tylko tego fizjologicznego. 


2.

"Czarny potok" wziąłem do ręki równie przypadkiem, jak dzienniki Buczkowskiego z Powstania Warszawskiego. Szukaliśmy czegoś w zbiorach biblioteki, co można by przeczytać w krótkim filmie zachęcającym do odwiedzania tej szacownej instytucji w naszym mieście, a zarazem co było by w miarę nieoczywiste. No, żeby nie była to książka z prozy gatunkowej, która sobie zawsze poradzi. Podszedłem do półki oznaczonej "esej". Chyba chciałem znaleźć tam Brodskiego, może Miłosza, może Herberta, a dojrzałem "Czarny potok". Wiedziałem, że to nie esej, wiedziałem, że to ten Buczkowski, którym tyle razy wspominał swego czasu Kuba. Zatem wyciągnąłem rękę i stało się. Zabrałem go do domu i zbliżałem się do książki kilka razy w tygodniu, żeby przeczytać po kilka, kilkanaście stron. Wiedziałem, że grzęznę, że demoluję swoje plany czytelnicze a także recenzyjne ale żadną miara nie chciałem przestać. Pozwalałem sobie na zapadanie się w ten "Czarny potok" narracji, opowieści. Czarny jak tłusta, gliniasta ziemia - tak sobie ją wyobrażałem jesienią, zimą roku 1942 może przedwiośniem 1943 roku. Skąd wiem, że to nie jesień dajmy na to 1943 i przednówek 1944?  Albo 1941? W szaleństwie narracyjnym prozy Buczkowskiego autor pozostawia wyraźne wskazówki. Na przykład uciekinierzy i uciekinierki z obozu zagłady w Bełżcu, którzy pojawiają się w opowieściach, dialogach. Lula Heim, Kierasiński. Obóz w Bełżcu został uruchomiony w grudniu 1941 roku, a zamknięty w sierpniu 1942 roku, jako ten, który całkowicie wypełnił swoją funkcję ośrodka zagłady dla ludności żydowskiej z Małopolski, Podkarpacia, Lubelszczyzny, Lwowa, Wołynia. Wiadomo, że to zima, jesień, przednówek, bo nie ma zieleni, krajobraz jest mglisty, dżdżysty, czasem deszczowy, czasem śnieżny, zawsze nieprzyjazny temu, który mówi. Noce są długie, rozświetlane łunami pożarów wsi, przysiółków, palbą karabinów, chaotycznymi odgłosami starć, małych rzezi, obław. 

3.

Z Buczkowskim musiały być same kłopoty. Z jednej strony narrator wędruje, meandruje, bywa trzeciosobowy, potem bywa pierwszoosobowy, bywa że zanika zupełnie i dzieje się rzecz w dialogu, rozmowie, bywa że znowu wraca. W glątwie tych rozmów, obrazów, oderwanych zdarzeń, piętrowych wspomnień rozpoznaje się tylko nawracające motywy, ale nie wiadomo co było najpierw a co później. Pewnie gdyby tak rozrysować diagram na jakimś wielkim arkuszu papieru - wszystko stałoby się bardziej jasne. Byłoby wiadomo kto jest Szerucki, kto jest Chuny Szaja, Ksawera, Cirla, Dudi, Ciszka, Heindl, Wąskopyski, Bańczycki. Jak na nieco ponad dwieście stron - kłębi się tutaj od imion i pseudonimów, z trudem odróżnisz jednego od drugiego a że szybko i w cierpieniu wielu z nich odchodzi, umiera, jest mordowanych albo po prostu rezygnuje z życia, to nawet nie wiesz czy ich postaci są zarysowane wyraźnie czy nie, czy jest jakaś postać za którą podążasz, czy jest jakaś oś, za którą autor chce byś podążył. Obracają się też wokół te same nazwy miejscowości - Szabasowa, Tałeśna, Trójnóg - ale o ile co do czasu Buczkowski zostawia wyraźne, chociaż nie nachalne znaczniki, o tyle w przypadku miejsc, dróg, ścieżek - plącze je wytrwale. Nie znajdziesz Szabasowej, której nazwa brzmi jakby była wsią, a jednak jest w niej getto, zatem musiałaby być jakimś większym miastem. Nie znajdziesz jednak tych miejscowości na mapach, nie zorientujesz się z charakterystycznych cech tych miejscowości o których to miejscach mowa. Na pewno jest to pogranicze, może właśnie Wołyń, bo Buczkowski spędził sporą część wojny na Wołyniu właśnie, szczególnie ten okres lat 1942-43 naznaczony zagładą Żydów i początkiem rzezi Polaków, dokonywanych przez nacjonalistów ukraińskich, "mazepińców", jak to stoi na kartach powieści.  Chociaż tak naprawdę, mimo że śmierć dotyczy wszystkich ludzi i zwierząt, to zdecydowanie "Czarny potok" jest jedną z najmocniejszych opowieści o Szoa. To walka o przetrwanie żydowskich dzieci, kobiet, mężczyzn, starców, ich cierpienie, wieczna ucieczka, przebita przeczuciem daremności, nad która wisi przekonanie, że ten cały bieg, głód, ratowanie do ostatniej chwili życia jest beznadziejne - to wszystko jest w centrum tej opowieści. Żydowskie cierpienie, żydowski obłęd z bólu i rozpaczy, ale też karabin w żydowskich rękach wymierzony w oprawców. I chociaż każde ratowanie w tej książce - jest takim ratowaniem na chwilę, na tą noc - to coś popycha bohaterów dalej i coś każę im próbować chociażby zachowywać resztki człowieczeństwa. Resztki, bo wiele tego nie ma. Gest podzielenia się chlebem, ocalenia dzieci na chwilę, chociaż dzieci jak wiadomo wszystko utrudniają, nie mają tyle siły w marszu, płaczą, chcą się trzymać kogoś, nie radzą sobie same. 

4.

W omówieniach dowiecie się, że Buczkowski próbuje dać odpór bezsensowi, chaosu mordu i cierpienia, które zdaje się obracać jak jakieś koło młyńskie, raz puszczone ze zbocza po prostu się toczy, nie zatrzymuje się. Moim zdaniem nic takiego nie ma miejsca. Nie ma w jego opowieści ocalenia, bo - także poprzez skrzętne pomieszanie kolejności wydarzeń i podmiany narratorów dzieje nie toczą się linearnie, mord nie zdarza się na osi jakiegoś czasu który ma dwa wymiary, zabijanie nie ujawnia jakiejś dziejowej sekwencji zdarzeń, w której na końcu jest osądzenie zbrodni, ocalenie, chociażby nielicznych. Nic tu z niczego nie wynika, albo wszystko wynika ze wszystkiego. Prawdziwe jest mówienie o tym i prawdziwe jest doznawanie zapośredniczone poprzez mówienie. Bo tak jak Buczkowski pisze o przyrodzie, jej dźwiękach, jej poświatach, powidokach to mało kto w polszczyźnie chyba pisał. A do tego prawie zawsze jest noc,  i jest jesień z zimą i przedwiośniem, czas bury i chmurny - zatem paleta możliwych do wykorzystania barw niewielka wydawałoby się. Ale nie. Opisy są krótkie, ale sprawiają, że chcesz przeczytać jeszcze raz bo nie wiesz czy dobrze przeczytałeś. Mocne, sugestywne, pełne upojenia słowem. Jakby trochę z Schulza. Wiele słów, które wyszło z języka, zatarło się, przynależy do mowy wsi, których już nie ma - jest tutaj żywych i nośnych i nawet jeżeli ich nie rozumiesz, to czujesz. To po to jest to uciekanie, ocalanie za wszelką cenę, żeby jednak czuć, doświadczać, chociażby tego zmierzchu, tego chłodu, tego błota czy chwilowej ulgi, gdy jest sucho, ciepło, coś zjesz po kilku godzinach marszu po grudzie, bruździe jesiennej. Jest więc życie, ale sprowadzone do fundamentów, rdzenia. Jest istnienie wystawione na krawędź nie-istnienia, odarte ze wszystkiego, w tym z kultury, z języka, którym daje się wyrazić, snuć opowieść, dającą poczucie ciągłości, sensu. I mimo wszystko - chcesz dalej czytać, chcesz dać się uwodzić temu czarnemu strumieniowi świadomości, mrokowi, w każdej frazie. Tak. Są narody, które wydały światu ludzi piszących w strumieniu świadomości. Buczkowski stworzył potok i był on czarny.

5.

Kilka zupełnie luźnych myśli na koniec. Na przykład taka, że świata o którym napisał Buczkowski już nie ma i zarazem jest, niemal w tym samym miejscu. Dawne kresy są teraz Ukrainą i znowu broczą krwią. Znowu ktoś ucieka, znowu łuny pożarów, szukanie czegoś do zjedzenia, jakieś kontakty, namiary, niepewni lub pewni ludzie.

Albo inna, że książka którą pożyczyłem z biblioteki to było wydanie z 1994 roku. Miało karteczkę, z której wynikało, że zanim ją pożyczyłem - wypożyczona była raz, w roku 2015. Potem siedem lat znowu nic. Dwa wypożyczenia przez 28 lat. W sumie biorąc pod uwagę obyczaje bibliotek, miałem szczęście, że jeszcze ocalała wśród przeprowadzek, reorganizacji, remontów, zmian pracowników, dyrekcji. 

Dwa wypożyczenia przez 28 lat, w mieście powiatowym liczącym 26 tysięcy mieszkańców, w powiecie liczącym 105 tysięcy mieszkańców.

A książka ta jest - to przedostatnia myśl luźna na koniec - wybitna. Wyjątkowa, wybitna. I kompletnie po 40 latach nie obchodzi mnie że Buczkowski jednak wstąpił do PRON i otrzymywał jakieś ordery odrodzenia PRL. Została książka, która jest wybitna.

Zapytacie jaka jest ostatnia myśl luźna przed końcem? To zderzenie myśli przedostatniej z przed-przedostatnią - ilość wypożyczeń wybitnej polskiej powieści z powiatowej biblioteki na przestrzeni ostatnich 28 lat. Dwa, w tym jedno moje. 

Czy jest lepsza metafora tego, co się dzieje, działo i będzie dziać z tym krajem i jego mieszkańcami?

Czy jest lepsza ilustracja dla tego kim są Polacy i Polki obsesyjnie i ostentacyjnie narodowo wzmożeni w roku 2022i w latach poprzednich?

Przesadzam? Chyba jednak nie.












 

Komentarze

  1. buycoffee.to/radek_wisniewski tutaj można mi postawić kawę, symboliczną oczywiście

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty