Wydawnictwo Dom Kobiet, why not? (sobota)

 27 sierpnia 2022, sobota



Ten dziennik jest dziennikiem pozornym. Staram się trzymać tutaj spraw literackich, a dla spraw literackich chronologia ma umiarkowane znaczenie. Jakieś ma, ale umówmy się niewielkie. Jakie ma znaczenie, kiedy przeczytałem "Córeczkę" Tamary Dudy i że szkic, jakieś impresyjne omówienie tej ważnej książki pozostaje w notatkach tego bloga od dwóch miesięcy. Dwa miesiące temu zacząłem, a opublikuję może za tydzień, może za dwa. Któż to wie?

Ale o czym innym teraz. Zostałem zaproszony do rozmowy na pewnym festiwalu literackim na temat równie wydajny co ogólny — polska poezja a współczesność. Zacząłem nad tym myśleć, bo rzadko bywam na festiwalach, na których oczekuje się ode mnie jeszcze jakieś głębszej refleksji o znamionach krytycznych i literackich. Tak kiedyś byłem uważany za krytyka, nawet dorzucano mi przymiotnik '"towarzyszący". Z perspektywy czasu wydaje się, że był to etap dziwnie krótki, co ważny. Fundamentalny, formacyjny, definiujący.

Tak naprawdę aktywnie oraz intensywnie udzielałem się między 1999 a 2004 rokiem. Rok 2004 był dla mnie ważną cezurą, bowiem w tym to czasie podpisałem umowę na książkę krytyczno-literacką, ale o ... prozie polskiej z pewnym Dużym Wydawcą.

Tak, naprawdę. Był w moim życiu taki moment, kiedy miałem w kieszeni podpisaną umowę z wydawcą, który operował dziesiątkami tysięcy nakładów, machiną promocyjną.

Jak to szło?

"... myśleliśmy, że Boga za nogi złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów, dżisus, kurwa, ja pierdolę! "

I tak się poskładało, że ta książka nigdy nie powstała. Raz, że jej pisanie szło mi nieskoro, bo prozy polskiej, a już w ogóle młodej nie czytywałem wtedy, a i teraz rzadko to czynię. Nie miałem też, chociażby intuicyjnego instrumentarium, które byłoby jakimś osadem po intensywnych lekturach. A dwa - że po wydaniu pierwszych trzech książek w serii Duży Wydawca zamknął serię nie informując mnie zresztą o tym.

Tak, moja książka miała być czwartą w serii.

Książki nie napisałem, zostały mi luźne szkice, których nawet nie było gdzie publikować i mniej więcej dwa lata spędzone na robieniu czegoś, czego nie chciałem, ale miałem za słuszną kontrybucję na rzecz świetlanej przyszłości.

Wtedy tak naprawdę odpadłem od pilnego śledzenia tego, co w poezji się dzieje. Pisałem jeszcze książkę krytyczno-literacką o poezji, sam dla siebie, ale próba usystematyzowania, ułożenia, zredagowania, uporządkowania obudowania dodatkowymi tekstami zbioru kilkuset recenzji przerastała moje siły i chęci. Tym bardziej, że im dalej w las, tym więcej czasu zajmuje zwykłe utrzymywanie się na wodzie, a ono nie ma, nie miało i pewnie nadal nie będzie miało wiele wspólnego z literaturą per se.

No i dobrze.

Ale jak napisałem tutaj o - zacząłem myśleć. O poezji. I o współczesności. I o tym, że w zasadzie nie wiadomo jak zdefiniować te współczesność, do której poezja miała by się odnosić. A potem zacząłem myśleć o tym jak w ogóle wygląda poezja, czym jest ta poezja i ta współczesność. I zdałem sobie sprawę z gigantycznego potencjału iluzji i projekcji, jaki tkwi w tym z pozoru prostym i wydajnym temacie do obgadania poezji.

Bo na przykład - żyje się jednak przytulonym do konglomeratów wydawniczych. Nie czyta się wszystkiego, ale samemu się czyta wydawcami jak kapituły nagród literackich. Bo na przykład się zna, albo adres wpadł komuś na listę do wysyłki, albo coś jeszcze.

I pomyślałem dalej - a te wydawnicze huby, małe i duże to jednak są zarządzane w lwiej części przez męskoosobowe gremia czy zgoła męskie jednostki.

Nie to, że dziewczyn, kobiet się nie wydaje. Wydaje się. Nie wiem jak wiele, nie liczyłem parytetów, podobnie jak nie zliczam parytetów w nominacjach i od jakiegoś czasu nie śledzę list laureatów i laureatek.

pomyślałem sobie co by było gdyby tak oprócz jednej Ani Matysiak ciągnącej z uporem wózek wydawnictwa "Convivo" pojawiła się taka seria, wydawnictwo, projekt z własnym budżetem i wyłącznie siostrzeńską załogą kierującą. Co by wydawało i jak wydawnictwo o nazwie powiedzmy "Joanna's Choice" kierowane przez Joasię Mueller i grono współpracowników i współpracowniczek, których by sobie sama dobrała.

Pomyślałem o Joasi, bo nie dość że cenię jako człowieka, to uważnie staram się czytać i rozmieć co Joasia pisze i jak pisze.

Ale oczywiście to nie jest jakiś mój mansplanning z obsadzaniem w roli tylko diagnoza - że nie ma za bardzo takiego Domu Kobiet. I nie wiem, nie wiemy co taki Dom by wydawał, jak, jak kreował głos, dyskurs, jak rozkładał akcenty.

Bycie wydawaną - to jednak strona bierna.

Móc wydać (lub nie) - to strona aktywna.

I pomyślałem, że bardzo bym chciał, żeby oprócz Babińca Literackiego powstał taki hub wydawniczy poezji nie tyle dla kobiet (bo to znowu strona bierna), ale kreowany przez dziewczyny i kobiety. Wydaje mi się, że to byłoby niezwykłe, ciekawe, fascynujące móc słuchać takiego głosu, móc go odbierać, nagłaśniać, rezonować.

I nie chodzi o to, że taki Dom Kobiet wydawałby tylko kobiety. Tego nie wiem. Być może tak, być może nie. Chodzi o to, że to kobiety by w nim zarządzały i decydowały. 

Dlatego nie mogę mieć zielonego pojęcia czy wydawano by tak tylko kobiety czy nie. No bo nie wiem co i jak by tam się działo.

Oczywiście prawie nikt nie wie lepiej ode mnie, że wydawanie poezji to jest nędza i łatanie dziur kolanem. Dlatego pomyślałem, że byłoby rewelacyjnie gdyby taki projekt dostał w prezencie założycielskim strumień kasy, który by dawał wolność i autonomię, możliwość skupienia się na tym co i jak wydawać, a nie skąd na to brać kasę, co w moim świecie przy czasopiśmie literackim pożerało mi 98% energii a przy wydawaniu książek przez Stowarzyszenie już tylko 76,8%.

Myślę, że bez tego tracimy wszyscy ważną część energii i informacji. No banał, wiem.

Tracimy tę energię i informację od lat nie tylko z tego powodu i nie tylko na tym polu,

Ale, co pomarzyć nie wolno?!




 




Komentarze

Popularne posty