Jak przestałem zgłaszać książki do Nagrody Literackiej Gdynia (niedziela)
5 lutego 2022 (niedziela)
1.
Koniec stycznia poznaję po tym, że mali
wydawcy poezji, w tym i nasze stowarzyszenie, wyrzucają znaczącą część nakładu wydanych
książek do śmieci. Ten proces dla niepoznaki nazywa się zgłaszaniem do nagród
literackich. Ilości egzemplarzy książek, które trzeba wysłać zbliżają się do
setki, a wiadomo, że jurorzy w większości ich nie przeczytają. Co więcej dla
wielu autorów, autorek i ich książek lista zgłoszeń do nagrody, to pierwszy i
ostatni raz gdy widzą swoje imię, nazwisko oraz tytuł książki w przestrzeni
publicznej. Tak, pisałem o tym dwa lata temu, rok temu i piszę w tym roku.
Pisałem w różnych miejscach począwszy od 2007 roku, że normalne życie, ruch
literacki od dołu po szczyty opanowuje mania wydarzeniowo-konkursowa. Eventyzm
i nagrodyzm. Ale jedna rzecz pisać, a druga rzecz, że będąc nie tylko publicystą,
ale też i prezesem stowarzyszenia literackiego - które na miarę swoich
możliwości jest także wydawcą – pokornie co roku pakowałem paczki, uzupełniałem
formularze, nagrywałem na nośniki cyfrowe tak zwane „pakiety promocyjne”
utyskując i złorzecząc. A wszystko to tylko po to, żeby nie było jak w starym,
żydowskim dowcipie o tym jak Mojżesz chciał milion dolar wygrać w loteria i
Mojżesz się modlił, modlił do Najwyższego a tu nic, jak wygranej nie było tak
nie ma. I w końcu Mojżesz poszedł do bóżnica, tam rozdarł szaty i głośno
złorzeczył Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wypowiedzieć, że on ciągle nie wygrał
ten milion dolar w loteria. I nagle rozdarła się zasłona, zza nie wychynęło
Oblicze Najwyższego, który tak rzekł do Mojżesza:
- Mojżesz, ja ci bardzo chcę dać ta
wygrana w loteria, ale ja ciebie bardzo proszę ty idź i kup ten los!
Także wiemy wszyscy, że podtrzymujemy
chory system, wiemy, że nie nagrody są potrzebne literaturze najbardziej,
ludziom w niej pracującym, ale wysyłamy swoje, cudze książki, żeby nie było że
skarżymy się na ten system, ale nie kupiliśmy losu. Rzecz jednak w tym, że
niektóre losy stają się z czasem drogie i miarka w tym upokarzającym wyścigu w
workach według nierównych zasad się przebiera. I moja miarka, ale też chyba
kilku innych osób, jak to zawsze w naszym
świecie poetyckim, uprawiających role obrotowe – wydawców, autorów,
krytyków, czasem tłumaczy, publicystów – przebrała się.
2.
Na początek trochę wyliczeń. Jeżeli
spojrzeć na listy zgłaszanych książek do poszczególnych nagród, szczególnie
poetyckich to widać wyraźnie, że wydawanie poezji w Polsce to domena wydawnictw
drobnych, małych, najczęściej prowadzonych przez organizacje pozarządowe,
czasem jako firmy, ale jeżeli nawet to o na poły straceńczym charakterze.
Wydawnictwo J, Fundacja Duży Format, Mamiko, Convivo, Stowarzyszenie Pisarzy
Polskich Oddział Łódź, Dom Literatury w Łodzi, Instytut Mikołowski, Font,
Anagram, Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Papier w dole i kilka innych - to ta
drobnica dostarcza 120, czasem 150 tytułów z mniej więcej około dwustu czasem
trzystu jakie są zgłaszane w kategorii poezji. Dopiero za tymi wydawniczymi
krasnoludkami z niszy, jeżeli chodzi o ilość tytułów, są te bardziej znane,
większe jak szczecińska „Forma”, Biuro Literackie Artura Burszty, poznański
WBPiCAK, czy wreszcie zacne Wydawnictwo a5. Ponad nimi zaś unoszą się ci,
którzy są wielcy ale wydają rocznie raptem kilka tytułów poezji, a czasem mniej
niż kilka – Znak, Państwowy Instytut Wydawniczy, Wydawnictwo Literackie. Gdyby
nie liliputy wydawnicze, małe, wytrwałe mrówki na tej scenie kapituły nagród
literackich miały by o połowę mniej roboty. Można powiedzieć, że wobec zjawiska
nazywanego „czytania wydawcami” – ani zysk ani strata dla kogokolwiek. Ale nie
do końca, bowiem ilość zgłoszeń do nagrody wskazuje na jej prestiż, znaczenie
dla środowiska. To dlatego organizatorzy kolejnych wyścigów w workach chętnie
się chwalą ilością uczestników, nawet jeżeli ich składy sędziowskie co roku
nagradzają biegaczy w workach z tych samych klubów biegaczy w workach. Można by
zatem było – pomyślicie państwo – oczekiwać ze strony organizatorów działań zachęcających
do jak najliczniejszego udziału w tych wyścigach?
Oczywiście bywa tak, jak w przypadku
cudownie staromodnej Nagrody Literackiej „Nike”, gdzie sekretarzem jest Marek
Radziwon, który ma zawsze czas i dobre słowo w zanadrzu, żeby nawet do wydawcy
napisać emaila i przypomnieć, że do "Nike" wystarczy wysłać książki,
nie potrzeba żadnych formularzy, zestawów, płyt, pendrajwów, że przysłanie
książki jest równoznaczne ze zgłoszeniem jej do nagrody literackiej. No, bo ostatecznie
książka to zbiór kartek, zapełnionych pismem, które należy przeczytać i ona
jest najważniejsza, a nie jakieś formularze. I jeszcze Pan Marek przypomni
czasem, że miło by było, żeby z książkami nie czekać do ostatecznej daty
nadsyłania zgłoszeń, bo on wtedy miarowo może wysyłać książki członkom
kapituły, nie zawala się na nich nagle kilkaset tytułów na raz. Ale po
staromodnej „Nike” skala trudności zaczyna rosnąć. Pojawiają się wymogi
dodatkowe jak wysyłanie na przykład plików PDF, oprócz tego, że wysyła się egzemplarze
papierowe. Dochodzą formularze do wypełnienia, czasem dodatkowo skan okładki,
oświadczenie o zgodzie na przetwarzanie danych osobowych, pisemna zgoda na
zgłoszenie książki do nagrody ze strony autora czy autorki, oświadczenie
wydawcy, że w razie przyznania nagrody stawi się na wręczeniu. A wszystkie
nagrody od niedawna ustaliły sobie terminy nadsyłania zgłoszeń do końca
stycznia. Dla dużego czy średniego wydawcy to nie jest może wielki problem, jak
ma ludzi na etacie, ale wydawca mikro, który sam sobie szefem promocji,
redaktorem i korektorem oraz wolontariuszem co paczki pakuje - musi wykonać
taniec wokół zgłoszeń do już niemal dwudziestu mniej i bardziej ważnych nagród,
z których każda ma inne wymogi, inne formularze. O ile dobrze policzyłem, żeby
obsłużyć większość nagród literackich w Polsce trzeba mieć odłożone w magazynie
– w wersji maksymalistycznej – 89 egzemplarzy danego tytułu. Przy nakładach
poezji to jest czasem bez mała 30% nakładu danej pozycji. 30% nakładu, które
czasem wysyła się do kapituł, gdzie zasiadają często ci sami jurorzy, zatem
dostają daną książkę raz dwa, trzy i więcej razy do ręki. Bo ci jurorzy
obstawiają kilka nagród w danym sezonie, a jeszcze bywa, że są aktywnymi
publicystami i wydawcy im wysyłają też książkę w ramach promocji, że a nuż
napiszą dwa słowa. 89 egzemplarzy z 300 czy 400 sztuk. To zwyczajnie boli.
To że część egzemplarzy dubletowych
dobrzy jurorzy oddają do swojej osiedlowej biblioteki nic nie zmienia bo
nienagrodzonej książki nikt w miejscowej bibliotece nie będzie szukał i jako
niewypożyczana trafi w ciągu pięciu lat na kiermasz „książka za złotówkę” i za
kolejny rok do śmieci. Więc tak, obecnie niestety biblioteka bywa dla książki
wyrokiem śmietnika z odroczeniem, ale to osobny temat.
3.
A wśród ponad dwudziestu ogólnopolskich
nagród literackich lśni niczym dyjament Nagroda Literacka Gdynia z jej
paragrafem ósmym regulaminu, który jest niemal jak paragraf 22 Josepha Hellera,
chociaż nie ten polot, nie ten talent. I w paragrafie 8 punkt 4 organizator
informuje, że już na etapie zgłoszenia, nie nominacji, trzeba do każdej książki
załączyć na płycie lub pendrajwie zestaw ze zredagowaną notką biograficzną
autora/autorki na 1000 znaków, zdjęcie autora/autorki w rozdzielczości 300dpi,
skan okładki książki w rozdzielczości 300 dpi, wybrany fragment książki do 3600
znaków do publikacji w razie przyznania nagrody oraz informację promocyjną o
książce - 1800 znaków. Na bogato, powiedzieliby koledzy z dzielnicy. Co
ciekawe, komu nie opowiem o tym paragrafie 8 punkt 4 Nagrody Literackiej Gdynia
ma zawsze pierwsze skojarzenie:
- Czyli co, książek nie chce im się
czytać, dlatego wymuszają na wydawcach stworzenie bryka?
A z kolei jak wiadomo z relacji innych
wydawców i tak jeżeli książka dostaje nominację do nagrody to o ten sam zestaw
danych jest się proszonym po raz kolejny, pomimo tego, że złożenie tego tak
zwanego pakietu jest wymogiem zgłoszenia książki.
Wokół tego przepisu wydawcy, autorzy,
autorki chodzili i chodzą od lat próbując różnymi nieformalnymi kanałami
sprawić by został on zmieniony. Nie wiadomo na co komu potrzebny pełen zestaw
materiałów promocyjnych na etapie zgłoszenia książki. Wiadomo, że zapisano to w
regulaminie i pomimo próśb, wyjaśnień i tłumaczeń paragraf ósmy punkt cztery
trwa jak Westerplatte.
I od tego roku postanowiłem, że więcej
nie zgłoszę żadnej książki do Nagrody Literackiej Gdynia, ani swojej, ani
wydanej u nas w Brzegu. I podobnie zapowiedzieli koledzy i koleżanki z innych
wydawnictw. Mamy dosyć. Może wreszcie bunt liliputów coś zmieni. Bo zmiany, są
potrzebne. Paragraf 8 punkt 4 regulaminu – to zaledwie początek.
Komentarze
Prześlij komentarz