Kontrofensywa (niedziela)


 9 lipca 2023, niedziela




Jest taka anegdota, której autentyczności nie dało się potwierdzić, jak to zwykle bywa z anegdotami, ale brzmi niemal wiarygodnie. Otóż gdzieś w roku 1940, może 1941 Winstonowi Chruchillowi przedstawiono projekt budżetu państwa. Ten rzucił na niego okiem i miał zapytać:

- No dobrze, ale gdzie wydatki na kulturę?

Zdumiony urzędnik miał odpowiedzieć:

- Przecież mamy wojnę sir, skąd mamy brać pieniądze na kulturę?

Na co z kolei Churchill miał rzucić gniewnie:

- Jeżeli nie mamy pieniędzy na kulturę to o co my właściwie walczymy?!

 Żyjąc w Polsce, która nie toczy żadnej wojny poza jakimiś walkami z chochołami, fantasmagoriami często wzdycham na myśl o tej historii, która nawet jeżeli nie jest prawdziwa, to jest wiarygodna, prawdopodobna i pewnie nie bez powodu bywa cytowana wielokrotnie dla zilustrowania różnic w podejściu do pewnych spraw pomiędzy krajami cywilizacyjnie bardziej do naszego kraju zaawansowanymi a nami.

 

U nas bez wojny w ostatnich trzydziestu latach zwykło się kulturę spychać na margines, o ile nie sprawia ona, że ludność tłumnie przybyła w jakieś miejsce może zobaczyć startującego w wyborach polityka na scenie z tak zwanym wykonawcą. Oczywiście to powoduje, że kultura nader często mylona jest z rozrywką. I zawsze kultura pierwsza jest do upokorzenia gdy szuka się oszczędności budżetowych w ojczyźnie naszej gdzie brzozy szepczą Mickiewiczem, graby Staffem, zaś kamyki klekoczą o Zbigniewie Herbercie, a zasię kwiaty polskie tchną Tuwimem, a niczego nie czyta 63% obywateli. Czy to Warszawa, Brzeg czy Poniatowa – kiedy budżet się nie spina – pierwsza idzie do cięcia kultura. A gdy już przyjdzie do refleksji co najlepiej ciąć w ramach tej tak zwanej kultury, to najpierw tnie się wszystko to, co wydaje się niemasowe i niekonieczne. Czytelnictwo, literaturę, publikacje. Wyrzucenie na śmietnik projektu lokalnego almanachu czy antologii nie wywoła przecież masowego niezadowolenia, poeci nie zblokują drogi krajowej, wojewódzkiej ani gminnej, nie podpalą opon w centrum miasta, nie będą rzucali mutrami w szyby urzędu miasta. To droga bezpieczna i owocna. Kasa w kieszeni, lud spacyfikowany nie rozgadany nad miarę. Jak wiadomo literatura wzmaga krytycznym wobec władzy, każe zadawać trudne pytania, nie pozwala zadawalać się byle jaką odpowiedzią. Tego politycy nie lubią, zatem chętnie tną kulturę, a literaturę szczególnie. Sprymitywnienie gwarantuje odnawialność legitymizacji władzy. A o to zdaje się najczęściej naszej władzy chodzi, każdej, od prawa do lewa, żeby stwarzać sobie nieustannie warunki do replikacji samej siebie. Do tego społeczeństwo twórcze, wolne, kreatywne i krytyczne jest jej nie tyle zbędne co wręcz zagrażałoby te replikacji, zmuszało do wysiłku. A po co?

 Powyższa konstatacja to nic nowego, a jednak tak mi się skojarzył ostatnio Churchill, wojna, kultura i nasza przaśna Polska roku 2023. Oto bowiem w czerwcu tego roku kijowski Instytut Książki ogłosił program grantowy na wydawanie za granicą ukraińskiej literatury. Nie, nie mylicie się państwo. Instytut Książki kraju który w jednej dziesiątej jest okupowany przez okrutnych, moskiewskich siepaczy, gdzie codziennie na froncie giną poeci, muzycy, tancerze baletu, wykładowcy uniwersyteccy, redaktorzy, tłumacze – ogłosił konkurs grantowy dla wydawców zza granicy na tłumaczenia i wydawania ukraińskiej literatury. Ledwo wydobyli się zimowej kampanii dewastacji infrastruktury energetycznej, kiedy to okrutne gremliny z Kremla chciały Ukrainę wymrozić, ledwo co – myślą już o tym, że ich poeci, poetki, pisarze muszą mieć tłumaczenia na inne języki. Nie po wojnie, nie za rok, za dwa, jak sytuacja trochę się uleży, ale teraz, tu i teraz. Świat się wokół nich wali, pali a oni znajdują pieniądze, czas i ludzi, żeby jednak wydawać, żeby jednak publikować i to nie na zasadzie - weźcie i wydajcie cokolwiek za cokolwiek, przecież mamy wojnę, ale traktują to jak pracę - za którą warto oraz należy w jakiejś formie zapłacić każdej osobie, która ma coś z upowszechnieniem literatury wspólnego.

 Myślę nad tym, czym się różni myślenie ukraińskich polityków, urzędników, generalnie elit rządzących krajem, o których miewaliśmy w Polsce wyższościowe mniemania od naszych kacyków plemiennych, których wyobraźnia o roli kultury zaczyna się i kończy na festynie z udziałem – zamiennie – Maryli Rodowicz lub Zenka Martyniuka. Przy czym data ogłoszenia ukraińskiego programu grantowego – bardzo szybkiego, z krótkimi jak na takie programy terminami zbiegła się z inną datą – początkiem letniej kontrofensywy sił zbrojnych Ukrainy. Warto zapamiętać tę datę – z 7 na 8 czerwca wśród wielu żołnierzy także poetów, poetek, pisarzy, wykładowców, plastyków, malarzy poszło w ciemną noc walczyć o uwolnienie swojego kraju spod okupacji. Do dzisiaj wielu  z nich zginęło, zostało rannych lub zaginęło bez wieści jak Borys Humeniuk od którego, kiedy piszę te słowa nie ma wiadomości od 193 dni. Ale ktoś wiedział też, że pociski, bagnety, karabinki, noktowizory, pociski kierowane i niekierowane to jedno. Ale jest też coś, o co toczy się ta straszna wojna – tożsamość, język, kultura, przyszłość tego kraju, która musi mieć jakiś kształt, muszą istnieć narzędzia do jej nazywania, musi pracować umysł, wyobraźnia. Bez tego nie ma szans na żadną przyszłość. Będą tylko rany i blizny, których nie będzie czym łagodzić, leczyć.

 Ten gest widzę w synchronii. Jedno i drugie jawi się na równi. Tak rozkaz do ataku pod Orichiwem jak i ten administracyjny akt to Est w jakiejś mierze ta sama kontrofensywa. Walkę toczy nie tylko żołnierz w okopie. Aneta Kamińska opowiadała mi sporo o losie i walce Ukrainek, które od początku wojny muszą się tłumaczyć niejednokrotnie na tak zwanym zachodzie z tego, że nie, nie są Rosjankami, że nikt nie przyszedł ich wyzwolić, że nie ma języku ludzi cywilizowanych takich określeń jak bliska zagranica, w której rzekomo rosyjski imperializm ma jakieś prawa do innych ludów, innych narodów.

Kontrofensywa zaczęła się zatem gdzieś pod Orichiwem, Wielką Nowosiłką, Piatichatkami przygotowaniem artyleryjskim. Podobno czegoś takiego rosyjscy zmobilizowani jeszcze nie widzieli. Ale zarazem ruszyła kontrofensywa mniej widoczna, ale dla kogoś w Kijowie – nie mniej ważna. Kontrofensywa w której chodzi o to by głos był słyszany na zewnątrz by był wynajdywany język, poszukiwane słowa, budowane zdania dla opisania doświadczenia narodu w walce. Człowieka w sytuacji skrajnej. Żeby było jasne, że Ukraina nie jest taką trochę inną Rosją. Że ma swój głos, język, literaturę, poezję. Żeby to nie ulegało niczyjej wątpliwości wśród społeczeństw na zewnątrz tej walki, tego zmagania.

 Ogłaszasz konkurs grantowy niemal w tym samym czasie gdy ruszasz z kontrofensywą na froncie, o której wiadomo, że nie będzie ani łatwa ani bezkrwawa, że będzie kosztowna. Wydaje mi się, że to gest heroiczny i wyjątkowy. I nie jest to wypadek przy pracy. Nie jest to też przypadek. Migają mi w pamięci obrazy z Majdanu, ludzi, którzy w chwilach grozy potrafili recytować z pamięci Łesię Ukrainkę, Tarasa Szewczenkę i współczesnych – którzy po prostu pisali, pisali, pisali. Jak Borys – w okopach Donbasu – widział i pisał statusy na Facebooku, a potem podnosił je do rangi wiersza w procesie dalszej obróbki. Przypominam sobie, że kilka miesięcy temu antologię nowych wierszy ukraińskich poprzedził wstęp głównodowodzącego Sił Zbrojnych Ukrainy – Walerija Załużnego. Tam, wśród dymów, łun, nocnych alarmów – poezja jest ważna, literatura się liczy. U nas Zenek Martyniuk w Operze.

Tak, wiem, idealnych krajów nie ma, Ukraina to nie jest raj, tylko kraj, jak wiele innych. Dzisiaj jednak, kiedy chwilowo nasza literacka bańka rzuca się w ramach kolejnej awantury roztrząsając problemat czy firma windykacyjna jest dobrym mecenasem dla festiwalu literackiego - myślę o tej domniemanej anegdocie z Churchillem w roli głównej. I myślę o kimś, kto myśli w kategoriach strategicznych o bycie państwa, narodu, społeczeństwa i rozumie, że literatura jest częścią tej strategii, bo od słów się często zaczyna, w słowach trwa (na przykład opór) i na słowach się kończy. Myślę, że moglibyśmy się zastanowić, czy nie moglibyśmy się czegoś od Ukrainy nauczyć. Tak, chodzi mi o literaturę. I zarazem wcale nie chodzi o literaturę. Nie tylko o nią. Chodzi o to, o co jest ta cała walka.

Bo wbrew pozorom – ona też się u nas toczy, tylko nikt jej nie zauważa i dlatego ją z kretesem przegrywamy.

Komentarze

Popularne posty