Podejrzanie łatwe apele poległych. "Gdybym tylko znał snotekę" albo Jacek z przezwiskiem, którego nie lubił* (sobota, albo niedziela)

Napisane 8 kwietnia 2023, w sobotę



"To nie my umieraliśmy, to nasz dobry świat odchodził". Jakoś tak szedł wiersz zasłyszany lat temu 20 a może 22 na rozstrzygnięciu któregoś konkursu "O Laur Tarnowskiej Starówki", na które żeśmy wbili z Julkiem Gabryelem. Ładna fraza. Zapamiętana, czyli coś musiała mieć w sobie, skoro telepie się za mną dwie dekady.
Ktoś mi powiedział, że czeka na książkę, która będzie nosiła "Podejrzanie łatwe apele poległych". Ja powiedziałem, że nie będzie takiej książki, bo wcale nie chcę pisać tych apeli, tych kolejnych notatek na kolanie, kiedy znowu ktoś odchodzi.
To znaczy ja wiem, że ludzie umierają. Jedni bardziej w tak zwanym swoim czasie inni mniej. Powszechnie odczucie jest takie, że kiedy odchodzi ktoś w podeszłym wieku to ciężko mieć pretensje do losu. Ciężka konieczność. Chociaż zawsze jest to poczucie, które wyraża genialnie wers popularnej piosenki - że ktoś wyłączył nam prąd w środku dnia.
Myślę jednak, że dobieram te notatki pośmiertne nie przypadkiem.
Mówiło się kiedyś - o z naszej półki wzięło - na oznaczenie, że śmierć zabrała kogoś z okolic twojego rocznika - chłopcze, dziewczyno. Tak jakbyśmy byli jakimiś przedmiotami i ono, coś nas zabierało pomału, prawem kaduka.
No i właśnie wzięło Jacka, a do mnie dociera, że te apele poległych nie tylko są indywidualne, ale coś opowiadam sobie z naszego świata. Jakiś tren ku pamięci tego, czego nikt poza nami nie będzie pamiętał i nie opisze.
Na przykład tego wieczora w kafejce przycupniętej z boku Placu Zamkowego w Brzegu gdzie siedzieliśmy z Jackiem i Bartosz Bobeł kopiami "Kwartetu dla czterech aktorów" Schaeffera i dokonywaliśmy pierwszego czytania i wymiany pomysłów jak też to zainscenizujemy.
No, serio. Po Peszku i Fryczu uznaliśmy, że czemu nie, zrobimy to po swojemu w auli Budowlanki albo w BCK-u, jeden pies, jakoś się wymyśli, poskleja z bibuły, pozbija ze sklejki na gwózdki tapicerskie.
Jacek grał w teatrze razem z Tomasz Fronckiewicz oraz Ewa Antoniewicz w szkole średniej. Pamiętam, że bywało się na tych spektaklach dla dwudziestu osób. W pamięci zostało mniej niż pewnie na to zasługuje, ale owszem, odpamiętuję "Na pełnym morzu" Mrożka.
I niezliczone konkursy recytatorskie. Chyba na ich marginesie Jacek właśnie zaczął z tą gitarą coś. No bo na OKaeRze była ta kategoria śpiewu ,a le była dużo mniej popularna niż recytacja, podobno łatwiej było się przebić do etapu wojewódzkiego, a miejsce w wojewódzkim to łatwiejszy dostęp do szkoły aktorskiej.
No a pomimo tego, że Jacek był uczniem Liceum Renowacji Zabytków, to kiedy się poznaliśmy koło drugiej klasy - było wiadomo, że jego dalsza droga nie prowadzi w świat gipsu i dłuta czy czego tam używali na warsztatach. No bo Jacek, zwany w szkole Umbrykiem (czego później nie znosił) - to żywioł. Ekstra-ekstra-werytk.
Plany, zawsze mnóstwo planów, słowa wystrzeliwane z szybkością solidnego pulemiotu i śmiech, zaraźliwy śmiech. No i energia, a może nawet jej nadmiar, który nie pozwalał wykończyć tylu fraz, pomysłów.
Tak jak ten nasz kwartet dla czterech aktorów, chociaż jako żywo w "Cafe Galeria" przy Placu Zamkowym w Brzegu było nas tylko trzech z Bartolinim, ale chyba było wówczas oczywiste, że dołączy do nas Tomasz Zacharewiczr. A może pamięć mnie okłamuje i było nas już czterech z Zacharem właśnie?
Na pewno przy stoliku obok siedział Leszek, zwany Lelem, którego to pseudo Leszek nie nie znosił i mówił o tym, że pamiętajcie, że poeta musi mieć pracę. Konkretna pracę, nie nastawiajcie się na życie z poezji bo to śmierć dla poezji.
A może akurat wtedy mówił o jakiejś scenie z "Kornblumen blau"?
A innym razem wpadliśmy z Krzywym do Jacka do chaty jak już był na studiach w PWST i sprzedawał gitarę, jakąś kopie Gibsona. Okazało się, że to co Krzywy umiał zrobić na gitarze a nikt z nas nie, to się nazywało "legato". Jacek nam powiedział i pokazał jak to się gra. No i jak to on zgrał jeszcze kilka kawałków "Dżemu". Szczególnie chyba lubił "Wehikuł czasu". Grywał go też na pierwszych imprezach KIT Stowarzyszenie Żywych Poetów Może nawet do kompletu z Cezarem Czternastkiem. **
PWST go pociągnęło daleko poza naszą orbitę, najpierw trudne studia, potem wyjazd do Warszawy, a potem całe lata, kiedy pojawiał się, albo i nie, ktoś go widział, na ulicy albo w reklamie T-mobile. Życie.
Od wczoraj w nocy przypominam sobie te piosenkę, którą Jacek, Umbryk jeszcze, bo w szkole średniej, przygotował do tekstu Ireny Wyczółkowskiej, melodię refrenu pamiętam, gorzej ze zwrotką. Tekst też tylko fragmentami. Ale pamiętam też, że na nagraniu dla telewizji Jacek tak przyatakował w refrenie że mu się zapiało jak kogutowi z teleranka.
No i w ogóle - tekst Wyczółkowskiej jest erotykiem. A mnie się zdaje, że - pewnie kwestia wieku - to, co mi się we fragmentach odpamiętuje z tego brawurowego wykonania w ogóle nie jest o spotkaniu dwojga ludzi. Fragmenty wyrwane z kontekstu.
Politycy tego nie lubią, nawet jeżeli nie są wyrwani z kontekstu.
A ja lubię, bo wyrwane z jednego kontekstu zyskują nowy. Jak odłamki czegoś co pękło z wielkim hukiem i teraz zbierasz, patrzysz pod światło i widzisz, że to wcale nie tak wygląda, jak się wydawało.
"Jednak byliśmy tam, byliśmy taaaam"
"Gdybym tylko znał snotekę, to pożyczyłbym znów ten sen"
(I chyba wcale nie chcę tego składać z powrotem w pierwotny kontekst)
"Wiele bym dał by powrócić znów
wehikuł czasu - no to by był cud"
I sam się sobie dziwię jak wyraźnie plastycznie słyszę głos Jacka.
Gdzieś to mam na tasach VHS, ale kto teraz digitalizuje takie rzeczy?
Ostatni, a zarazem pierwszy raz po latach spotkaliśmy się tuż przed pandemią w Herbaciarnia Niezależny Ośrodek Kultury Mam to na messengerze. Jacek był już chory i ta choroba była mocno widoczna. Dalej się śmiał z chrypą, jak wtedy, więc dusza w nim grała ta sama, nie do pomylenia z inną, ale ciało już nie nadążało za duszą.
Ale przecież plany, plany, ciągle plany. Mówię mu stary to zmontujemy ci etat z PFRON. No nie zatrudnialiśmy nikogo na etat do tej pory, nie było potrzeby, ale coś się wymyśli. A Jacek wielce zdziwiony, że stowarzyszenie, ta nieformalna grupka ludzi zbierająca się bez planu raz tu, a innym razem tam, że to dalej istnieje a nawet ma jakąś formę prawną. Chyba był poruszony. Mówiłem daj znać, wpadnij w czwartek, pokażę ci miejsce, ludzi, no bo po tylu latach to możesz już nikogo poza mną nie poznawać.
A jednak dusza trwa - twoja i nasza. Coś się zaczęło wtedy, tam - między aulą Budowlanki, klasą w "nowym" ogólniaku, "Cafe Galeria", kawalerką Janusza, zwanego wtedy "ojcem założycielem".
No ale zrobicie to, pytał, tak o, a ja mu powiedziałem coś takiego, że furda tam, nie widzieliśmy się dwadzieścia lat, ale przecież naszego kumpelstwa nie unieważnia to, że się nie widzieliśmy.
Więzi mamy. Bo to są więzi z krótkich czasowo - kiedy spojrzysz z perspektywy 49 czy 51 lat - ale istotnych formacyjnie lat. Lat kiedy mieliśmy bezmiar czasu, kiedy to myśmy dyktowali czasowi jak ma płynąć, kiedy to świat był u naszych stóp a nie my u jego, kiedy - jak to pisałem przy okazji apelu poległych ku pamięci Juliusz Gabryel- byliśmy szczęśliwi, chociaż nikt nam tego nie oznajmił.
Ba, nawet sami nie podejrzewaliśmy, że właśnie coś takiego się dzieje.
Poza tym chciałbym wierzyć - tego już nie powiedziałem na głos - że właśnie od tego są starzy kumple. Świat się od Ciebie odwróci, kariera załamie, małżeństwo rozpadnie, a stara paczka jest na miejscu i poda grabę, jak trzeba i jak się da.
"Stara wiara znów przygarnie cię - szkoda słów!
Więc uśmiechnij się i do góry głowa!"
Ścisnęliśmy sobie łapy. Nie wiem czy nie było tak że potem znowu się spotkaliśmy tydzień albo dwa później. Ciągle plany, plany.
W międzyczasie starzy kumple sie opodatkowali na rzecz fundacji, która opiekowała się Jackiem. Niewiele, ale dwadzieścia złotych przez parę lat co miesiąc od całej paczki może zrobiło różnicę? Nie wiem. Może sama świadomość, że kumple pamiętają coś dawała?
Potem napisałem do Jacka czy plan z PFRON-em aktualny czy mam działać. Jacek napisał:
"Dzięki Radzio, idzie w dobrym kierunku, od przyszłego tygodnia zaczynam rehabilitacje. Do jesieni jeszcze zostaje tutaj , praca i klinika rehabilitacyjna"
Odpisałem:
- jakby co to możem ruszyć sprawę refundowanego stanowiska z pfron, nigdy tego nie robiliśmy po prawdzie, ale czego się nie robi...
- Super Radek, myślę ze się uda
- u nas byłoby pracy mało, święty spokój, w sam raz 1/2 etatu
- No i duperela gościa tuż przed 50 to w sam raz
A potem była cisza. A ja myślałem sobie wedle zasady Tewje Mleczarza, że pewnie jest dobrze, bo nic nie pisze. Jakby było źle to by napisał.
Okazało się, że się myliłem.
I nic nie poradzę, że pomimo tego, że wiem, że Jacek nie znosił tego "Umbryka", odcinał się od tego czasu - to ja o nim myślę tylko per Umbryk.
Nigdy mi tego nie powiedział dlaczego tego przezwiska nie lubił. Może za tym stała jakaś osobista bolesna historia, jakich w naszych czasach w szkołach było pełno? Chociaż ja lubię jak ktoś mnie zawoła po staremu "Kafar".
U mnie, u nas - starej wiary - stoi za tym taka prosta sprawa, że Jacków w ciągu życia każdy z nas poznał wielu. Jednych fajnych innych mniej fajnych. Ale ten jeden, szczególny, wyjątkowy z lat formacji chłopackiej - był tylko ten jeden.
No. Po prostu. Umbryk był tylko jeden, niepowtarzalny. Tak się zapisało. Wybacz stary druhu.
Jacek Bereżański (1972-2023)
*(Kawałek wiersza Ireny Wyczółkowskiej, do której muzykę, akordy, około 1992 skomponował Jacek i śpiewał to, śpiewał na imprezach do zajechania - siebie i piosenki. A, tak, Irena Wyczółkowska też już nie żyje, możecie nie kojarzyć)
**(Zapisuję - Cezary Czternastek, tez postać warta swojego apelu poległych, chyba jednak rzeczywiście złoży się z tego książka kolego Marcin Cielecki..)

Komentarze

Popularne posty