Scenariusze niewymuszonych wzruszeń. La Kurteia en La America del Sur (sobota przed urlopem)




5 sierpnia 2023, sobota


Kurt został porwany w Bogocie. Wyszedł na wieczorny spacer posmakować miejscowych specjałów i w czasie kiedy pochylał sie nad smakowitą enchiladą z serem siedząc przy stole krytym cerata na niewilekim placyku - ktoś nagle zarzucił mu worek na głowę, skrępował ręce i po krótkiej szamotaninie wtłoczył do jakiegoś samochodu.

Jazda trwała kilka godzin. Kurt stracił poczucie czasu, ale próbował się trzymać, odliczał sekundy, powtarzał w myślach przebiegi melodyczne poszczególnych partii instrumentów w lubionych utworach muzyki klasycznej. Kiedy kopiąc i bijąc popychano go przez jaieś polowe lądowisko w stronę helikoptera był akurat przy Rondo Alla Polacca z Potrójnego Koncertu Beethovena w wykonania Richtera,. Ojstracha i Rostropowicza.

Kiedy zaczął odsłuch piątej Symfonii Szostakowicza klangor smigłowca nasilił się i Kurt poczuł że odrywają sie od ziemi. Słyszał jakieś okrzyki w języku hiszpańskim, charkot radia. Starał się o niczym nie myśleć, tylko przetrwać. Muzyka dawała nadzieję.

Mineła zatem piąta Szostakowicza, zaczęła się pierwsza Brahmsa i kiedy zaczęło sie pasmo Mozarta usłyszał nagle okrzyki porywaczy, maszyną zaczęło bujać z boku na bok a po kilku sekundach nastąpiła eksplozja i kabina wypełniła się dymem. Śmigłowiec wirował i opadał, było pewne, że stało się coś złego, ktoś zerwał Kurtowi worek z głowy rozciął więzy.

W jednej chwili Kurt zobaczył wykrzywioną strachem twarz porywacza ściskającego jedną ręką karabin, jakby szykował sie do ostatniej walki. Drugą ręką pokazywał mu otwarte boczne dni w burcie śmigłowca i krzyczał:

- Salta! Salvate Senorsalvate!

Za oknem jak na jakimś fotoplastykonie przesuwały się góry i Kurt zrozumiał, że śmigłowiec zaraz roztrzaska sie o skały a skok to niemal pewna śmierć, ale i procent szansy. Przy dźwiękach 31 koncertu fortepianowego wychylił się z bocznych drzwi, poczuł kopnięcie w plecy i w tej samej sekundzie już leciał w stronę ciemniejącej ziemi.

W takt kolejnych pasaży po klawiaturze odbijał sie od gałęzi zbitej roślinności, ześlizgiwał się po liściach wytracając prędkość az ku swojemu zdumeniu upadł na ziemię nic sobie najwidoczniej nie łamiąc. Huk eksplozji opodal uświadomił mu, że właśnie wygrał na loterii dalsze życie.

Udał się do płonącego wraku śmigłowca, wygrzebał wszystko, co sprawiało wrażenie, że może sie przydać w dalszej drodze - zapasowe ubrania, nóż, okulary balistyczne, zapasowe buty, plecak taktyczny z dziurą i plamami po krwi, jeden kałasznikow, trzy magazynki amunicji.

Kolejne dni były podobne do siebie, brnął przez dżunglę, skończyły się koncerty fortepianowe Mozarta, przeszły wszystkie znane mu utwory muzyki cerkiewnej - Greczianinow, Rachmaninow, anonimowe kompozycje, potem skoro Rachmaninow to jego koncerty fortepianowe, a skoro fortepian to Liszt, Chopin, znowu Beethoven.

Doszedł do strumienia. Strumienie łączą się w rzeki, rzeki płyną do morza, nad wodą sa ludzkie osiedla pomyślał. Zapasy z wraku helikoptera dawno się skończyły. Musiał jeść to, co udało mu sie upolować. Nauka strzelania była kosztowna. najpierw bowiem musiał opanować regulator ognia pojedynczego, seryjnego i ciągłego. zanim zrozumiał o co chodzi wystrzelał cały magazynek.

Poza tym w dżungli musisz najpierw zobaczyc do czego strzelasz, na co polujesz. Żywił sie zatem głównie zagniatanymi mrówkami, larwami, czasem trafił sie owoc, który widział dawno temu w na ryneczku Lidla.

Po dwóch dniach marszu w dół strumienia upolował młodego guźca. Udało mu się rozpalić ogień, upiec kilka skrawków mięsa, kilka uwędzić. Poczuł przypływ nadziei i sił witalnych. Cofnął sie do Bacha, Vivaldiego.

Niestety, kiedy przeszedł do oper Rossiniego i Bizeta strumień, w zasadzie już mała rzeka urwał się na ponad stumetrowym skalnym progu wielkim wodospadem. Nigdy nie lubił opery jako takiej, słuchał, zeby nie uchodzić za kretyna.

Idąc zatem skrajem urwiska i szukając dogodnego miejsca do zejścia powrócił do symfoniki i presymfoniki - HaydnHeandel. No to dawało nadzieje przetrwania.

Mięso z guźca się skończyło, ale też po dwóch dniach marszu trafiła na rozpadlinę, żleb, który dawał szansę zejścia. Kosztem kilku stłuczeń oraz przerwy transmisji muzyki klasycznej na rzecz bluesa zszedł na sam dół urwiska i rozpoczął drogę w przeciwną stronę,żeby znowu znaleźć rzekę i ruszyć nią w stronę ludzi.

Odpoczął w miejscu gdzie wodospad tworzył niewielki staw, umył się napoił, upolował jakąś małpę, którą zjadł w całości. Potem ruszył znowu w dół rzeki z rosnącą nadzieją. Robert Johnson, Muddy Waters, Buddy Guy, B.B. King, Howlin Wolf, John Mayall - to były kolejne milowe znaki tej cześci wędrówki.

W końcu po siedmiu dniach trafił na ślady ludzkiej obecności - zawalony szałas na palach cały w resztkach moskitiery, rozrzucone garnki, splątana żyłka z haczykami. Unzał że tutaj zaczeka, aż ktoś przybędzie, wyglądało to na sezonowe obozowisko.

Zostało mu pół magazynka kałasznikowa, ale dzięki żyłce z hczykami udało mu się złapać kilka ryb w rzece w tym bardzo smaczne piranie. Nadal dożywiał sie larwami, mrówkami, pił wodę z rzeki, naprawił szałas, ustalił sobie schemat codziennej pracy do dźwięków muzyki dawnej, potem elektronicznej, wreszcie soundtracków ulubionych filmów. Indiana Jones, Das boot, Mississipi w ogniu.

Wreszcie po jakichś dwóch tygodniach Kurt usłyszał terkot doczepianego silnika, potem zobaczył jak zza zakrętu rzeki wyłania się wąska łódź a na niej kilku ludzi. Zaczął do nich machać, oni mu odmachali, zbliżyli się do brzegu, rzucili cumy. Kurt chciał byc pomocny, podbiegł do brzegu poślizgnął się na mokrym kamieniu kiedy schylał się po line leżącą na brzegu, wpadł do wody prosto na elektrycznego węgorza i umarł w konwulsjach w ciągu kilku sekund.


Muzyka ucichła.

Podobno nie czuł bólu.

 

Komentarze

Popularne posty