Siedem zwał w Syfonie (wtorek)


 

21 listopada 2023, wtorek

Pierwsza była zwała z jednym spotkaniem autorskim. 
 
Kolega się zajął, uzgodnił wstępny termin, ale potem w natłoku licznych zajęć - a przecież wszystkie zajęcia o jakich mówimy są dodatkowe, nikt zwolnienia od normalnego życia zawodowego, rodzinnego, domowego nie dostaje - zapomniał potwierdzić już ukonkretniony termin i godzinę. Bywa. każdemu się zdarza. Najczęściej bez konsekwencji. No ale czasem zdarza się inaczej.
 
No i po pierwszym upublicznieniu programu imprezy, znajomy zwrócił uwagę że osoba autorska mimo zapewne szczerych chęci nie może być na raz w dwóch miejscach i brać udział w  czynnościach autorskich. No, a znajomy miał z osoba autorską być tego samego dnia, kiedy osoba autorska miała być u nas - w innym miejscu właśnie. 

Kilka telefonów, kilkaset znaków na mesengerze i gorączkowe myślenie co teraz. Zostawić dziurę w programie czy próbować ją łatać? Jednak, nie, zostawiamy wolne miejsce, przesuwamy spotkanie osoby autorskiej na inny termin. Jak się łata to łatająca czy łatający wie że jest łatą, a to nieprzyjemne.

Ale w międzyczasie noclegi. Lista rosła, nasi ulubieni hotelarze łapali się za głowę, bo nie dość, że ludzie zmieniają plany, co normalne raczej, to jeszcze trzeba to na bieżąco nanosić na plan podziału pokoi i rozpiskę dzienną. A poszło na rekord. 82 noclegi łącznie w trzy dni. Zdaje się, że najwięcej osób nocowało w 2002 albo 2003 roku, liczyliśmy, że 65 osób. Inna sprawa, że wtedy Syfony były bodaj jednodniowe. 

Ale też wyszła zwała. Znajomi pytali czy mogą dołączyć na ogólnych zasadach do ferajny czy nocleg się znajdzie jeszcze dla dwóch osób. Zapytałem w hotelu, powiedzieli, że tak, poprawiłem plan noclegów, wysłałem emaila do hotelu, odhaczyłem na liście i... zapomniałem dać znajomym, więc mimo, że mieli nocleg - to nie przyjechali, bo nie wiedzieli, że go mieli.

Albo druki. Mieliśmy je gotowe na dwa tygodnie przed imprezą, ale po trzech dniach okazało się, że sponsorzy druku mają umowy z konkretnymi drukarniami, a żadna z nich nie oferuje druku w terminie.  I do tego liczą sobie drogo. Za 50 plakatów A1 zaśpiewać ponad 1000 złotych to jest tupet.

Znowu telefony, stukanie, ostatecznie broszury robił zakład fotograficzny, zaproszenia punkt ksero, plakaty drukarnia ze wsi obok, ale tylko zaproszenia były na czas. Plakaty były na tydzień przed imprezą, ale na słupach w mieście zarządca powiesił je dopiero w dniu imprezy. Lepiej późno niż wcale, ale dostał je tydzień wcześniej. I nie to, że był tłok na słupach, bo wiszą jeszcze na nich plakaty z wyborów sprzed miesiąca.

Albo sponsor pewien, który co roku "coś daje". Nie było szefa, potem był, ale nie miał czasu, potem jutro, jutro, ostatecznie trafił na plakat ale niczego nie dał, ani grosza. Niby się należy za te poprzednie lata, a reklama w sumie żadna takie logo na plakacie. No niech.

W tygodniu kiedy była impreza nagle telefon z Bardzo Ważnego Urzędu, że Bardzo Ważna Osoba delegowała Równie Ważną Osobę do bycia na imprezie i że teraz trzeba jakoś szybko podrzucić tak zwany roll-up z logiem Bardzo Ważnego Urzędu. Kłopot w tym, że impreza w jednym miejscu, roll-up w innym a ludzie w pracy. Pytam jak sobie to wyobrażają, a oni, że wyobrażają sobie tak, że ktoś od nas po to przyjedzie.

To ja się pytam czy oni myślą, że my mamy ludzi na etatach? Że ja mogę kogoś delegować? 

Cisza. 

Naprawdę, ludziom się wydaje, że stowarzyszenie to zatrudnia ludzi, a prezes może komuś coś kazać.

Zadzwoniłem do Równie Ważnej Osoby i powiedziałem, że przepraszamy bardzo, ale roll-upu nie będzie. 

Bo nigdy nie było, bo nigdy też Osoby Ważne nas nie odwiedzały. 

Ale pewnie, Panie Radku, nie ma problemu.

Niby nie ma, ale trzy dni na telefonach i messengerach moje, a pewnie trzeba było od razu zadzwonić do Równie Ważnej Osoby. Bo osoba, to osoba, zawsze można się dogadać.

Ale na przykład ze stołami to była naprawdę ostra jazda, w tym samym czasie co z roll-upem. No bo przy imprezie trzeci rok z rzędu, a drugi z pewną śmiałością jest kiermasz książek niszowych, tych co to my też je wydajemy. No ale żeby tych pięciu czy sześciu wystawców niszowych mogło się wyłożyć w tzw. "lodowni" w Herbaciarni potrzeba jest nie mniej niż jakieś siedem, osiem metrów bieżących stołów. A takich w lokalu gastronomicznym nie ma, bo i po co komu takie.

Rok temu pożyczyła nam pewna instytucja, w tym roku też obiecała, w pierwszym dniu imprezy jedzie ekipa z własnym transportem po stoły, a tutaj wow, jest jeden. Zaczęło sie szukanie, rozpytywanie po ludziach o stoliki ogrodowe, rozkładane, kempingowe, cokolwiek. 

Na szczęście tego samego dnia Inna Instytucja okazało się, że ma jeszcze trzy metry równych stołów. 
To jak Beata dołożyła swój stół z domu - było akurat.

Kiermasz uratowany.

Ale kto by pomyślał - stoły.


No i sprawa kanapek. Bo w "Herbaciarni" nie ma nic do jedzenia. Ciasta ewentualnie. A tak to tylko kawa, herbata, piwo, ewentualnie coś mocniejszego. A jak impreza trwa, to ludzie są głodni i zaczynają kołować, a w pobliżu nie ma nic do jedzenia. najlepszy byłby foodtruck, ale mało który chce przyjechać jak nie ma gwarancji utargu. 

Rok temu były kanapki od firmy cateringowej. Tydzień przed imprezą, przy nas kolega dzwonił u umawiał - w drugi dzień imprezy 40 kanapek, co najmniej połowa wege i w dzień finałowy - 80 kanapek, co najmniej połowa wege. Zapisałeś? Tak, zapisałem.

Przychodzi piątek wieczór - kanapek nie ma. Kolega dzwoni gdzie kanapki, a zapomniałem. 120 kanapek wypadło z głowy. No to weź nam przywieź chociaż te 80-100 w sobotę. A nie, gdzie ja teraz ludzi będę ściągał do robienia tych stu kanapek, trudno, zapomniałem, nie ma.

No i nie było.

Razem siedem zwał jak siedem kul wystrzelonych w arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie.

Chociaż pewnie nikt za bardzo tego wszystkiego w całokształcie nie zauważył. 

Może.







Komentarze

Popularne posty