Wirydarz dla przyjaciela, odcinek kolejny (czwartek)

 


30 listopada 2023, czwartek

Pozwól, że wrócę do mozolnego przekonywania Ciebie nie tyle do poetyki Kaczmarskiego, bo rozumiem, że musi ona Ciebie drażnić i nawet rozumiem dlaczego, ale raczej do przekonania Ciebie do opowieści. Opowieści formacyjnej. Z tego się składam w sporym stopniu. Dzisiaj rocznica szarży pod Somiesierrą, mającej w polskim dyskursie szalonej, zbędnej, bezsensownej. Ba. Od nazwiska prowadzącego pierwszy etap szarży - niejakiego Kozietulskiego powstał nawet w naszym języku rzeczownik oznaczający właśnie szaloną, nieracjonalną brawurę - kozietulszczyzna.

Dzięki Kaczmarskiemu jednak, można powiedzieć, tego wszystkiego nie wiedziałem. Zostało mi w sercu co innego, a rozum, wiedza przyszły później. Słuchałem tego jako sześcioletnie dziecko nie rozumiejąc za bardzo słów, ale będąc pod ogromny wrażeniem ekspresji głosu Kaczmarskiego i fraz, które były jak pociski, salwy kartaczy. To była walka, wydawałoby się naprawdę, bez znieczulenia, to nie byli czterej pancerni i pies, coś tutaj działo się nieprawdopodobnego dużo bardziej. Od pierwszych salw, słów, tak to szło:

"Pod prąd wąwozem w twarz ognistym wiatrom

Po końskie brzuchy w nurt płynącej lawy

Prze szwoleżerów łatwopalny szwadron

Gardła armatnie kolanami dławić"

Ile tu ognia i kontrastu, niemożliwego do opanowania. Jakże to konie w lawie, przecież się spalą, myśli chłopiec i niemal słyszy to skwierczenie żywego mięsa. To nie dość ogniste wiatry w twarz, bieg koński pod prąd, nurt lawy, ale żeby nie było spokoju - gardła armat, czyli jakby potworów, żywych stworzeń wylęgłych z mitów i bajań. To częsta figura trzeba przyznać, ale te gardła kolanami mają zdławić, nie lancami, nie szablami, ale kolanami? I kto? Nie szwadron ze stali, ale łatwopalny. Czyli jest jak i Hitchckoka - na początku jest pożar, a potem wulkan, lawa, szwadron, szwadron i kolanami, bo nie ma miejsca, nie masz jak w wąwozie się obrócić, użyć broni idziesz na zabój. To jest ta chwila poza słowami, o której często mówią ci którzy w śmiertelnej walce byli, albo chociaż raz poczuli jak w ostatecznej mobilizacji w ułamku sekundy jeżą się włosy i płyniesz, bo wystrzał do krwi spowalnia percepcję czasu, przygłusza zmysły, nawet własny ból czujesz inaczej.


"W mokry mrok topi głowy szwoleżerów

Deszcz gliny ziemi i rozbitej skały

Ci co polegną – pójdą w bohatery

Ci co przeżyją – pójdą w generały




Szli tak naprawdę jak na obrazie Kossaka, nie Michałowskiego, czwórkami, w porządku, a bateria nie była jedna, ale cztery po cztery armaty, rozstawione co zakręt drogi co miała cztery kilometry. Sama Somosierra też bardziej wyglądała jak z Kossaka, który był, oglądał pole bitwy, nie malował tak do końca z wyobraźni, ale zrobił, jakby to powiedzieć dzisiaj - research. I przełęcz też nie jest tak stroma, niby Zawrat czy Krzyżne jak na obrazie będącym bezpośrednią inspiracją piosenki Kaczmarskiego. Gdyby była tak stroma, żadna armata nie byłaby w stanie prowadzić na niej ognia. Co z tego jednak - powiesz - skoro to Michałowski opowiedziany Kaczmarskim mieszka w wyobraźni, oni to dwaj stworzyli te szarżę większą, potężniejszą, dramatyczniejszą. Doskonalszą.

Zatem wąwóz nie był taki wąski, ale przeszkoda była dosyć poważna by jednak zatrzymać francuską piechotę. By armia Napoleona dreptała w miejscu. Piechota idzie wolno, jeżeli droga jest wąska, nawet nie tak jak na obrazie Michałowskiego, ale Kossaka, cztery armaty nabite kartaczami, czyli ładunkami zawierającymi setki małych kulek nie muszą w piechotę nawet celować. Pada salwa i przez środek wąskiej kolumny piechoty masz jakby krwawy tunel. Kolumna nie ma możliwości rozwinięcia szerszego szyku bo zbocza gór to uniemożliwiają, mimo wszystko, nawet jeżeli nie są tak strome jak wynika z wizji Kaczmarskiego.



I wiadomo, że kiedy pada rozkaz, że do ataku ma iść polska kawaleria, wielu nie przeżyje. Nie ma takiej możliwości. Armaty zatrzymały piechotę, a nie zatrzymają kawalerii? Kawaleria jest szybsza, ale kto by szarżował pod górę? I to wąską drogą? A poza tym jak sama nazwa wskazuje - kawaleria walczy konno, i na tej samej przestrzeni gdzie zmieści się dwustu, trzystu pieszych stłoczy się może stu konnych.

Więc tak, są szybsi, ale są łatwiejszym celem i jest ich mniej. do tego pogoda, mokro dżdżysto, ale szwoleżerowie poszli, tam gdzie diabeł nie mógł i jeszcze nie wiedzą kiedy i za co zalśnią im ordery i komu.

Te perspektywę z pola walki ma poeta, i to on sięga dalej niż wzrok malarza jednego czy drugiego. Wie, że zaraz z doświadczenia, którego nie da się opowiedzieć, bo trudno jest je w ogóle przeżyć - przejdą w inny porządek, niby-to-ludzki.

Potem twarz z ognia jeszcze nieobeschłą

Będą musieli w szczere giąć uśmiechy

Z oczu wymazać swoją hardą przeszłość

Uszy nastawić na szeptów oddechy

Zwycięskie piersi obciążą ordery

I wstęgi spłyną z ramion sytych chwały

Ci co polegli – idą w bohatery

Ci co przeżyli – idą w generały

No tak to jest. Historię piszą zwycięzcy, czyż nie? Piszący słowa o łatwopalnym szwadronie wie, że szarża, która przejdzie do historii i świadomości Polaków jako czyn szaleńczy, jako egzemplifikacja polskiej nieracjonalności, jako prefiguracja mniemanych szarż na czołgi, może nawet tragicznego Powstania Warszawskiego - ta właśnie szarża się w gruncie rzeczy się uda. Dowodzący strażą przednią armii francuskiej generał Montbrun, który właśnie wycofał swoją piechotę spod wejścia przełęczy meldował, że szarża jest niemożliwa. Marszałek Brethier miał go poprzeć na co Napoelon miał warknąć tylko "Zostawcie to Polakom". A ustawiający 1 szwadron do szarży Jan Leon Kozietulski miał tylko rzucić - "Naprzód psiekrwie, cesarz patrzy!".

Podobno Napoleon dając rozkaz do ataku miał zamiar dokonać rekonesansu, sprawdzić lepiej hiszpańskie pozycje. A szwoleżerowie tracąc, to fakt, na każdej baterii kolejnych ludzi przerwali się aż do przełęczy, cztery kilometry, kolejne cztery, a nie jedną, baterie wstrząsając, głownie moralnie, Hiszpanami. Bo bezwzględne straty hiszpańskie też nie miały być wstrząsające. Wstrząsem był efekt szarży i - czuły na takie momenty nieciągłości Napoleon natychmiast pchnął swoją armię za Polakami. Przestrzeń i siły można odzyskać - czasu, dobrego momentu - nie. Genialny Francuz to wiedział i czuł.

Szarżował szwadron, to razem około 120, może 130 jezdnych, za nimi stała czterdziestotysięczna armia. Zginęła lub została ranna połowa, 57 szwoleżerów. Armia Napoleona przeszła za tę cenę przez przełęcz. Jak dla mnie - relatywnie tanie posunięcie bojowe, ale też chyba jeden z największych osiągów w dziejach jednostki, która w zasadzie nie powinna mieć wpływu na wielkie batalie, była grudką, okruchem, kamykiem w wielkiej lawinie.

Szwadron, który wygrał bitwę. Nie do pomyślenia. Trudno się dziwić, że ten szwadron Napoleon zabrał ze sobą w 1814 roku na wygnanie na Elbę.

"Potem zaś czyści w paradnych mundurach

Galopem w wąwóz wielkiej polityki

Gdzie w deszczu złota i kadzideł chmurach

Pióra miast armat państw krzyżują szyki

I tylko paru nie minie pokuta

W mrowisku lękiem karmionych koterii

Nieść będą ciężar wytrząśniętej z buta

Grudki zaschniętej gliny Somosierry"

Tutaj zdaje się jednak pieśniarza poniosło w rejony ogólne, trudno powiedzieć by konkretni uczestnicy szarży porobili wielkie dyplomatyczne czy wojskowe kariery. Chodzi raczej o tę dynamikę, w której zawsze po momencie heroicznym przychodzi długi, często wieloletni okres kupczenia, negocjacji z życiem, które brzmi jak wieloletni epilog do tej chwili sprzed lat, do tej grudki zaschniętej gliny Somosierry.

Zawsze kiedy myślę, już jako dorosły facet w średnim wieku o tym fragmencie piosenki, którą zresztą śpiewałem synkowi na dobranoc, kiedy był mały jako kołysankę - myślę o dziadku kolegi poznanego dawno temu w Visby. Dziadek poszedł do Powstania Styczniowego z Galicji do Kongresówki, z hrabia Jordanem, stoczyli bitwę opodal Pacanowa, w której dziadek został ranny, wytrzymał do zmierzchu, przepłynął rzekę, było lato, wrócił do wsi, ożenił się, został kowalem. Ale całe życie był też dla miejscowych i dla siebie jednym z tych, którzy poszli do powstania, to go definiowało, to było nim bardziej niż lata kucia końskich kopyt.

I, tak, czuję te nasuwające się skojarzenia, Pacanów, Koziołek Matołek i Powstaniec, który kuje latami podkowy, ale koniom, nie kozom. Może od tego zacznę swoją powieść o Powstaniu Styczniowym, serio, na razie jest tam ten fragment w "Transmigracji" wydanej 5 lat temu. 

Zatem to tak się dzieje. Po bohaterach na scenę zawsze wchodzą dyplomaci, kupcy, sprzedawcy, politycy i to oni - powiadają - dzielą skórę na upadłych niedźwiedziach, kozach, jeleniach.

"Ale twarz z ognia jeszcze nieobeschłą

Będą musieli w szczere giąć uśmiechy

Z oczu wymazać swoją hardą przeszłość

Uszy nastawić na szeptów oddechy

Nie ten umiera co właśnie umiera

Lecz ten co żyjąc w martwej kroczy chwale

Więc ci co polegli – poszli w bohatery

Ci co przeżyli – muszą walczyć dalej

Ale pod koniec pieśni poeta jednak znowu odwraca porządek, dwie strofy wcześniej była tylko grudka gliny, ta pozostała z deszczu gliny i rozbitej skały ze strofy drugiej, okruch dawnej chwały, który tym się różni od "wąwozu wielkiej polityki", że jest realna, tam byli naprawdę, tutaj są trochę na niby. I w ostatniej zwrotce morał i patos wbija nam już na pełnej petardzie, ale trudno się z nim nie zgodzić, wtedy był rok 1808, a kiedy Kaczmarski pisał "Somosierrę" był rok 1980, zatem trzeba ten wiersz osadzić w kontekście i czasie.

Echo tego cytatu Szekspira, który genialni Anglik włożył w usta Juliusza Cezara (żeby wszystko pasowało) - że ci którzy się boją umierają codziennie, a ci którzy się nie boja - umierają tylko raz. Ostateczność nie jest taka straszna, przejście trwa chwilę, chwała trwa, ale jest wtedy kiedy ożywia coś prawdziwego, kiedy człowiek uświadamia sobie że tak, jest jednym z tych co przeżyli i musi walczyć, bo zawsze jest o co. Prawda?

Tego wszystkiego oczywiście nie wiedziałem, nie domyślałem się kiedy mając sześć lat, pierwszy raz usłyszałem "Somosierrę" Kaczmarskiego, kiedy ktoś - Mama albo Tata pokazali mi obraz Michałowskiego, próbowali mi wytłumaczyć skąd polscy ułani na hiszpańskiej ziemi. Na hiszpańskiej ziemi, na której dzisiaj jest niewielkie muzeum, a w pobliskim kościele jest napis w języku hiszpańskim - "Hiszpanie potrafią docenić prawdziwą odwagę - żołnierzom Bitwy o Somosierrę". Nie wiem czy jest lepszy na świecie pomnik odwagi niż ta mała tabliczka na pamiątkę dla wroga sprzed dwóch wieków.



Dzisiaj jest rocznica tamtej szarży, przypadkiem, nie-przypadkiem 22 lata po niej w okupowanym Królestwie Polskim, pogrobowym państewku postnapoleońskim pod berłem cara rosji w

Komentarze

  1. https://www.youtube.com/watch?v=12_jtwLodOo - oryginał wykonawczy
    http://wydawnictwoj.pl/radoslaw-wisniewski-transmigracja/ - książka z Pacanowem w roli trzecioplanowej
    https://buycoffee.to/radek_wisniewski - możliwa kawa dla dziada

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty