Podejrzanie łatwe apele poległych. Profesor Anna Gałdowa [1940-2022], (poniedziałek)

11 grudnia 2023, poniedziałek




Kilkanaście razy zaczynałem pisać list, zawsze na kartce, zawsze piórem i darłem go na strzępy. Zawsze chciałem napisać, że te dwa lata seminarium były dla mnie ważne, że życie potoczyło się tak, że z psychologią ani jako formą aktywności zawodowej ani akademickiej nie miałem wiele wspólnego, ale praca magisterska i wszystko co wokół niej stało się tym, czym miała się stać.
Pamiętam pierwsze nasze spotkanie już jako magistrantów, kiedy Profesor Gałdowa powiedziała, że ona wie, że opinia o tym seminarium jest taka, że jak ktoś nie wie gdzie iść to idzie do niej, bo seminarium u Gałdowej wszystko pomieści, ale jednak - mówiła dalej - chciałaby nas przekonać, że nawet taka psychologia, not-hard-science powinna mieć mocne przełożenie na życie człowieka, na jego zmagania, na jego mozół.
I nawet jeżeli ktoś będzie pisał o "Gwiezdnych Wojnach" - a była taka praca - to powinien mieć zawsze w swojej optyce sens tego pisania, to musi się przekładać na jakiś konkretny aspekt ludzkiego doświadczenia, to nie może być fruwanie w obłokach koncepcji i paradygmatów.
Miała słabość do oberwańców bożych, potłuczonych i niemieszczących się w ramach akademii. O jednego kolegę, który mało grzecznie po prostu zniknął dopytywała się dwa semestry, z bólem w oczach prosząc nas, żeby jeżeli ktoś coś wie dał znać, że ona będzie musiała mu wpisać dwóję i wyrzucić z seminarium.
Kolega miał wówczas etap szukania sensu w życiu i wyjechał, jak się później okazało na jakieś Orkady czy Hebrydy strugać dorsze w fabryce filetów rybnych.
Wrócił, kiedy ostatni z nas, tak jak ja, a ja broniłem się trzy razy, lekko nie było - pokończyli studia. Poszedł do Niej, a Ona go przyjęła jak syna marnotrawnego bardziej się chyba ciesząc z jednego zagubionego barana co się odnalazł niż ze stada stypendystów od Fulbrighta.
Zatem pisałem list, ten sam od lat i darłem go na strzępy.
O tym, że sprawa została we mnie i wokół mnie. Bo wojownik wciąż pyta o świat, a świat - brzydząc się wojną - zapytuje o wojownika i jego obecność lub też , co znacznie gorze - jego nieobecność.
Bo to z powodu jego nieobecności, musimy czasem toczyć wojny, te male i te wielkie, bo w odpowiednim momencie nikt nie zmobilizował siły by pokazać komuś, że jest i lepiej się wycofać, nie stanął na straży.
Ale kim to ja znowu takim byłem, żeby pisać taki zuchwały list. Jeden z tysięcy studentów, setek magistrantów, niedoszły doktorant przerzucający przez jedenaście ostatnich lat rolki przewodów w hurtowni niskich prądów.
Dwa lata temu za te wszystkie listy, których nie wysłałem, za te wszystkie razy kiedy mijałem - będąc przelotem w Krakowie - blok w którym mieszkała Pani Profesor - postanowiłem napisać książkę.
Ze wszystkich ambicji naukowych, literackich zostawić tylko te jedną, żeby lepiej, pełniej, bez oglądania się na to w jakim gatunku ostatecznie ta opowieść się wyjawi - wykonać jeszcze raz tę pracę. Bo okazało się, że to nie była magisterka, ale praca duchowa na resztę życia.
"Obecność archetypowej postaci wojownika w doświadczeniach rozwojowych człowieka"
Teraz już nie wiąże mnie konwencja, wymogi formalne, nieważny dla nikogo zyskałem wolność, mogę pisać jak chce - tak pomyślałem.
Skończyłem książkę 1 lutego 2022, roboczo nazwałem ją #Esej_heroiczny, chociaż stosowałem też inne robocze tytuły. Uznałem, że teraz jest dobrze. Wysłałem książkę kilku zaufanym osobom i uznałem, że pora na kolejną próbę napisania listu. Jednak.
Wiedziałem, że przestała lata temu utrzymywać wiele znajomości, że wyszła z uniwersytetu by już nie wrócić, ale myślałem, może właśnie dlatego przeczyta list od jednego z tysięcy swoich studentów, jednego z setek swoich magistrantów.
Bo była zawsze trochę spoza i ponad. Dlatego kiedy ktoś się nie mieścił w ramach jakie wyznaczała akademia - była gotowa przygarnąć człowieka do siebie, wysłuchać i dać szansę.
Nie każdemu i nie zawsze, widziałem bowiem i przypadki odrzucenia. Ale wiadomo było za co odrzucała. za nieszczerość, powierzchowność i robienie z psychologii taniego teatru. Tak sądzę, domyślam się na podstawie tych dwóch lat.
Ale i ten list podarłem po dwóch zdaniach, a 24 lutego 2022 roku wybuchła wojna i wydało mi się, że wszystko co napisałem znowu nie ma znaczenia, unieważniło się w trzy tygodnie od postawienia kropki po ostatnim zdaniu.
I ta wojna mocno mnie pochłonęła. Nie czas pisać eseje gdy wojownicy naprawdę walczą i giną. Tak myślałem. Wszystko na długi czas znikło. Była tylko walka, wirtualny okop na fejsie, strzelanie z klawiatury.
Nie wiedziałem, że tracę ostatnią szansę.
Wczoraj znajomy był na konferencji z okazji 120-lecia Instytutu Psychologii UJ, zobaczyłem u niego zdjęcie, zapytałem czy widzi może na sali Profesor Gałdową.
Odpisał mi, że nie, bo ponad rok temu odeszła. Dokładnie 13 października 2022 roku.
Zatem to tak.
Kiedy w końcu się obroniłem, był chyba czerwiec, spotkaliśmy się ostatni raz w Zakładzie Psychologii Ogólnej na wysokim parterze budynku przy Gołębiej 13, z widokiem z okna na Collegium Novum.
Na blacie stołu leżała moja praca magisterska z pieczątka w dolnym rogu i podpisem bodaj dziekana. Wiadomo było, że to jest koniec czegoś. Po dwóch oblanych obronach, chociaż tylko jednej odnotowanej w papierach - nie było mowy o doktoracie. Miałem się zawinąć z UJ i z Krakowa i wrócić do życia, szukać pracy, próbować się utrzymać na powierzchni życia. Żadnych złudzeń panowie.
Pani Profesor opatrzyła na mnie, uśmiechnęła się i powiedziała:
- Panie Radku, osiągnął Pan swój cel, ma Pan tytuł magistra psychologii - tutaj zawiesiła głos, jak pamiętam, tak jakby zbierała się do powiedzenia czegoś ważnego. - I mam do pana taką prośbę, sugestię...
Tak było słońce za oknem, późna wiosna, przełom lata, mózg dostał dyspozycję - notuj, bo będzie poważnie.
- Może niech Pan da sobie spokój z tą całą psychologią i zajmie się na poważnie literaturą...
Nie sądzę by wiedziała o moich literackich próbach, bo w tamtym czasie w zasadzie nigdzie nie publikowałem, a jeżeli nawet to w takim obiegu który nie docierał na Gołębią 13.
Ktoś powiedział później, po wysłuchaniu tej opowieści - Masz syndrom sztokholmski, przecież ona Ci w zasadzie przetrąciła kręgosłup!
Do dzisiaj myślę, że była spoza elipsy, że rozumiała dużo więcej niż się komuś mogło wydawać, miała dar przenikliwego widzenia ludzi i sytuacji. Widziała być może, że mam dar do wspinania się, ale przystawiłem drabinę nie do tej ściany co trzeba i póki jestem jeszcze nisko, mam szansę zawrócić i spróbować swoich sił przy tej ścianie, która jest dla mnie.
Od wczoraj wiem, że już nie wyślę do Niej żadnego listu.
Nawet nie wiem co zrobić z poczuciem żałoby bo przecież odeszła ponad rok temu.
W skrócie napisałem znajomemu, który przesłał mi te smutna wiadomość dlaczego w ogóle zapytałem o Panią Profesor odpisał po chwili zastanowienia:
"Przykra sprawa. Ale niewiele można już teraz zrobić. Oprócz oczywiście poważnego zajmowania się literaturą."
Acha.
[prof. Anna Gałdowa 1940-2022]

Komentarze

Popularne posty