Cielecki, w poszukiwaniu wielkich narracji (niedziela)

 


3 marca 2024 (niedziela)


Jakżeby inaczej miało być. Pasuje. Słowo od Cieleckiego na niedzielę. 

Albowiem wydaje mi się, że Marcin Cielecki to już jeden z ostatnich, którzy próbują Słowo i konfesję traktować z należną mu powagą, bez tytłania go w doraźne konteksty, na przykład polityczne, publicystyczne. Zarazem w tym rozmigotanym świecie pełnym błyskających obrazów, pragnących za wszelką cenę przykuć uwagę wydaje się, że Marcin Cielecki ostentacyjnie się nie stara przykuwać cudzej uwagi do siebie, ale swoją uwagę stara się przykuć do tworzywa i wyobrażonego przedmiotu, które już zaraz, za moment z tworzywa wydobędzie. Może to będzie wielka rzecz, wielka narracja, opowieść? Wszystko co napisze Cielecki zdaje się być takim właśnie oczekiwaniem – na coś wielkiego.

Tak właśnie czytałem z zapartym tchem "Dziedziniec pogan", czyli jak na razie ostatnią książkę Cieleckiego, przedziwną mozaikę, witraż może, patchwork rozsypanych i urwanych w pół opowieści. Łączy je ta tęsknota za poskładaniem swojego doświadczenia, albo chociażby swojego pisania w coś więkzego. To jest aż nazbyt mocno przebijające zza tych notatek. A zarazem można powiedzieć, że "Dziedziniec pogan" to właśnie zaledwie zbiór notatek, pozorny dziennik, diariusz bez dat, gdzie być może to co w książce wyjawia się później, ta naprawdę uderzyło światłem po oczach dużo wcześniej.

Gdyby rzecz uprościć maksymalnie zarys opowieści jest taki - autor, bohater co jakiś czas wyrywa się ze swojego codziennego życia - ojca, męża, nauczyciela szkoły średniej by na kilka dni opuścić swoją powszedniość i udać się do nieodległego, żeńskiego klasztoru klauzurowego, w którym istnieje możliwość spędzenia oznaczonego czasu w pokoju gościnnym, z możliwością włączenia się w rytm życia mieszkającej za kratą, za murem wspólnoty zakonnej.  To tutaj w ciszy, chce usłyszeć coś więcej, zbliżyć się do spraw wielkich naprawdę, rozpocząć - być może - dzieło swojego życia. Można się domyślić, że pomieszczone notatki to zapis wielu pobytów w gościnnym pokoju tego klasztoru, wybór z setek notatek, napoczętych opowieści, wysupłanych ze zgiełku, którego przecież nie zostawia się za brama klasztorną, bo przynosi się go ze sobą i w sobie.

Gdyby przyjąć tę, bardzo powierzchowną optykę, można by powiedzieć, że to zapis pewnej niemożności, pokazanie przez przykład własny, że rozedrganie świata przeszło już wszelką miarę i po prostu nie da się tworzyć wielkich opowieści, że jesteśmy skazani na migotanie, na zabawę opalizującymi okruchami, szczątkami czegoś co kiedyś dawało prawdziwy blask, a co dzisiaj dziwnie przypomina po prostu szklane paciorki. Nie byłoby to zatem świadectwo indywidualnej niemocy, ale niemocy w ogóle. Tego, że coś się stało z narzędziami, z jakich budowało się niegdyś opowieści, w których można było się odnaleźć, poszukać odpowiedzi na los, na przypadek, na śmierć, na życie, miłość. 

Ale oczywiście to odczytanie to zaledwie początek, bo jeżeli przyjrzeć się dokładniej, Cielecki rozsypuje te okruchy nieprzypadkowo. On je układa, a do układu proponuje wieloznaczną oprawę i zostawia wiele przestrzeni nie dlatego, że nie umie jej wypełnić - umie. Napisał już wiele esejów, napisał powieść, napisał kilka książek, które zamieszkały cedzone z uwagą wiersze. Zostawia ją dlatego, że chce dac miejsce Tobie i mnie. Czytanie i pisanie to elementy złożonego dialogu.

Oczekiwałeś zatem eseju? Powieści? Spowiedzi - rzeki? A może mowy prokuratora, który powie gromkie "nie" temu światu? Nic z tych rzeczy. Po pierwsze pokora i uciszenie zaczyna się od wyboru tytułu. A tytuł, zawiera w sobie zarazem przestrzeń otwartą. Dlaczego "dziedziniec pogan"? Co to w ogóle jest? Żyjemy w czasach, kiedy odnalezienie tropu nie wymaga niczego więcej, jak użycia wyszukiwarki internetowej. Tak, to ta przestrzeń przed miejscem najświętszym, do którego najdalej mogli wejść ludzie innej wiary w Świątyni Jerozolimskiej by prowadzić dyskusje z wierzącymi.

Kto w takim razie jest tutaj na tym dziedzińcu, gdzie jest ten dziedziniec? Czy to cały świat na zewnątrz jest tą przestrzenią, która nawet nie wie, że jest zaraz obok Miejsca Świętego? Czy może jednak sam bohater - bo jednak uparcie będę go różnicował z autorem - wkracza na dziedziniec, w to dziwne miejsce pomiędzy, wybierając pokój gościnny o b o k wspólnoty klasztornej? Jest blisko, zostawił świat za sobą, ale tam, za kratę i tak nie będzie miał wstępu. Zatem po co przychodzi? I kto przychodzi do kogo? To tylko jedna z wieloznacznych relacji w jakie się nieuchronnie wikła uważny czytelnik tej książki.

A spróbujmy od innej strony zapytać przytomnie - co z formą? Przecież to nie jest esej, w sensie ścisłym, nie jest to proza, nie jest to praca teologiczna ani filozoficzna. No, o ile esej może być esejem w sensie ścisłym, wszak esej - oznacza próby, a nie skończoną całość poddaną jednej regule. A fragmenty, jakie się oddaje pod osąd czytelnika są czasem nader skromne, czasem to ledwie kilkanaście słów, kilkadziesiąt. 

Z drugiej strony - jak to u Cieleckiego poety, eseisty, pisarza  - można nie lubić jego stylu (bo każdego stylu można nie lubić), ale nie ma tu miejsca na przypadki czy wpadki, nie ma drażniących językowych fastryg, to bardzo zdyscyplinowany strumień tekstu. Mimo pozornego rozczapierzenia tematycznego, czasem przyznania do bezsiły, cały czas język jest trzymany twardo na wodzy by nie wierzgał zanadto, nie wyrywał przed szereg.

Przychodzi mi na myśl takie określenie - "medytacje". Czy są to próby tropienia nurtujących, różnej zresztą ważności, kwestii wątpliwych, czy oddanie głosu komuś kto był tutaj wcześniej, czy innym autorom (w kilku miejscach mamy do czynienia z ubraną w ramy zapisu diariuszowego regularną recenzją) - wykonywana jest praca skupienia i koncentracji, która nienachalnie, ale znacząco jest zachętą by tę podstawową prace duchową nad tekstem wykonał także i czytelnik, czytelniczka.

Wspomniałem, o tym, że tematów jest tutaj wiele, z pozoru, ale kilka nawraca, jakby obsesyjnie. Pojawia się kwestia rzekomo zatopionych w Morzu Białym na barkach polskich jeńców wojennych, echo zbrodni w Katyniu, może echo czegoś prawdziwego i jeszcze gorszego? Okazuje się, że ta historia jest w jakimś sensie założycielska dla klasztoru, w którym przebywa bohater, ale próby rozwikłania tajemnicy wydają się spełzać na niczym.

Albo nawracające przypuszczenia i rozmyślania co do ostatniej powieści Brunona Schulza, żydowskiego geniusza polszczyzny o której wiadomo, że miała nosić tytuł "Mesjasz". I ta cała wieloznaczność - wyjaskrawmy ją znowu - zamknięty w gościnnym pokoju klauzrowego klasztoru facet, wierzący, to wiemy, rozpisuje ostrożne słowa o tym o czym mogła być zaginiona, nie wiadomo czy napisana książka nieżyjącego, zamordowanego w  czasach zagłady polskiego Żyda. Jakby nie dość było, że w tej samej książce nawracają opowieści o Szoa, o pustej przestrzeni jaką po sobie zostawia i poprzez owo nic - nadal jest obecna, tu, teraz, obok. Odnalezienie "Mesjasza" byłoby może zadaniem ciosu Zagładzie, która miała unicestwić Czekających Wciąż Na Mesjasza. 

Nawet boję się pociągnąć tę myśl dalej, bo zaraz za rogiem czeka przecież sam mesjanizm, zarazem obcy i arcypolski.

Obsesje czy może szkicowane na przezroczystych arkusza pergaminów fragmenty mapy, opisanie świata, które nigdy nie będzie kompletne, ale próbować trzeba? Dopiero nakładając te fragmentarycznie zapisane arkusze, kalki, niczym w jakiejś pirackiej opowieści o ukrytym skarbie pojawia się coś więcej. Jakiś plan świata, człowieka w tym świecie. I miejsce, przestrzeń na dopisanie czegoś od siebie, do siebie.

Jeżeli zatem podejść do sprawy w zgodzie z duchem literatury a nie literą systematyków gatunków literackich - to mamy tutaj do czynienia z esejem taki jaki jest możliwy dzisiaj, w 2023 czy 2024 roku. I jest to esej o duchowości, ale nie religijny, mimo, że jest oczywiste, że pisze ten tekst wierzący i to zakotwiczony w konkretnej konfesji (mój Boże, jakie to dzisiaj zrobiło się ryzykowne, jak  łatwo oberwać w dziób z każdej możliwej strony!). To prośba o to by z poziomu powierzchownych błyskotek, piany wyrzuconej na brzeg morza - spróbować zajrzeć głębiej. Pod wodą czasem widać bowiem wyraźniej i dalej niż na powierzchni.

Takie to medytacje, okruchy eseju, które nie dają odpowiedzi, ale wikłają odbiorcę w coraz więcej pytań, coraz więcej wątpliwości i zmuszają do wysiłku. Takie to wezwanie do podróży, wyprawy, ale już na własny rachunek. 

(Marcin Cielecki, "Dziedziniec pogan", Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023)

Komentarze

Popularne posty