Męska linia przekazu. Dziadek Franciszek. Dziennik powrotu. (środa)

 



13 marca 2024, środa

[Męska linia przekazu. Dziennik powrotu Dziadka Franciszka]
Kiedy miałem może 25, może 30 lat chciałem napisać powieść. Miałem nawet tytuł. "Strych dziadka Hieronima". To miała byc baśniowa, magiczna opowieść o odszukiwaniu w papierach historii tytułowego dziadka, dla którego prototypem miał być nieznany mi zupełnie Franciszek Szopf, mąż Sabiny. Miał być ukryty pod nieswoim imieniem, do dzisiaj nie pamiętam dlaczego, jakby jego własne imię i nazwisko było nie dość doskonałe.
Sabina, żona Franciszka była ważną postacią w rodzinie, centralną, depozytariuszką, punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń. O Sabinie wie i potrafi bez pudła rozpoznać jej frazy, które funkcjonują w naszym rodzinnym idiomie - mój syn, który urodził się 116 lat po urodzinach Sabin.
Franciszek był zatem "zamordowanym przez kacapów" mężem Sabiny, na wieki wieków, bo Sabina już nigdy po stracie Franciszka nie wyszła za mąż.
Z babcią Sabiną byłem do końca, do ostatniej lekcji umierania. Napisałem to, co mi się zbierało przez 25 lat po Jej śmierci w "Psalmie do św. Sabiny".
Pojawiał się tw tym poemacie pradziadek, owszem, tak jak umiałem go odtworzyć z rodzinnych opowieści. Kiedy padła propozycja, żeby "Psalm" wydać po raz trzeci, postanowiłem napisać do "Psalmu" posłowie, właśnie o Franciszku. To posłowie się nie ukazało, coś, ktoś, gdzieś, szybko, szybko i książka poszła z podziękowaniami z 2016. zamiast z suplementem z 2022.
Mija czas a ja widzę, czuję, zaczynam rozumieć, że historia dziadka Franciszka nie może być tylko suplementem do historii Sabiny.
Przede wszystkim zrozumiałem, że jestem mu to winny. Najpierw chciałem go przezwać Hieronimem, a potem, pisząc o Sabinie nie wykonałem najprostszej pracy, tak zwanego riserczu pozostając przy rodzinnej legendzie, baśni, o tym, że zamordowali go ruscy.
Wierzyłem bezkrytycznie, że towarzysz zesłania, który pojawił się po wojnie i którego fragmenty korespondencji przetrwały w kopiach w moich rękach był pijakiem, bo jeden z synów Sabiny pojechał do miejscowości, skąd przychodziły kartki i stwierdził, że to pijany szewc.
Tymczasem wystarczyło sprawdzić przez indeks osób represjonowanych (no tak, trzeba mieć taki pomysł i wiedzieć, że coś takiego działa on-line),żeby jednak zauważyć, że Franciszek został aresztowany w 1940 roku, skazany w lutym 1941, następnie jest jego ślad w Workucie gdzie dotarł 11 czerwca 1941 roku w celu wykonania wyroku.
Jego rodzina - Sabina z dziećmi jechała na Sybir do Tobolska także w czerwcu 1941 roku, wedle rodzinnej legendy transportami, które czasem pozostawały w tyle za czołówkami Wehrmachtu.
Ale we wrześniu 1941 roku, dokładnie dnia 9 jest już w Buzułuku, w punkcie zborny Armii Polskiej w ZSRR Andersa.
Policzmy - Białystok gdzie siedział w sowieckim więzieniu, gdzie zasądzono wyrok - Workuta gdzie wyrok miał odsiedzieć to jakieś 3400 kilometrów drogami, 2700km w linii prostej. Z Workuty do Buzułuku - kolejne 2400 kilometrów drogami i koleją albo 1700 w linii prostej.
Tutaj ślad po pradziadku się urywa, ale gdy sprawdzić w tym samym rejestrze Stanisława Kozłowskiego, to okazuje się, że jeden z wielu Stanisławów Kozłowskich, aresztowany w Baranowiczach 28 kwietnia 1940 roku, sądzony i skazany w Mińsku w styczniu 1941 roku - przybył do Workuty tego samego dnia co dziadek - 11 czerwca 1941 roku, a w Buzułuku odmeldował się 10 września 1941 roku, czyli dzień po dziadku.
Rodzinna ballada odmawiała Kozłowskiemu jakiejkolwiek wiarygodności, ale wiele wskazuje na to że Jan Stanisław Kozłowski, trzy lata starszy od pradziadka istniał, rzeczywiście był z nim.
To kazało mi wyjąć te kopie kartek jakie wysyłał do Sabiny i przyjrzeć się im jeszcze raz. Informacja o śmierci dziadka w szpitalu, rysunek grobu, co wydawało mi się idiotyzmem, ale przy uważnym przyjrzeniu się - widać że zapisano też cmentarz na którym pochowano dziadka.
Odręczna notatka grażdanką, która po rozczytaniu mówiła, że Franciszek zmarł w szpitalu w miejscowości Bagat (Bog'ot) w dniu 25 października 1943 roku.
Bagat to dzisiaj Uzbekistan, miasto nad Amu Darią, kolejne 1800 kilometrów drogami, 1400 w linii prostej.
Razem 7600 kilometrów drogami.
Dlaczego nikt nie wierzył informacjom Kozłowskiego? Skąd opowieść, że zabili, nie wiadomo gdzie, skoro wszystko się składało w całość?
Pradziadek w swoim życiorysie pisanym przy zmianie pracy w policji pisał, że ma słabe płuca, dlatego porzucił prace drukarza, nie mógł pracować w suterenach, oficynach co wówczas zawsze oznaczało wilgoć i duchotę, złą wentylację.
W ostatnich 3 latach życia zrobił prawie 8 tysięcy kilometrów po sowiecji, rok był pod śledztwem, co bywało gorsze niż sama kara.
Zmarł, jeżeli wierzyć notatce ze szpitala - ponad rok po ostatniej ewakuacji Andersa do Persji. 12 dni po Bitwie pod Lenino, którą stoczyła już inaczej umocowana, chociaż złożona z tych samych łagierników ! Dywizja Piechoty.
Kozłowski był z nim w łagrze, zapewne był z nim w drodze do Buzułuku, zapewne też był w Bagacie, skoro go pochował. Zbyt złożona, prosta historia by człowiek wymyślił ją sobie jako legendę dla wdowy by wyciągnąć kasę.
Może Kozłowski był pijakiem, może wyłudzał pieniądze, ale zarazem - pisał i mówił prawdę. Skąd by wziął szpital w miejscowości Bagat? I po co? Prościej byłoby powiedzieć że rzeczywiście gdzieś go zabili kacapy, kto by w 1946 roku to sprawdził w jakimkolwiek rejestrze?
Jestem o rok starszy do pradziadka gdy umierał. Zacząłem rozumieć, że być może pora zacząć pisać równoległą opowieść do Psalmu, dłuższą, trudniejszą. Odnaleźć jakąś nić dobrą, męską linie przekazu. Odkurzyć, odsypać z niej piach.
Po za tym ja, ale także mój syn - potrzebujemy się pobudować na nowo, musimy pisać swoją opowieść, swoim językiem, szukać dobrej
męskiej linii przekazu.
Nie wiem dlaczego i skąd mam przeczucie, że Dziadek Franciszek jest dobrym tropem.
Pewnie koniec końców polecieć do Taszkentu, pojechac pociągiem do Buchary, z Buchary zaś do Bagatu, spróbowac znaleźć ten narysowany ręcznie grób przy drodze przez step, pustynię nad Amu Darią.
Wszyscy się po tamtej wojnie jakoś odnaleźli. Wiadomo co się z nimi działo, gdzie po tej burzy dobili, gdzie założyli na nowo gniazda, po Nim jednym ślad rzekomo sie urywał, chociaż był widoczny, trzeba było tylko wykonać kilka czynności, zdmuchnąć trochę pyłu.
Absurdalnie, irracjonalnie myślę o pradziadku, że leży gdzieś tam w obcej ziemi jak dobrze policzyć ponad 4400 kilometrów drogami, 3500 kilometrów w linii prostej od Wrocławia skąd piszę te słowa.
Nikt go tam nie odwiedził, nikt nawet nie spróbował poskładać do kupy jego prawdziwej historii, szczególnie ostatnich trzech lat życia.
Trzech lat kiedy nie wiedział prawdopodobnie co dzieje się z jego żoną, z jego dziećmi, ale pewnie szukał możliwości odnalezienia ich, a oni szukali jego.
Kto mu rękę podał? Kiedy?
Na marginesie rysunek grobu, z którego drwiłem tyle lat, że co ten Kozłowski, grób narysował zamiast mapy - ma sens, jeżeli się spojrzy jak wygląda pogranicze Uzbekistanu i Turkmenistanu.
Step-pustynia, wiatry, pył i piach.
Po dziesięciu, dwudziestu, osiemdziesięciu latach liter na grobie, pewnie malowanych, nie rytych - nikt nie zobaczy, ale zarys, jakiś charakterystyczny szczegół w zewnętrznym kształcie - być może tak.
Mija 81 rok - o ile informacje, które od lat przecież były w moim ręku i zasięgu są prawdziwe - od kiedy jest sam w miejscu, którego nie umiem sobie nawet wyobrazić.
Mam nadzieję, żyć na tyle długo i na tyle sprawnie zarządzać swoimi zasobami by dopowiedzieć tę historię do końca, na tyle na ile to możliwe.
Pewnie trzeba będzie też pojechać te 4400 kilometrów, przynajmniej do Bagatu, omijając skrzętnie rosję.
Już sprawdzałem - lot do Taszkentu przez Turcję, pociąg przez Samarkandę do Buchary i pewnie dalej marszrutki. 1400 kilometrów.
A wcześniej archiwa, dokumenty, relacje.
To nie będzie żadna powieść ani psalm. Nie wiem jaka będzie tego forma. Przychodzi mi do głowy słowo "lament". Osiemdziesiąt lat pod piachem na pograniczu Uzbekistanu i Turkmenistanu domaga się formy żałobnej, wzniosłej, męskiego głosu, jak z Gilgamesza.
Nie będzie to żaden "strych Dziadka Hieronima".
Może
Dziennik powrotu dziadka Franciszka.
Początek.

Komentarze

Popularne posty