O tym, że niewiele znaczy bardzo różne rzeczy (wtorek)

 



26 marca 2024, wtorek

1.

Kiedy gdzieś na świeci uderza huragan, tajfun, trzęsienie ziemi, tsunami to zdarza się, że uderza w kraj ubogi, źle zorganizowany wewnętrznie, z zaniedbanymi służbami, niskim poziomem wszystkiego co wiąże się z rozwojem społecznym. I ofiary idą w tysiące, czasem dziesiątki, setki tysięcy, a degradacja kraju trwa latami, czasem dekadami. A zarazem zdarza się, że to samo zjawisko naturalne uderza w tym samym czasie w kraj nawet nie tyle bogaty, ile lepiej wewnętrznie zorganizowany, społecznie bardziej spójny, z działającymi służbami i zamieszkały przez ludzi, którzy mają pomysły i wiedzę jak działać i co robić, kiedy służby zawodzą. I to samo zjawisko naturalne powoduje w tych samych warunkach dużo mniej ofiar zaś sam kraj, rejon podnosi się z katastrofy szybciej, sprawniej i bywa, że nawet odbudowuje się lepszym niż był. Wszyscy możemy to obserwować co roku i niestety wygląda na to, że będziemy obserwować coraz częściej, bowiem ilość naturalnych katastrof raczej wzrasta niż się zmniejsza. Tak to już jest, że jak ten sam huragan uderza w Honduras i Florydę to najczęściej jest tak, że w Hondurasie ludzie giną bardziej masowo niż na Florydzie. 

Tymczasem potoczne mniemanie mówi, że zjawiska mentalne, psychiczne, duchowe, intelektualne charakteryzuje większa dowolność, miękkość, mniejsza bezwzględność niż te fizykalne. Owszem, populizm jest groźny, ale nie aż tak jak trzęsienie ziemi czy wybuch wulkanu. Tymczasem od pierwszych tygodni studiów psychologicznych we mnie narastało i utwierdzało się przekonanie, że to jedna z bardziej niebezpiecznych iluzji ludzkości. Rzeczywistość słów, pojęć, zjawisk psychicznych, procesów intelektualnych - zarówno w wymiarze indywidualnym jak i zbiorowym nie jest mniej bezwzględna, okrutna niż ta fizykalna, z czego wynikają liczne wnioski i implikacje. Na przykład w traktowaniu chorób psychicznych, które z racji tego, że nie widać fizycznego krwawienia czy wybroczyn nie są wcale mniej groźne, niż te którym towarzyszy na przykład krwawy kaszel. Alkoholizm, schiozfrenia, depresja nie są wcale mniej śmiertelne czy okrutne niż rak, wylew, zawał. Tak jak człowiekowi z amputowaną nogą nie wypada powiedzieć, że ma zatańczyć kazaczoka, tak człowiekowi, który ma depresję trudno doradzać żeby sie uśmiechnął i wziął w garść.

I podobnie, analogicznie jest w świecie zjawisk społecznych, zbiorowej psychice. To świat w którym także są trzęsienia ziemi, pandemiczne ideologie, huragany populizmu. I także tutaj, kiedy taki tajfun jakiegoś intelektualnego zaczadzenia, który krąży po świecie trafi na społeczeństwo, które ma narzędzia ograniczania strat, wspierania odbudowy - to skutki są mniej dewastujące, a ich trwanie w czasie krótsze, odbudowa szybsza i sprawniejsza. Z pozoru trudniej jest wskazać te czynniki sprzyjające odporności społeczeństwa na różne kataklizmu, skoro - powiecie - Niemcy, taki kulturalny naród, a uległ nazizmowi, Japonia, setki lat wielkiej literatury, a stoczyła się w prymitywny i histeryczny militaryzm. Odpowiem - owszem, zdarzają się zjawiska, którym nie da się zapobiec, ale można się po nich szybciej, lub dłużej zbierać. Ogólnie jak wiadomo lepiej jest mieć wykształcone, oczytane, myślące, innowacyjne i kreatywne społeczeństwo, chociaż z punktu widzenia władzy łatwiej się manipuluje faktycznymi lub funkcjonalnymi analfabetami i kretynami.

2.

Myślę o tych prawidłowościach ile razy przychodzi mi w ramach Stowarzyszenia uzgadniać wydanie na przykład takiej obcojęzycznej poezji w naszym wieszczym kraju. Wiadomo, kiedy u nas poezję wydaje ktoś z Polski to przynajmniej dalsza rodzina,, która nie może liczyć na to, że autor, autorka wepchnie książkę komuś w rękę kupi kilka egzemplarzy. No, ale kiedy wydaje się poezję zagraniczną, to bez lewara w postaci jakichś horrendalnych środków na reklamę czy nagrody na poziomie ogólnopolskim - to w zasadzie książka sprzedaje się w śladowych ilościach. nawet nie tyle sprzedaje ile rozchodzi. Bo w Stowarzyszeniu, jak lubię podkreślać - zajmujemy się upowszechnianiem literatury a nie sprzedażą książek. To zupełnie różne perspektywy, sprzedaż książek jest jedną z form upowszechniania, ale nie jedyną. Powtórzę - nie sprzedaż książek, nie- promocja czytelnictwa, ale - upowszechnianie literatury. Tylko skoro Polacy nie czytają niemal nic, niezależnie od kolejnych rozpalających opinię publiczną dyskusji o zmianach , mniej lub bardziej kosmetycznych o listach lektur obowiązkowych w szkołach - to jak można oczekiwać, że będą czytali poezję i to do tego obcą? Przyznaję, jest w tym działaniu posmak czegoś co można nazwać zaplanowanym samounicestwieniem, coś z jednej strony przygniatającego, ale pięknego zarazem.

I kiedy podpisujemy jakąś biedną umowę z autorem, autorką z innego kraju, czuję się w obowiązku uprzedzić, że jesteśmy niewielkim wydawnictwem, organizacją non-profit, co należy w tym wypadku traktować jak najbardziej serio. I niewiele płacą za prawa do wydania książki w języku polskim, nie możemy gwarantować też w zasadzie żadnych realnych lub bardzo niewielkie przychody ze sprzedaży książki na rynku polskim. Najczęściej ludzie mówią, że okej, akceptują. Niewielka sprzedaż, mówimy, ale za to wysyłamy książkę tu i tam, trochę rozdajemy odpowiednim ludziom, wysyłamy im pocztą, zgłaszamy książkę do licznych nagród, nie, na targach książki się nie wystawiamy, bo nas zwyczajnie nie stać na stoisko i uziemienie iluś osób przez ileś dni, ale za to jesteśmy w internecie. Jakoś to działa, a my krok po kroku jak się wydaje rozwijamy działalność, powoli, ale stale.

Niestety często przychodzi potem moment wtórnego wstydu, kiedy trzeba wyrazić już precyzyjnie co oznacza owo "niewiele" i że to naprawdę oznacza kilkanaście sprzedanych egzemplarzy w ciągu roku, kilkadziesiąt w cyklu życia książki. Wtedy okazuje się, że definiujemy te same słowa różnie. Słowu "niewiele" w odniesieniu do poezji okazuje się nawet w przypadku wydawałoby się tak zbliżonych krajów jak Polska i Ukraina odpowiadają zupełnie różne rzeczywiste desygnaty.

3.

Niedawno pisałem tutaj o śmierci Maksyma Krywcowa, młodego żołnierza i poety, który zginął pod koniec stycznia 2024 roku gdzieś nad Dońcem w Ukrainie. Krywcow, by ująć rzecz precyzyjnie był zeszłorocznym debiutantem, człowiekiem jakoś rozpoznanym literacko, co i u nas przecież zdarzało się debiutantom, ale jednak miał za sobą wydanie tylko jednej książki. Po prawdzie książki poetyckie w Ukrainie wyglądają inaczej niż nasze, inaczej też się je redaguje. Maja pokazać wszechstronność języka poetyckiego autora, autorki, zatem są obszerne, normą jest objętość powyżej stu, dwustu stron, twarda oprawa, ilustracje. Masz czuć, że kupiłeś książkę. Nie do pomyślenia jest objętość trzydziestu wierszy i oprawa z miękkiego kartonu. Tak się tam raczej nie wydaje. Zatem ta książka Krywcowa to była naprawdę książka, nie dało się jej zdefiniować zinfantylizowanym określeniem "tomik". No i Maksym zaczął ją sprzedawać przed wydaniem. Kiedyś na to mówiło się subskrypcja, przedsprzedaż, teraz mówi się na to pre-order. I podobno Maksym skarżył się, że sprzedał niewiele w tym trybie, bo tylko ponad trzysta egzemplarzy. 

W lutym tego roku wydaliśmy książkę Jaryny Czornohuz w tłumaczeniu Anety Kamińskiej, zbiór wierszy z dwóch jej książek pod wspólnym tytułem "Koło wojny". Ostrożnie oszacowaliśmy nakład, zrobiliśmy spotkanie w Herbaciarni, ponieważ Jaryna jest żołnierką, musieliśmy się zdecydować na transmisję on-line zamiast spotkania, powrzucaliśmy posty do mediów społecznościowych, wysłaliśmy książkę do kilkudziesięciu krytyków, krytyczek, redakcji. Dwa tygodnie później gruchnęła wieść, że Jaryna dostała państwową nagrodę imienia Tarasa Szewczenki, nagrodę którą żyruje sam prezydent Ukrainy, zatem mocna rzecz, w Ukrainie najważniejsza. Znowu post, udostępnienia, dziesiątki wklejeń linka do sklepów, księgarń, setki lajków w mediach, tysiące odsłon. Sprzedaż w ciągu miesiąca od wydania książki? Trzy egzemplarze. Trzy. Wstyd, ale chyba trzeba to powiedzieć wprost. Trzy egzemplarze.


4.

Dlatego myślę, że Ukraina szybciej podniesie się po wojnie, niż my po ośmiu latach rządów groteskowej junty i kiedy tam będą budowali nowa gospodarkę oparta na wiedzy u nas będziemy zużywali tysiące, miliony bajtów na pisanie o tym jak nas los doświadczył zaborami, okupacją, komunizmem, pandemią powodzią i pisem oraz - oczywiście - złą, niezmienianą od dekad lista lektur szkolnych. 


Tymczasem problem i jego rozwiązanie - jest zupełnie gdzie indziej.




Komentarze

Popularne posty