Podejrzanie łatwe apele poległych albo Zdrój Jula (środa)


 


10 kwietnia 2024, środa

oni coś jeszcze napiszą 
w 1997 usłyszycie o nich 
zmartwychwstanie poematu 
20

Zdrój Jula (zamiast wstępu)


oni coś jeszcze napiszą 

w 1997 usłyszycie o nich 

zmartwychwstanie poematu 

20

będzie ogłoszone 

śmierć będzie wystawiona

na próbę męskiego rymu 

miłość niestety nie 

znajdzie swojego wyrazu

25

poeci

doskonale wierni 

otworzą oczy 

prosto w przepaść

(Karol Maliszewski, Poeci doskonale wierni)



Julu,

minęło ponad sześć lat, dla zmarłego to dużo, bo jak sam pisałeś – nie wchodzi się dwa razy do tej samej trumny. Kiedyś, nie wiem czy pamiętasz, miałem teorię, że miejsca po człowieku zamykają się w ciągu około pół roku. I to niezależnie czy chodzi o emigrację czy śmierć czy chorobę. Pół roku, tyle potrzeba Twojemu otoczeniu, także niezależnie czy chodzi o ludzi, których miałeś za wyjątkowo bliskich, czy na przykład szefa w pracy, żeby nauczyć się żyć bez Ciebie. Potem, nawet gdybyś nagle zmartwychwstał, wrócił z dalekiego kraju, okazuje się, że wszystko harmonijnie działa, ale już bez Ciebie. A tutaj sześć lat i ciągle coś zgrzyta, buksuje, robi hurgot i harmider w tle.

Od czasu, kiedy Ciebie nie ma, widziałem kilka podobnych historii, także w środowisku piszących. najpierw smutek, niedowierzanie, facebookowa żałoba, która nie rwa dłużej niż 48 godzin, a potem powolna erozja pamięci i woli. Wokół tego "żeby coś zrobić" na pamiątkę po kimś na początku zawsze jest duża grupa ludzi, potem mija kilka tygodni, czasem miesięcy, potrzebnych na zorganizowanie jakichś podstaw formalnych do tego czegoś, co się chciało zrobić i kiedy następuje ponowne wywołanie chętnych do tablicy, okazuje się, że nad grobem było jakoś łatwiej, a teraz już nie stoimy nad grobem, ale życie się potoczyło i jasne, zdzwonimy się. 

Kiedy o tym piszę, nie ma we mnie wielkiej goryczy, ja to rozumiem, ja sam taki jestem. Ostatecznie plany były inne, dużo bardziej dynamiczne, w te kilka lat chcieliśmy zrobić konferencję literacką, ustanowić konkurs Twojego imienia, odsłonić w Kluczborku ławeczkę, która byłaby Twoja, stałaby w miejscu gdzie chodziłeś i często robiłeś sobie przerwę w ramach spacerów, często tych nocnych, żeby zaś nie zwariować do końca. Oprócz wierszy mieliśmy edytować twoje liczne zapiski, napisać własne wspomnienia, odnaleźć wszystkie teksty krytyczno-literackie, recenzje, zbudować z nich jaką mikro-antologię.

I co z tego, zapytasz? No właśnie niewiele. Zaraz po pogrzebie udało się doprowadzić do wydania tej książki, którą skończyłeś jeszcze za życia i złożyłeś u Rafała Gawina - "Lustrzane fikcje". Ale niestety nie powstała ta ławeczka, a Kasia, która miała zająć się tym na miejscu w Kluczborku, też w szybkim tempie do Ciebie dołączyła na orbicie obcej gwiazdy i nikt do tej pory nie rozumie, jak to się mogło stać. Dosyć szybko po jej odejściu zaczęły odpadać od projektu kolejne osoby, wracaliśmy czasem do wspomnienia Ciebie, Jej, a potem rozchodziliśmy się znowu. Ja sam grzązłem w swoich projektach, ale także nie miałem pomysłu na to jak opanować w jakiej formie podać Ciebie światu jeszcze raz, gdy tymczasem wyczerpywały się nakłady - niskie, jak to w poezji - Twoich kolejnych książek.

A, i jeszcze jedno. Od czasu kiedy Ciebie niby nie ma czasem znikają u nas w domu rzeczy, a Małgosia krzyczy wznosząc oczy do góry:

- Julek! Oddawaj!

I śmiejemy się, a ja słyszę w oktawie do tego naszego śmiechu twój zaraźliwy chichot. Przecież zabrałem od Twojej siostry twoje zeszyty - w znacznej mierze puste, złożyłem w szufladzie pod  biurkiem i powiedziane zostało "Teraz zamieszkasz tutaj Juliuszu".

Z tych zeszytów wiem, jak niewiele zostawiłeś wierszy bezpańskich, jak precyzyjnie pracowałeś nie tylko z wyobraźnią, ale także jeżeli chodzi o zagospodarowanie wierszy. To, co niewyklute zostało na zawsze u Ciebie w głowie, całą resztę, skoro już wyszła – wypuszczałeś w świat jako wiersze.

Stąd też wiem, że zbierałeś wiersze do kolejnej książki, mając czwartą umówioną z Domu Literatury w Łodzi u Rafała Gawina. Miałeś już tytuł, a jakże - „Element piąty”. Dlatego ten zbiór nosi też tytuł jaki chciałeś nadać kolejnej swojej książce. Bo w końcu udało się – wiersze wziął do siebie Sławek i jak to on, rzeczowo nimi potrząsnął, żeby ułożyć na nowo. Joasia napisała posłowie, ja piszę wstęp, blerba ma dać Ci Marcin, Lena będzie składać, Froncek zrobi okładkę a Zachar i Darek stoją w pogotowiu gdyby na to wszystko kasy zabrakło, chociaż dzięki województwu opolskiemu – nie, nie zabraknie. Nie tym razem.

To z jednej strony. Ale z drugiej wydarzało się też coś dziwnego przez te kilka lat. Otóż co jakiś czas, nie za często, wpływały Twoje wiersze jako czyjeś odkrycia. Ktoś przeczytał, ubodło go do żywego, wrzucił zdjęcie, zrobił materiał na vlogu. To nie jest powódź, raczej wiele wąskich, drobnych strumieni, częściowo zapewne podziemnych. To oznacza, że Twoja fraza dla wybranych zachowała siłę i świeżość, że nie tylko my wspominamy sobie w wąskim gronie surrealistę z Kluczborka, ale ktoś z Ciebie odczytuje coś nowego, tylko dla siebie, coś nowego, co zostaje tylko między tym kimś a Twoim wierszem.

Czasem używaliśmy obrazu mieszkania, mówiąc o wierszach, pamiętasz? Że do wierszy można się wprowadzać, względnie tego nie robić. Wiersze nie używane, w których nikt nie mieszka – umierają, są jak pustostany w centrum miasta, jeszcze stoją, ale ludność czeka na ich wyburzenie. Może były liche, może szyte na miarę swojego czasu i miejsca, i tak jak wiele rzeczy, zatem kiedy umiera ich właściciel, twórca, pan i władca w jednej sekundzie stają się bezużyteczną masą spadkową, jak stare tomy encyklopedii, roczniki pism o szydełkowaniu, kolejne aktualizacje kodeksów prawniczych.

Wydaje się, że twoje wiersze mają szansę pożyć, skoro ciągle są jacyś ludzie, którzy chcą się do nich wprowadzać, pomieszkać przelotnie, zostawić bazgroł na ścianie, wstawią szybę w wybitym oknie.

Ta książka, która nagle ułożyła się po tylu latach dreptania w miejscu będzie być może kolejnym miejscem gdzie ta woda spod ziemi będzie mogła się bezpiecznie sączyć dalej i szukać sobie krętej ścieżki w dolinę, bez zdziwienia, nad sobą samą, że nie jest wodospadem, rozlewiskiem amazonki, ale meandrującym strumieniem, zdrojem Jula właśnie do odnalezienia przez nielicznych. Nielicznych tak bardzo, jak pisał w innej sprawie w jednym ze swoich wierszy Karol.

Wśród wielu tęsknot, mam też i taką, że chciałbym, żeby Twoje miasto w końcu się na Tobie poznało, zrozumiało, że to ono miało przywilej, że w nim mieszałeś, a nie na odwrót i żeby coś z tej świadomości wynikło. Coraz mniej mi się wydaje, że właściwym byłoby unieruchamianie Ciebie pod postacią tablicy, ławeczki, popiersia. Marzy mi się coś żywego, na przykład coroczne czytanie wierszy z wiaduktu kolejowego imienia Gabryela.

Zdrój Jula. Wiem, że by ci się spodobała taka nazwa, może nawet chciałbyś tak zatytułować szósty zbiór wierszy, kto wie. I znowu słyszę Twój chichot w głowie (proszę mnie nie leczyć, nic się nie dzieje).

Minęło sześć lat, ciągle patrzę za Tobą w przepaść, próbuję być niedoskonale wierny, a teraz wstań, idziemy na piwo.







Komentarze

Popularne posty