Pan Jerzy, człowiek księgi (piątek)
17 maja 2024, piątek
U Pana Jerzego bywam chyba już piętnasty rok. Zaczęło się oczywiście od moich gazet, pisemek o samolotach, czołgach, karabinach, okrętach. Było ich tyle, że wydawało mi się, że się nie mieszczę. No i się zaczęło. Zawsze tak samo, z uśmiechem, z tłumaczeniem, że nie było gdzie stanąć, więc tylko na chwilę, ale nigdy ta chwila nie była zbyt krótka, zawsze trzeba było zamienić kilka zdań o książkach, o konieczności podtrzymywania zbiorów i ich rozwoju.
Pan Jerzy nigdy nic nie zepsuł, w niczym się nie pomylił. A ja zawsze podkreślałem, że nie interesuje mnie szybkość realizacji tylko jakość i on zawsze się cieszył. Czasem oddawałem rzeczy do oprawy i nie widzieliśmy się półtora roku, a potem spłacałem zamówienie kolejne pół roku. Było warto. Zaczęło się od czasopism, ale bywały i inne rzeczy - na przykład stare wydania Muminków. Kosztowało to więcej niż nowe wydanie, ale taka sprawa - tamte wydania miały swoją historię osobniczą, a nowe jej nie mają.
Czasem się Pan Jerzy dziwił, ale tak jakby się nie dziwił, że mi się chce płacić za oprawienie starej książki, dostępnej w nowej wersji edytorskiej, pachnącej farbą drukarską, zaraz obok w sieciowej księgarni.
- To nie jest ta sama książka Panie Jerzy, to, że ma ten sam tytuł i autora, to nie znaczy, że to jest to samo. - mówiłem lekko rozemocjonowany.
- Pan mi nie musi tego tłumaczyć - Pan Jerzy uśmiechał się wtedy znad swoich okularów z wyrazem twarzy dobrego doktora Doolitlle'a - ja się tylko dziwię, że są jeszcze tacy ludzie jak Pan.
Także mamy jakiś rodzaj wspólnoty od tych piętnastu lat. Za nową oprawę maleńkiego wydania wierszy Achmatowej z 1921 roku zapłaciłem chyba ze 100 złotych, ale przecież to była rzecz bezcenna. Za wojskową legitymację pradziadka Franciszka jeszcze więcej, ale kto wyceni jeden z nielicznych śladów materialnych udowadniających, że jetem tylko częścią pewnej historii, która wcale nie zaczęła się równo z datą moich urodzin.
Zakład jest w suterenie, jak to się kiedyś mawiało, wieje wilgocią, nie bardzo jest miejsce na cokolwiek i kogokolwiek innego poza Panem Jerzym i jego warsztat pracy. Z Panem Jerzym trzeba się umówić telefonicznie bo ma masę pracy, ale nie zawsze jest w zakładzie. Od dawna nie ma stałych godzin pracy bo sam je sobie wyznacza. Księgi mu je wyznaczają. Kto chce się z Panem Jerzym spotkać musi się trochę nagiąć. I to jest ten rodzaj ugięcia jaki wykonuje się wobec kogoś, kto osiąga w swoim fachu mistrzostwo. Kiedyś mi mówił, jak to jest, że nigdy się nie pomylił w tej pracy.
- Wie Pan, jak mnie tata uczył zawodu, to kiedyś źle ułożyłem kartki do cięcia i przeciąłem strony w jednej trzeciej szerokości. A klient mi daje przecież rzecz, która często jest ważna dla niego w tym właśnie egzemplarzu i niech mi Pan wierzy - razem z tatą kleiliśmy strona po stronie, tak żeby nie było nic widać. Było widać - tom był grubszy w miejscu łączenia i trochę odstawała oprawa, ale książkę uratowaliśmy. I potem już nigdy się nie myliłem. Robię powoli, pięć razy sprawdzę, zanim odetnę, przytnę.
W zakładzie zaraz za drzwiami jest mała barierka jak w sądzie, z drewnianych sztachetek i z furtką. Za tą barierkę nie wolno przejść nikomu, raz jeden zostałem wpuszczony, żeby wygodnie zrobić opisy do zamówienia na zapleczu. A sprzęty Pan Jerzy ma zakładzie pamiętające jeszcze Breslau i młode lata Ebeharda Mocka.Wielkie prasy, gilotyna, masywny stół od ściany do ściany z rozłożonymi czcionkami do wybijania napisów na okładkach, stosy zamówień do odbioru i tych przyjętych do realizacji.
Wczoraj akurat była kolejka, bo jeszcze jedna osoba stała. Pan Jerzy się śmiał, że się zawsze stara tak umawiać, żeby kolejka się nie robiła, bo nie lubi jak klienci się tłoczą, a tutaj proszę.
- Jakbym nie był ostrożny to by mi się robiła kolejka, tyle pracy jest, a ja lubię jednak jak jestem tylko ja i praca.
- A co ty zrobisz jak Twój Pan Jerzy przejdzie na emeryturę? - zapytała kiedyś Małgosia. Byłem przygotowany na to pytanie.
- Jesteśmy po słowie - powiedziałem - jak Pan Jerzy będzie planował odejście na emeryturę, to mi da znać rok wcześniej, ja wtedy wezmę pożyczkę i przywiozę mu już wszystko, wszystko do oprawy na raz i wtedy już będzie mi zależało na czasie.
- No ale już nie będziesz miał do kogo jeździć z nowymi rzeczami i z kim rozmawiać.
- Kto wie, może właśnie wtedy będziemy mieli czas sobie pogadać z Panem Jerzym, to Człowiek Księgi, na pewno jest o czym - powiedziałem, ale faktycznie myśl o tym, że kiedyś Pan Jerzy powie, że już nie, kolejnego zlecenia nie przyjmuje trochę mnie niepokoi. Pytałem go czy nikomu nie chce przekazać zakładu, czy nie ma uczniów. Zawsze machał ręką.
- Ja bym ucznia i wziął, ale wie Pan, jest tyle ważnej pracy ... no byli ludzie, przyprowadzali dzieci, byli gotowi mi płacić, żeby wyuczył dobrze zawodu, ale jak ja mam to zrobić? Nie dam młodemu poważnej roboty, bo jak mi zepsuje to wie Pan, reputacja nie jest do odzyskania jak rozbity samochód. To już tak zostaje, a reputacja jest dla mnie wszystkim i u mnie nie ma roboty, która jest niepoważna. każda jest najważniejsza, nie ma nieważnych. A jakbym miał stać i pilnować to i tak nie upilnuję, a wtedy ja stoję, a robota leży. Ale niech Pan się nie martwi, ja w razie czego Panu dam znać, kto jest dobrym introligatorem, chociaż jest nas mało, za mało na tę robotę co jest do przerobienia...
- Tylko - powiedziałem wtedy - Panie Jerzy, sęk w tym, że ja do nikogo innego nie mam przyjemności przychodzić. U Pana to ja wiem z kim mam do czynienia.
Co mówiąc oddałem kolejne trzy roczniki pism historycznych i kolejną legitymację pradziadka. Jak zwykle zaznaczyłem, że czas nie gra roli, aby było dobrze zrobione. Nie, nie mylicie się. Jest maj 2024 roku, a ja regularnie odwiedzam introligatora, jednego z ostatnich w mieście.
Komentarze
Prześlij komentarz