Potrzeba sieci, repost z FB (sobota)




21 grudnia 2024, sobota (albo dowolny inny dzień)


Raz na trzy lata, no może cztery rozgrzewa się dyskusja o "zarobkach pisarzy". Powraca temat ubezpieczeń społecznych, złego losu, tego, że nikt nie żyje z pisania, że od stypendium do stypendium, że czasem tez trzeba - o zgrozo - pracować na etacie, na przykład w szkole, na uniwerku, placówce kultury czy nawet czasem - w takiej normalnej pracy.

Nie chcę dwudziesty raz powtarzać, że każdy z tych publikowanych raz na dwa-trzy lata artykułów w gruncie rzeczy opowiada o losie tylko wyższych sfer literackich, bo niższe sfery się do opisu najczęściej nie łapią, za nudne.
Albo mógłbym napisać o tym, że jeżeli czytam w artykule Justyny Sobolewskiej, że mówimy o nakładach 3-5 tysięcy egzemplarzy, to przez 25 lat od debiutu prasowego i 21 lata od debiutu książkowego, żadna moja książka nie miała takiego nakładu. Żadna moja, ani też żadna wydana przez nas na przykład w ramach KIT Stowarzyszenie Żywych Poetów. Czasem nakład podchodził pod tysiąc sztuk - jak to było z Wariant La Plata czy "Ziemią Wróżek", bo nam się wydawało, że zażre. Ale nic z tych rzeczy.
Jestem ze świata gdzie wydaje się nakłady po kilkaset egzemplarzy, sprzedaż - wszystko jedno czy prozy czy poezji, polskiej czy zagranicznej jest odpowiednio niższa, mało kto słyszał o zaliczkach i honorariach a książki stanowią element wymiany barterowej.
Ale ja o tym pisałem już wiele razy i trochę mi się nie chce.
Może jedno chciałbym jedynie zaznaczyć. Że zazwyczaj w tych pojedynczych artykułach, które gdzieś się pojawią, niby to zdzierających maskę stereotypu z zawodu pisarza w roli ofiar - występują bardzo często ci, którzy w gruncie rzeczy i tak w swojej opłakanej sytuacji są
beneficjentami systemu.
Cierpią bo muszą dorabiać na spotkaniach autorskich i "jeździć w trasę". O masz. Ale mają spotkania autorskie, nie? Większość ludzi, których znam i ja sam prawie ich nie mam, co książka to jedno, może dwa, czasem nic. Można próbować się narzucać znajomym, tym co to pracują w instytucjach kultury, ale ile razy i za jaką cenę?
Swoją drogą cierpienie - o którym wspomniał w swoim komentarzu Mariusz Szczygieł na przykład - jeżdżenia na spotkania autorskie wydaje się tutaj czymś dla mnie niezrozumiałym. Autor jest od pisania książek i kontaktu ze swoimi odbiorcami, jak mu to nie pasuje, no to może jednak chciałby być programistą?
Nie słyszałem nigdy od muzyków, że chcieliby tylko nagrywać płyty a te trasy to już taki wysiłek, że kto to widział, no dajcie spokój.
Robota składa się z kilku współzależnych elementów. Nagrywasz/piszesz, potem jak już to zrobiłeś to musisz dać energię książce, płycie, wystawie, obrazowi i trochę się z tą energią poszlajać tu i tam, ludzie sami do Ciebie nie przyjdą, nie przekonają się sami z siebie.
Tak, że tak, te jękoty - to są jękoty beneficjentów i beneficjentek systemu.
Pomyślicie teraz - skoro oni tak płaczą to jak żyje pozostałe 90% pisarskiego stanu? To proste, żyje gorzej i nie ma siły ani czasu szlochać bo musi - pardon for my french - zapierdalać.
Powiem tylko jedną rzecz. Jeżeli będziemy mieli czytelnictwo ogólne na poziomie 43-45%, jeżeli będziemy mieli brak naturalnej sieci wspierającej istnienie i recepcję tekstów i ludzi - to nic się nie zmieni i żadne wyciąganie rąk do państwa z cyklu dej dej nic nie da.
Myślę też, że mamy za soba mniej więcej 20 letni cykl eksperymentu zwanego nagrodyzmem, gdzie już ponad dwie dziesiątki ogólnopolskich nagród urządzają nam życie literackie i zastępują naturalny obieg dyskusji o literaturze.
Ten obieg się nie sprawdził. Niech sobie istnieje, ale pora pomyśleć nad czym innym. Kiedyś bym napisał - czasopisma literackie, dostępne, grające w takt i w czas - a takiego od czasów wczesnych najntisów nie było. Ostatnie, które wypadało w mojej bańce mieć i czytać było dwumiesięcznikiem i nazywało się "Studium".
A, no tak , zapomniałem, właśnie redakcja obiecującego netowego pisma "kontent" zapowiedziała zawieszenie, bo jednak bez stałej kasy pisma się prowadzić nie da, a ciągłe pisanie wniosków i ich rozliczanie z prowadzeniem medium, które ma działać w takt i czas - niewiele ma wspólnego.
I co ja to chciałem powiedzieć? Acha, że dopóki nie przełamiemy wielowarstwowej bariery, która jest jak rosyjskie linie obronne pod Robotyne latem 2023 roku - na nic się te kląskania nie zdadzą.
Trzeba równocześnie zmienić podejście do uczestnictwa w kulturze w szkołach, które produkują zdających testy ludzi, którzy są niegotowi na współczesna kulturę w ogóle.
Trzeba zmienić formułę rozmowy o współczesnej literaturze, aby była ciekawa, żeby coś się w niej działo. Ogłaszanie kolejnych werdyktów kapturowych kapituł jest intelektualnie jałowe, miałkie i ma zerową wartość dla jakości dyskursu literackiego.
Potrzeba sieci małych i średnich instytucji wspierających kulturę i kultury i literatury tam gdzie one się dzieją. I nie, lokalni władcy często tego nie zrobią bo są już z pokolenia które nie czyta i nie widzi w tym problemu.
Takie sieci próbowali kiedyś z ramienia Instytut Książki tworzyć koledzy Szymon Kloska i Tomasz Pindel i wiedzieli jak to zrobić, rozumieli ile dla lokalnego środowiska w Świdnicy czy Wołowie znaczy to, że jako "panowie z Krakowa" z lokalnym aktywista literackim pójdą do władzy miejskiej. Nie chodzi o kolejne dęte programy, tylko realna praktykę współdziałania tak zwanej metropolii z tak zwaną prowincją.
Ze dwa sezony próbował to też robić Wrocławski Dom Literatury, ale coś się zatarło i już nie robi.
Przy czym często to co pozornie prowincjonalne niewiele się różni jakością od metropolitalnego, poza tym, że ma bardziej przesrane, jest bardziej zależne od kaprysów władzy lokalnej. Patrz Brwinowski Parnas.
Same festiwale, imprezy nie powinny wyglądać jak wariancje tej samej listy obecności jednej klasy z jednego warszawskiego liceum sprzed 20 lat, bo to także nudzi. Nie ma w tym życia, nie ma w tym sporu, ani dyskusji.
Być może po dwudziestu latach wytężonej pracy w takim kierunku okazałoby się, że to, co mają do zaproponowania polscy autorzy i autorki ma więcej odbiorców, są bardziej dostrzegalni i wówczas byłoby o czym rozmawiać.
Bez odbudowy literatury jako rozmowy, dialogu, przestrzeni wolnej wypowiedzi - moim zdaniem nic się nie zmieni. Ta przestrzeń powinna dotyczyć relacji nadawców i odbiorców, ale też przestrzeni wewnątrz środowiska.
Jesteśmy jak Meksyk w schyłkowym okresie tzw. porfiriatu. Pora na jakąś rewolucję i odświeżenie powietrza w bańce.
Albo w ogóle na potłuczenie tej bańki.
Powietrza, proszę, więcej powietrza.

Komentarze

Popularne posty