Z życia niższych literackich sfer albo jak zraziłem sobie osobę translatorską. Repost (sobota)



12 lipca 2025, sobota

To będzie trochę o wojnie w Ukrainie, która trwa, dlatego, że ofiara nie bardzo ma ochotę dać się zgwałcić i zamordować, albo zamordować i zgwałcić, kolejność wymienna.
Ale też będzie trochę o moim braku talentu do bycia układnym, opływowym i miłym co się przekłada w tym konkretnym przypadku na brak przekładu, ale też chyba spalony kontakt gdzieś w literackiej Europie, co konstatuję bez wielkiego żalu z mojej strony.
Bo gdybym był bardziej miły , pewnie miałbym na koncie więcej tłumaczeń, zaproszeń i spotkań autorskich i może pracował bym gdzieś indziej niż w hurtowni, doktorat miał już za sobą i ogólnie zrobiłbym karierę, a tak ciągle coś wezmę, przyjrzę się dokładniej i zepsuję.
A otóż.
Napisał do mnie ktoś z instytucji, że pewna osoba translatorska jest zainteresowana moimi "Listami do Tymoteusza" wydanymi w tym roku w Wydawnictwo Amaltea i ewentualnym przekładem tejże książki na język włoski. Ucieszyłem się, bo faktycznie tam w tej książce na 186 stronach jest kilkanaście stron, które dzieją się na Sycylii. Dobre wspomnienia, dobre słowa. Wszystko się układało w logiczną całość.
Za zgodą wydawcy wysłałem osobie translatorskiej pdf i zapadła cisza.
W sumie tak mogłoby zostać, bo cała reszta była zbędna, a jednak się wydarzyła, nie wiem po co.
Otóż po kilkunastu tygodniach osoba translatorska odezwała się do mnie, że przeczytała książkę ale jej nie przełoży na włoski i nie zaproponuje żadnemu włoskiemu wydawcy.
Do tego miejsca wszystko nadal było proste. Nie to nie. Bywa. Nie jestem w wieku ani pozycji, kiedy by mnie takie powodzenia lub niepowodzenia emocjonowały.
Ale po przecinku osoba translatorska napisała, że w książce wszystko jest okej dopóki nie zaczyna się wojna. Bo tego radykalizmu to się Włochom nie da sprzedać. A z kolei z książki tej wojny wyrwać, wygumować się nie da bo to istotna składowa "Listów do Tymoteusza".
To też jeszcze było okej, nadal jesteśmy na gruncie relacji w której nikt nikogo nie poucza.
Ale zaraz kolejny przecinek i się delikatnie zaczęło, że nie da się tego tłumaczyć bo przecież wiemy (my?), że nic nie jest takie na jakie wygląda.
Nie wiadomo co na co miało wyglądać i jakie miało być ale zapachniało jakoś dziwnie.
Jakby to powiedział jeden z goryli z "Pingwinów z Madagaskaru" - była to wybitnie mądra mądrość ludowa, aż na kolana padłem.
Napisałem, że rozumiem, że z perspektywy filiżanki Capuccino pitej przy jakimś pałacu we Florencji czy Bolonii moje sądy mogą się wydawać radykalne, ale w sumie to nie mój problem. Napisałem, że nikt - ani ja, ani adresat listów wojny sobie nie wybrał ani do naszego świata jej nie zapraszał. Stała się. I to mój syn ma, miał kolegów , koleżanki w szkole, w przedszkolu, przynosił do domu ich opowieści. I jakoś to ja nagle ze znajomymi w Ukrainie zaczynałem korespondencję poranną od pytania czy żyją.
Potem podziękowałem osobie translatorskiej za poświęcony czas na lekturę i życzyłem jej i wszystkim Włochom i Włoszkom długich lat pokoju pozwalających na picie Capuccino i pouczanie reszty świata na temat tego co i jak i na co wygląda.
Aż mi się zrobiło żal osoby translatorskiej, bo odpisałem złośliwie i sarkastycznie.
Myślałem, że koniec.
Ale nie.
Przyszła odpowiedź, bez sensu zupełnie, bo już wiadomo, że osoba translatorska i ja się nie rozumiemy, inaczej widzimy kwestie fundamentalne i tłumaczenia nie będzie.
Ale zostałem pouczony, o tym, że pokój jest wartością samoistną dla Włochów, a także, że:

"jeśli dochodzi do wojny, to nikt nie jest niewinny. Nawet my sami. Mam wrażenie, ze każdy z nas mógł coś zrobić, w którejś chwili życia, drobny gest, słowo, uśmiech bądż oburzenie, które zmieniłoby bieg zdarzeń. [...] Jeśli stoi się po stronie pokoju, to nie ma usprawiedliwienia nawet dla tak zwanej wojny obronnej. Nie ma usprawiedliwienia dla produkcji broni. Dla zbrojeń. Każdy pocisk zostanie wcześniej czy poźniej wystrzelony, tylko nie wiadomo w kogo. Kto będzie nowym wrogiem. W imię pokoju trzeba być gotowym nawet umrzeć. Tak czuję."
I napisałem osobie translatorskiej, żeby pojechała do Kijowa po nocnym bombardowaniu i opowiedziała o tym jak źle jest się bronić ludziom w schronach.
Bo tak się składa, że kiedy my tu sobie gadu-gadu uprawiamy, to właśnie w przypływie pacyfistycznego uniesienia niejaki Tramp zablokował transfer broni do Ukrainy, w tym środków obrony przeciwlotniczej co od razu spotkało się z radosnym przyjęciem przez pewnego wielbiciela pokoju na kremlu, który zaczął wysyłać drony, rakiety w dużo większej ilości niż dotychczas nie celując specjalnie w cokolwiek, aby tylko krew się lała, aby tylko ofiara agresji przestała się niesprawiedliwie opierać i dała się w końcu zajechać, okupować, zgwałcić, żeby przestało już boleć serduszko wszystkich pacyfistów zachodniej i wschodniej Europy. Bo przecież wojna, to takie straszne.
No. Jest straszna. Nawet nie umiem sobie jej wyobrazić.
A najlepiej, napisałem osobie translatorskiej gotowej ponoć nawet na śmierć w imię pokoju - żeby pojechała gdzieś, może do Moskwy i pokazała jak ona umiera za pokój. Byle tylko skutecznie, niech coś z tej śmierci dla pokoju wyniknie. Żeby ten pacyfizm nie był zbyt łatwym pacyfizmem, za który zawsze zapłaci ktoś inny - Ukrainiec, Bośniak, Gruzin, Ormianin, Polak, Litwin.
Bo pacyfizm, za który płaci zawsze ktoś inny to jednak taniocha i lipa.
I na koniec napisałem, że nie ma szans na porozumienie między nami, więc proszę, żeby już do mnie nic więcej nie pisała osoba translatorska, bo to się mija z celem.
Tak, że tak witałem dzień 1229 nielegalnej i niesprowokowanej agresji imperialnej rosji na Ukrainę.
Nie będzie tłumaczenia na język włoski "Listów do Tymoteusza" ponieważ podobno są nie przyjęcia dla włoskiego czytelnika. Chociaż mam wrażenie, że to tylko fantazja osoby translatorskiej na temat tego jacy są Włosi i co jest dla nich do przyjęcia i do zrozumienia. Ale co ja tam wiem.
Pewnych jest kilka innych rzeczy.
Na przykład taka rzecz jest pewna - jeżeli ktoś ci nic nie dał, to nie może ci nic zabrać.
I to jest pocieszające.
Albo to - tym razem nie będzie tłumaczenia na Włoski, ale przynajmniej mogę spojrzeć w oczy moim ukraińskim znajomym, nie odpuściłem ich bólu, ich walki, ich odwagi za cenę wątpliwej jakości poszumku informacyjnego w obcym języku.
To ich twarze są dla mnie pierwszym, najważniejszym jury.
Pozostałe możliwe gremia, są, bywają, mogą być ważne, ale.
Tak jest i tak zostanie. I tyle.

Komentarze

Popularne posty