Jarosław Klejnocki, okruchy (czwartek)
4 grudnia 2025, czwartek
1.
Pierwszy raz z Jarkiem spotkaliśmy się - a mam to na piśmie - 27 kwietnia 2001 roku w czasie III Syfonu. Wtedy kolejne edycje imprez zapisywało się cyframi rzymskimi bo nikt nie przewidywał, że dojedziemy do edycji dwucyfrowych. I, co ważne, było to w czasach, kiedy nie było nas stać na fundowanie gościom imprezy żadnego innego noclegu po za internatem Liceum Ekonomicznego przy ulicy d. Karola Waltera Świerczewskiego a obecnie kardynała Stefana Wyszyńskiego. Położenie spać w tym miejscu gościa specjalnego nie wchodziło w grę, bowiem pokoje były wieloosobowe, a po oficjalnej części imprezy robiły się jeszcze bardziej wieloosobowe. No, ale skoro się zaprosiło kogoś takiego jak Jarosław Klejnocki trzeba było jakoś wybrnąć z honorem w konieczności zapewnienia mu noclegu. Skoro zatem odpadał internat, a myśmy w zasadzie nie mieli ani osobowości prawnej ani własnych środków - zaproponowałem pokój w mieszkaniu, w którym mieszkałem, na ulicy Cichej 2 w Brzegu z kompletem kluczy, tak żeby gość nie czuł się niczym związany i skrępowany, chociaż oczywiście no pewnie mógł to i owo czuć. Pokój jednak w prywatnym domu, łazienka gospodarzy, kuchnia tak samo - musiało brzmieć dziwnie, ale zgodził się.2.
Zatem odszedł. Pierwszy z roczników 60-tych, tych, o których można śmiało powiedzieć, że byli jak na razie ostatnim pokoleniem literackim w dziejach polskiej poezji. Bo potem, po nich, mimo że nie byli jednowymiarowi, pozostało nam odliczanie kolejnych kohort, dekad, roczników. Ale pomimo buńczucznych haseł i zapowiedzi, takich jak ten słynny konkurs poetycki w Poznaniu, który na rozstrzygnięcie czekał latami, że roczniki 70-te przejmują wartę - nie, nikt warty nie przejął. Roczniki 60-te zostały ostatnim pokoleniem, a Podsiadło i Świetlicki zostali ostatnimi poetami narodowymi. Jarek pozostał w ich cieniu. Jego wiersze nie przylegały do ducha czasu. Miał swoją opowieść poza czasami.
3.
Byliśmy od kwietnia 2001 roku po imieniu, więc wolno mi chyba napisać Jarek, ale znany był też między nami jako "Kleju". I to dobrze oddaje charakter człowieka, bo był nader często ludzkim lepiszczem co wynikało z jego charakteru, osobowości. Taki miał nawet prywatny adres e-mailowy: klej@cośtam.pl. I jak się mierzyliśmy z tym odejściem, które było jednak niespodziewane, my, rozproszeni rocznikowo i geograficznie, środowiskowo ludzie, którzy coś mu zawdzięczaliśmy, to wychodziło nam z tych puzzli, że on tam gdzieś zawsze był u początku. Kogoś z kimś poznał, podał rękę, przedstawił sobie nawzajem. Rzeczywiście był takim klejem.
4.
Powieści napisał kilka, ostatnią w roku 2012, ale mówił często, że powieść to odległe echo eposu, nie poważał jej chyba specjalnie, nie dowierzał, że może być istotna. Dokładnie to wyraził się prywatnie nawet że nie echo, ale "popłuczyny po eposie". Pisał je przez dziesięć lat i zostawił, porzucił. Co innego krytyka literacka, eseistyka i - miłość najpierwsza - poezja. Ale przecież nie tylko to go zajmowało, nie tylko troska o własny głos. Może nawet to ostatnie najmniej, bo przecież był też redaktorem. I to on wspólnie z Pawłem Dunin Wąsowiczem i Krzysztfem Vargą stworzył antologię "macie swoich poetów", którą niejeden ze złości cisnął o ścianę, albo chociaż wepchnął w najdalszy kąt półki, ale nie wyrzucił, bo potrzebne są punkty odniesienia, a ta antologia takim punktem była. Podobnie jak wydana wspólnie z Jerzym Sosnowskim książka krytyczno-literacka, legenda, kamień milowy "Chwilowe zawieszenie broni".
5.
A teraz widzę, że nie mamy w sumie żadnego wspólnego zdjęcia, nie licząc tego, na ławce przed domem przy ulicy Cichej w Brzegu, wiele lat po przejściu na ty, kiedy nagrywam na dyktafonie wywiad, w którym Jarek mówi o wygaśnięciu potrzeby pisania wierszy, poezji, o zdmuchnięciu. Trochę mu nie wierzyłem. Miałem rację.
6.
Patrzę teraz na tę jego drogę jako rodzaj gestu rzuconego współczesności, jej wymogom, niepisanym prawom. Najpierw odrzucił krytykę. Powiedział, proszę mnie tak nie traktować, nie będę już towarzyszył. Ja tego nie chcę, a świat wokół coraz mniej potrzebuje krytyków, syci się marketingiem i ja odmawiam współudziału w takim świecie.
7.
Potem odrzucił prozę, pisałem o tym, ale nie traktował jej inaczej jak pewnej formy rzemieślniczego trudu podejmowanego w imię konkretnego zarobku. Inaczej nie ma sensu. A skoro po jakimś czasie ktoś chyba powiedział, Panie Jarku to się przestaje sprzedawać - no to i skończył się motyw pisania. Zresztą pisał kryminały, czyli w jakimś sensie prozę użytkową. Nie było chyba w nim żalu.
8.
Pożegnanie z poezją nastąpiło w 2012, ale nie było konsekwentne. Wiersze pisały się dalej, wiele w ukryciu, do dzisiaj. Niektóre pojawiały się w czasopismach literackich, bo jeżeli chodzi o formy bycia w świecie - Jarek pozostawał otwarcie i konsekwentnie staroświecki. Nie założył konta na instagramie, facebooku, nigdzie. A jak publikował to na głównie papierze. Zatem pisał, ale nie zabiegał.
9.
Wreszcie Muzeum Literatury. Był jego dyrektorem kilkanaście lat, do ostatniego konkursu już nie przystąpił, powiedział, że nie, ma dosyć, nie będzie stawał do kolejnego konkursu, co zrobił to jego, a czego nie zrobił, to trudno.
10.
Nie zostawił poezji, uniwersytetu i World of Tanks. No tak, bo napisałem, że nie było go w sieci, ale był w World of Tanks. Zgadaliśmy się na ten temat przypadkiem, chyba żona Jarka zwróciła mu uwage na jeden z moich postów na FB, że o, popatrz, on taki sam świr jak ty. Zdzwoniliśmy się i pytam od kiedy, a on mówi, że od początku chyba. Pytam ile bitew, bo ja na tamtym etapie coś koło dziesięciu tysięcy, a Jarek, no ekhm - trzydzieści pięć... tysięcy. W tym klanowe.
11.
Notatki się urywają nagle. Tak jak życie. Nie ma pewności, że coś jeszcze nastąpi, wielka egzegeza, edycja dzieł zebranych, czy zostaną okruchy na krawędzi, które zdmuchnie kolejny przypadkowy podmuch idący od tego ciemnego, w dali.



Komentarze
Prześlij komentarz